Artykuły

Michał Derlatka interpretuje bajkę Oppmana

W Teatrze Wybrzeże powstaje kolejny spektakl dla najmłodszych widzów. Będzie to adaptacja klasycznego tekstu Artura Oppmana, "Zaczarowana Królewna", a reżyseruje ją Michał Derlatka. - Widz to partner. Zwłaszcza dziecięcy. Nieprzewidywalny, często bezwzględny, ale partner - mówi reżyser.

Przemysław Gulda: W ostatnich latach zrealizowałeś w Teatrze Wybrzeże kilka klasycznych bajek. Tym razem wybrałeś "Zaczarowaną Królewnę". Co cię zainteresowało właśnie w tym tekście?

Michał Derlatka: Ani "Podróże Guliwera", ani "Przygody Koziołka Matołka" nie są klasyczną bajką. "Guliwer" to satyra polityczna, i jedynie siłą rozpędu, na okoliczność obecności w tekście olbrzymów i małych ludków "Guliwer" zwykł być upraszczany, przepisywany i przedstawiany w formie bajki młodym widzom. "Koziołek Matołek" to też nie jest, moim zdaniem, klasyczna bajka, tylko forma komiksu, zbiór ilustracji Mariana Walentynowicza dopełnionych czterowierszami Makuszyńskiego, prowadzącymi czytelnika przez cały wszechświat przygód koziołka. Na podstawie tego gąszczu obrazów i pomysłów wraz z aktorami improwizowaliśmy historię opartą na oryginalnym tekście, przy czym często jeden czterowiersz stanowił kanwę do budowania całej sceny w naszym spektaklu. Nigdy nie miałem wrażenia, że "realizuję klasyczne baśnie". "Klasyczność" nigdy nie była kryterium mojego wyboru tekstów, zawsze szukałem tekstach "tego czegoś"... "Lekcje Niegrzeczności" w Teatrze Wybrzeże, czyli czytania udramatyzowane, a właściwie minispektakle, których powstało ponad 30, opierały się kilkakrotnie na tekstach "klasycznych bajek", głównie braci Grimm, ale sposób ich realizacji i cele, jakie sobie stawialiśmy, inscenizując te historie, sprawiał, że niewiele miały one wspólnego z wizytą na wystawie w muzeum archeologii. "Zaczarowana Królewna" to stary tekst i jedynie w tym sensie "klasyczny". Bardzo mnie interesuje, jak wiele uda nam się z tak pojętej "klasyki" wycisnąć życia.

Na czym polega nowoczesny charakter tekstu Artura Oppmana, o którym mówiłeś, zapowiadając premierę?

- Nie mogłem mówić o nowoczesnym charakterze tekstu Oppmana, bo to nie jest nowoczesny tekst. Miałem na myśli bardziej to, że Oppman, wydaje mi się, był awangardą swoich czasów, jeśli chodzi o literaturę dziecięcą. Obecnie jego tekst, mimo że niepozbawiony wartości, wydaje się archaiczny. Starodawny, jeśli ktoś woli. Roi się tam od tajemniczych sformułowań w stylu "przecz miś krzyw", "srogi basarunek" i innych cudów minionych epok, tak językowych, jak i światopoglądowych. "Zaczarowana Królewna" została napisana jako śpiewogra czy może raczej muzyczny show jak moglibyśmy dzisiaj powiedzieć, albo z racji na swój rozmiar opera dziecięca - epopeja baśniowa na dwustu aktorów, orkiestrę chór i balet. To pięć aktów, czyli bez skrótów pewnie jakieś cztery godziny solidnej rozrywki. Sądzę, że może za czasów Oppmana rozmach inscenizacyjny tej baśni, podobnie jak fabuła będąca kolażem motywów zaczerpniętych z różnych bajek, mogła być, jak na owe czasy, nowoczesnym podejściem do dramaturgii i teatru młodego widza. Baśń o śpiącej królewnie stanowi kanwę tej opowieści, ale wplecione są w nią wątki "Kota w butach", "Waligóry i Wyrwidęba", historii Pana Twardowskiego oraz wszystko to, co autor miał ochotę włączyć do swojego opus magnum. Oppman korzystał z nowoczesnych wynalazków swojej epoki. Działo się to jednak sto lat temu, o czym musimy pamiętać, czytając "Zaczarowaną Królewnę" dzisiaj.

Na ile ówczesna nowoczesność tekstu przełoży się na nowoczesność spektaklu? Które z pomysłów Oppmana mają szanse sprawdzić się na scenie?

- A może: na ile archaiczność tekstu przełoży się na nowoczesność przedstawienia? To nie będzie nowoczesne przedstawienie. Ono będzie początkowo zdystansowane do tekstu Oppmana, a później zatopione w jego baśniowości. Gdyby ktoś chciał być złośliwy, mógłby w kilku celnych ciosach, zadanych z feministycznego i antypatriarchalnego punktu widzenia, kompletnie zniszczyć ten tekst: bierna bohaterka czeka, aż uratuje ją przemocowy samiec alfa. Czy to się da obronić?

Jak chcesz to przepisać na dzisiejszy równościowy język?

