Artykuły

Janusz Szydłowski: Wariat ze mnie

Urodziłem się po to, żeby śpiewać piosenki Hemara, tworzyć kabaret w jego stylu. Urodziłem się po to, by otworzyć rewiowy Teatr Variete w Krakowie. Boże, dlaczego ja się nie urodziłem w międzywojniu???

Rozmowa z Januszem Szydłowskim, szefem Teatru Variete w Krakowie.

Jaka jest różnica między premierem Grabskim a trawą?

- Ano taka, że trawę można zgrabić, a Grabskiego nie można strawić. Taki oto dowcip opowiadał podczas spektaklu wielki reżyser i aktor teatru Qui Pro Quo Fryderyk Jaroszy. Na drugi dzień premier Grabski zadzwonił do dyrektora teatru Jerzego Boczkowskiego, oznajmiając: "Proszę pana, chętnie wystąpię w każdym następnym programie". Czy dziś jest możliwe takie poczucie humoru u naszych polityków?

I właściwie dzięki temu dowcipowi już jesteśmy w twoim świecie: przedwojennych teatrów i kabaretów, szlagierów, dowcipów, w świecie, który kochasz od kilkudziesięciu lat, a który już odchodzi, a może nawet już odszedł.

- Lata międzywojenne to mój ukochany świat, jemu poświęciłem życie artystyczne. Mieszkając przez 12 lat w Londynie, poznałem najwspanialszych artystów ostatniej grupy MarianaHemara: Władę Majewską, Lolę Kitajewicz, Stanisława Ruszałę - ostatniego męża Lody Halamy, Irenę Delmar, Renatę Bogdańską, czyli generałową Andersową, z którą śpiewałem piosenki z okresu wojennego na scenie Ogniska Polskiego. Wszyscy ci artyści wcześniej pracowali z Marianem Hemarem, największym kabareciarzem przedwojennej Warszawy, zwanym przez publiczność i recenzentów szlagiermacherem i technikiem rozrywki. Ich piosenki, monologi, skecze, szmoncesy to były sceniczne perły, które starałem się też przedstawiać na scenie. Hemara niestety już nie poznałem, ale jestem i pozostanę wielbicielem jego twórczości. Jego mądrość i inteligencja, jego znajomość mentalności Polaków sprawiają, że jego satyra ma wartość ponadczasową. Hemar świetnie znał też psychikę kobiet i potrafił to wykorzystać w pracy z aktorkami, w kształtowaniu ich osobowości scenicznej. Powiem krótko: wydaje mi się, że urodziłem się po to, żeby śpiewać piosenki Hemara, tworzyć kabaret w jego stylu. Urodziłem się po to, by otworzyć rewiowy Teatr Variete w Krakowie. Boże, dlaczego ja się nie urodziłem w międzywoj niu??? Mogę teraz być chwalipiętą?

Chyba nigdy skromnością nie grzeszyłeś?

- Myślę, że to jest prowokacja, bo według mojego mniemania jestem wyjątkowo skromnym człowiekiem.

W ramach tej skromności dodam, że Jurek Trela mówi: jestem dumny, że dyrektorem Teatru Variete jest mój przyjaciel Janusz Szydłowski. I to jest dla mnie największy komplement. A Variete jest moją największą miłością artystyczną.

Niektórzy mówią, że nie ma drugiego takiego wariata teatralno-musicalowego jak Janusz Szydłowski. Odkąd cię znam, to zawsze byłeś "opętany" tym światem.

- I wcale się tego nie wypieram. Tak, jestem wariat, a teraz nie tylko artystyczny, ale także administracyjno-porządkowy. Chodzę po tym moim Teatrze Variete, głaskam fotele, sprawdzam, czy gdzieś nie ma plamki, przeganiam żucie gumy i jedzenie czekoladek na widowni, bo można zniszczyć fotele. No cóż, taki jestem. Wariat i perfekcjonista. Nawet naszego ukochanego labradora Hebana nie wpuszczam do teatru, żeby nie nabrudził.

Skoro urodziłeś się dla teatru, zacznijmy od początku...

- Jestem chłopak ze Zwierzyńca, z dziada-pradziada Krakus. Mój tata śpiewał w chórze w kościele Norbertanek. Chodziłem do kółka muzycznego, założyliśmy zespół muzyczny, z którego wyszli wspaniali muzycy. Potem była szkoła jedna, druga, studia w Krakowie, m.in. z Jurkami Trelą i Fedorowiczem, no i zaczął się Teatr STU - byłem jednym z jego współzałożycieli. Współtworzyłem też Grupę Proscenium przy Teatrze Bagatela, a po skończeniu szkoły teatralnej wyjechałem do Kalisza, do teatru Izy Cywińskiej. A potem była moja wielka przygoda z teatrami warszawskimi, grałem dużo m.in. w Teatrze Polskim, w Komedii, w Syrenie, w Kwadracie. Reżyserowałem wiele przedstawień, m.in. "Stosunki na szczycie", "Andę" o Andzie Kitschmann, "Tajemniczy ogród" - musical dla dzieci, "Najstarszą profesję". Grałem na scenie Rozmaitości (obecnej Bagateli), w Ludowym, i w innych miastach, po czym po stanie wojennym powędrowałem do Włoch, ożeniłem się z Włoszką i otrzymałem włoskie obywatelstwo. Czas włoski był dla mnie bardzo szczęśliwy, ale nie zawodowo, bo nie związałem się z żadnym teatrem. Ale reżyserowałem. Pierwszym moim spektaklem wyreżyserowanym we Włoszech byli "Emigranci" Mrożka. Autor był w Rzymie, więc pojechałem pytać o zgodę na granie "za friko", bo byliśmy bidną grupą teatralną i nie stać nas było na tantiemy. Studiowałem we Włoszech. I nagle rzuciłem wszystko i wyjechałem do Londynu, na zaproszenie emigracyjnego Teatru Nowego, bo dostałem wiadomość, że Basia Fijewska reżyseruje w POSK-u w Londynie spektakl "Taka noc nie powtórzy się więcej" i poszukuje aktora do głównej roli. Tak zaczęła się moja przygoda z Londynem. Założyłem Teatr Impresaryjny i kabaret Od A do Z, z którym zjeździłem pół świata. To był mój prawdziwie szczęśliwy czas działalności artystycznej.

Jakoś nie wspominasz o swojej niezwykłej podobno włoskiej przygodzie?

- O czasach włoskich mógłbym książkę napisać. Siedź mocno: zagrałem w filmie finansowanym przez... mafię. Dwa tygodnie byłem w mafii, wyobrażasz to sobie? A to wszystko dzięki pięknej kobiecie, Polce, która znała pewnego mafiosa i załatwiła mi ten film. Zagrałem rosyjskiego szpiega. Po dwóch tygodniach przywiozłem do Londynu niezły samochód. Londyn to była wielka przygoda artystyczna i towarzyska. Mógłbym tomy spisać o miłościach i nienawiściach naszych gwiazd, gwiazdeczek, Polonusów. Ksiądz z ambony w kościele na Ealingu zapowiadał, że Janusz Szydłowski zaprasza na spektakl np. z udziałem Jana Peszka czy Mikołaja Grabowskiego i widownia była pełna. Jurek Trela wciąż mi mówi, że powinienem książkę napisać. Może kiedyś? Z Londynu przywiozłem do Polski czwartą żonę Krysię Podleską, suczkę Poppy i laseczkę Mariana Hemara - podarowała mi ją Włada Majewska. Ta laseczka stała się przedmiotem żartu podczas wieczoru jubileuszowego.