- To bardzo powierzchowna i schematyczna interpretacja. Nie spłycałbym tak lektury tej historii. Ktoś, kto czytał Bettelheima, mógłby powiedzieć, że z psychoanalitycznego punktu widzenia sen królewny, która ukłuła się w palec, to oczekiwanie na dojrzałą miłość będące naturalnym efektem symbolicznego zakończenia jej dzieciństwa. Że droga Staszka usiana przeszkodami to podróż inicjacyjna, dojrzewanie do zrozumienia istoty dojrzałej miłości, która często wymaga czasu, wytrwałości i poświęceń. Ktoś inny może skupi się na temacie odwagi, która jest bez wątpienia głównym motorem działań głównego bohatera i którą "testuje" zła wiedźma. Ktoś inny może skupić się na plastyce spektaklu, a jeszcze ktoś inny mógłby powiedzieć, że baśnie nic nie wnoszą i że w ogóle to ma w dupie teatr, a zwłaszcza teatr dla dzieci, bo upraszcza, jest schematyczny albo pachnie wykładzinką. Ktoś głodny mógłby się wściec, że wyciąłem parówki. A jak ktoś ma fiksację poetycką, to może się obrazić, że parokrotnie inscenizacja i improwizacja łamią wiersz. Proszę bardzo, to święte prawo widza. Wracając do pytania: w ogóle nie mam zamiaru "tego przepisywać na dzisiejszy równościowy język". Momenty, w których standardy współczesności Oppmana nazbyt rozbiegają się z naszą rzeczywistością i moimi poglądami - a faktycznie są takie ustępy w tekście... - taktownie przemilczam.

Oppman wyraźnie osadził bajkę w Krakowie. Zachowasz tę krakowskość czy przeniesiesz akcję do Gdańska?

- Zachowam krakowskość tekstu. Pozbawianie Oppmana krakowskości byłoby, wydaje mi się, dziwne. Poza literacką karkołomnością takiego zabiegu obawiam się, że byłoby to wylewanie dziecka z kąpielą, pozbawianie tekstu jego "duszy". Wyobraźmy sobie, że ktoś adaptuje na warunki gdańskie historię o Smoku Wawelskim. Mamy wtedy porywającego Syrenki złego Gryfa, flądrę wypchaną siarką albo jakimś bardziej lokalnym chemikalium, gazem łupkowym na przykład, którą dzielny Rybaczyk podrzuca bestii, by ją ukatrupić; potwór wypija wodę z Raduni i pęka. Neptun ofiarowuje Rybaczykowi w nagrodę pół Zatoki Gdańskiej i pół syrenki. Rzecz dzieje się oczywiście w twierdzy Wisłoujście, świętej pamięci gryf zamieszkiwał redutę Dzik. Niby można, ale po co? I czy to aby wciąż ta sama historia?

Zapowiadasz, że spektakl będzie zarówno dla dzieci, jak i dorosłych. Jak chcesz tym razem osiągnąć ten efekt?

- Nie zamierzam robić spektaklu dla dorosłych. Staram się jak mogę robić spektakle dla dzieci, które z przyjemnością i bez przymusu obejrzą też ich rodzice czy opiekunowie. Chcąc nie chcąc ustawiam poprzeczkę kontekstów na wysokości, która od młodego widza wymaga trochę wysiłku lub dociekliwości. To pewnie dlatego, że sam jestem dorosły i pracuję z dorosłymi, którzy sporo w tę naszą wspólną pracę wnoszą i także chcą, by była im ona bliska. Mówię oczywiście o aktorach i realizatorach. Posługujemy się w pracy naszymi osobistymi skojarzeniami i doświadczeniami, do których czasem bliżej rodzicom, a czasem dzieciom. Istnieją we mnie dwie rzeczywistości "dzieciństwa". Jedna to podstawówka, jaką znam z własnego doświadczenia, przeludniona i niedoposażona instytucja późnego komunizmu i początków polskiego prosperity. Z drugiej strony jest teraźniejszość, której nie chcę pomijać. Staram się być na bieżąco z tym, co się dzieje obecnie, jak wygląda codzienna rzeczywistość młodych ludzi. Ułatwia mi to wgląd w moje własne osobiste potomstwo i jego naturalne środowisko. Wiem, co to jest lalka LOL, Monster High i Minecraft, ale pamiętam też gumy Turbo, ZX Spectrum i "Sondę". Znam Piżamersów, ale też Żwirka i Muchomorka. Spektakl będzie zatem dla dzieci. Starszy widz może czasem załapać dowcip czy nawiązanie, które młodszy przegapi. I odwrotnie. Ale przecież rodzic może zawsze skonfrontować swoje rozumienie tego, co zobaczył, z wizją dziecka. Dzieci lubią dopytać. Rodzice też mogą się czegoś dowiedzieć.

W poprzednich spektaklach chętnie wykorzystywałeś elementy interaktywności. Czy tym razem też chcesz się posłużyć tym narzędziem? Czemu jest dla ciebie ważne?

- Zacznę od końca i powiem, dlaczego kontakt z widzem jest dla mnie fundamentalny. Jestem przekonany, a właściwie to wiem z obserwacji i doświadczenia, że wizyta w teatrze dla młodego widza to nie jest nigdy sytuacja, w której po drugiej stronie jakiejś magicznej czwartej ściany dzieją się rzeczy, do których nie mamy dostępu, których jesteśmy jedynie biernymi świadkami. Tak nigdy nie jest. Małe dzieci, nawet siedząc przed telewizorem, podpowiadają bohaterom, nawet znanych im już historii, co mają zrobić, ostrzegają przed niebezpieczeństwem, popędzają ich i karcą za błędy. Silnie się utożsamiają i reagują spontanicznie na akcję. Nie wiem, które dokładnie interaktywne elementy moich przedstawień przywołujesz, ale wydaje mi się, że