Autorem żartu był Jerzy Gruza. Powiedział: Jak on bierze tę laskę, to tak jakby kulał od dziecka. Olgierd Łukaszewicz dodał: On nosi w sobie tamten świat świat hemaryckiego humoru. Zrobiłem wiele spektakli na podstawie tekstów Mariana Hemara, m.in. "Powróćmy jak za dawnych lat", "Perły kabaretu Mariana Hemara". Hemara, który był i pozostanie moim mistrzem. Poza tym sporo w Polsce i za granicą grałem, reżyserowałem. Aż wreszcie po latach starań, dzięki życzliwości prezydenta Jacka Majchrowskiego, wielu radnych, spełnił się mój sen: doprowadziłem do otwarcia teatru-mojego marzenia. Od trzech lat mamy w Krakowie Teatr Variete.

Opowiedz wreszcie, skąd u ciebie wzięła się miłość do piosenki międzywojennej?

- Chyba wziąłem to od mojej mamy. Otóż mama była niespełnioną, niezrealizowaną artystką. Kiedy byli goście i wypiła kieliszek wina, a głowę miała słabiutką, wyskakiwała na stół i śpiewała, tańcząc kankana. Ojciec był przerażony, a ja zachwycony. Jak byłem chłopcem, zabierała mnie do operetki krakowskiej na spektakle. Chodził z nami taki wielki gość, Stefan Lelek, w wielkim płaszczu. Oni pod tym płaszczem przemycali mnie do teatru, czyli dawnej ujeżdżalni. I jak się wtedy zakochałem w teatrze rewiowym, to do dziś się nie odkochałem. W szkole też chłopcy wiedzieli, że Januszek najładniej śpiewa, więc "obsługiwałem" akademie, jak gdzieś wyjeżdżaliśmy, dawali mi lampkę wina, a ja rozrywałem koszulę i śpiewałam "Mamma, son tanto felice". Wzruszałem się, płakałem - słowem, robiłem świetne wrażenie. Miałem wtedy może 18 lat, za sobą Technikum Chemiczne, przed sobą studia na AGH - ale zrezygnowałem, to nie było to. Gitara i śpiewanie - to było najważniejsze. Cały czas śpiewanie. No i oczywiście wreszcie trafione studia: krakowska PWST, wydział aktorski.

Masz za sobą półwieku pracy zawodowej...

- I zawsze w teatrze, niemal od dziecka. A teraz najważniejszy jest "mój teatr".

Porozmawiajmy o Variete, choć wiem, że możesz godzinami...

- Tak, mogę, bo wypruwałem z siebie żyły, żeby otworzyć ten teatr. Rozmawiałem, chodziłem, wypraszałem, żebrałem, projektowałem, szukałem sam odpowiednich foteli na widownię (sprowadziłem je z Barcelony), lamp (sprowadziłem je z Mediolanu). Dzięki mojemu mękoleniu, dzięki żebraninie i zamęczaniu władz mamy w teatrze najnowocześniejszą aparaturę akustyczno-oświetleniową. Krysia i moja siostra powtarzały: mam wariata męża, mam wariata brata. 13 lat walki. Uff, co ja przeszedłem, wielu pukało się w czoło i mówili: daj sobie spokój, śpiewaj, reżyseruj, ale teatr? A ja wiedziałem, że jeżeli porywam się na taki teatr, to wszystko musi być na najwyższym poziomie. Grane jest to, co kocham: wodewile, farsy, musicale. Zaczęliśmy od prapremiery polskiej na inaugurację: Janusz Józefowicz wyreżyserował "Legalną blondynkę". Ostatnia nasza premiera, dosłownie sprzed kilku dni, to "Opera za trzy grosze", którą wyreżyserował Jerzy Połoński. Nadal chcemy pokazywać i pokazujemy m.in. wodewile, burleski, a także musicale z najlepszych scen Broadwayu i West Endu. Oprócz przedstawień teatralnych mają się odbywać pokazy filmowe, festiwale, koncerty, spotkania z artystami. W planach jest prowadzenie studium aktorskiego oraz kursów i szkoleń w zakresie piosenki i ruchu scenicznego. Na to wszystko potrzebny jest czas i pieniądze. U nas występują artyści z całej Polski gościnnie. Skoordynować terminy artystów z kilkunastu teatrów, z którymi współpracujemy - to gigantyczna praca. A mam tylko 24 pracowników zatrudnionych na etatach. Dlatego wszyscy zasuwamy równo.

Z publicznością chyba nie masz problemów?

- Bilety sprzedajemy z paromiesięcznym wyprzedzeniem. Spektakl "Powróćmy do tamtych lat" z Anną Polony, Jerzym Trelą i Tadeuszem Hukiem jest jednym z hitów. Pragnę powracać do twórczości prezentowanej w warszawskich teatrzykach międzywojnia. Bazujemy na wspaniałych tekstach, których wartość jest ponadczasowa, a pisali je tacy mistrzowie jak Marian Hemar, Julian Tuwim czy Feliks Konarski. Wierzymy, że istnieje duża grupa ludzi, którzy oczekują takiej rozrywki. No i te gwiazdy, które udało mi się przekonać...

Plany na ten rok?

- Plany mam, ale pytanie, co będzie z pieniędzmi. Chcemy tu przedstawiać to wszystko, co niesie fantastyczną, szlachetną rozrywkę. Marzyło mi się, by powstał teatr, gdzie widz będzie "uszanowany", wejdzie do wspaniałego miejsca. W przyszłości chcemy oferować nocne variete, które nawiązywałoby do paryskiego Moulin Rouge. W czasie karnawału zapraszam na nasze hity: "Chicago" w reżyserii Wojciecha Kościelniaka, "Operę za trzy grosze", na "Dziewczynę z plakatu", na wieczór komedii improwizowanej, na spotkanie "W starym kinie", kiedy usłyszymy wspaniałe szlagiery lat 20. i 30. i wiele innych naprawdę wspaniałych wydarzeń. Jeśli tylko będę mógł, na pewno powrócę do tekstów Hemara, Tuwima i Jurandota. Może uda mi się jeszcze zrobić coś z dziećmi i powtórzyć sukces z Bagateli. Mój "Tajemniczy ogród" w wersji muzycznej idzie w Bagateli 19 lat. Wiele dzieciaków z tamtej obsady jest dziś w zawodzie aktora. Magda Walach debiutowała na scenie rolą pokojówki, a Przemysław Branny i Piotr Różański zagrali we wszystkich spektaklach w ciągu tych 19 lat. Marzy mi się zrobienie "Pięknej Lucyndy" w szlachetnej inscenizacji z muzyką renesansową na żywo. Muszę na to zdobyć pieniądze. Muszę!

Jak radzisz sobie z teatralnymi finansami?

- Powiem jedno: robię najdroższe spektakle w Krakowie, a dostaję najmniej pieniędzy. Dostaję najniższą dotację ze wszystkich teatrów muzycznych w Polsce.

Inne teatry są ogromne, mają na etatach orkiestrę, balet aktorów - to trudno porównywać. A poza tym wymyśliłeś sobie teatr, którego prowadzenie na całym świecie jest piekielnie drogie. Po co ci to było?

- Po co? To była i jest moja misja, żeby w moim mieście był prawdziwy teatr rewiowy. Miałem propozycję od miliardera z Wenezueli, który prowadził hurtownię wyrobów kokosowych. Chciał, żebym był jego przedstawicielem na Polskę. Oferował gigantyczne pieniądze. I co? I nic. Musiałbym zrezygnować z teatru. A to było dla mnie niemożliwe. No to zacząłem harówkę, żeby wszystko było w Variete na wysokim poziomie. Wszystko ma być piękne, z toaletami włącznie.

Mogłeś być milionerem za wenezuelskie pieniądze,mogłeś wstąpić do mafii, a ty wybrałeś teatrzyk rewiowy i śpiewanie. Nie żałowałeś?

- Nigdy. Miałem szczęście zrealizować wiele wspaniałych teatralnie wydarzeń. Wierzę, że podobnie szczęśliwi są widzowie. Dla tej satysfakcji warto robić teatr.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji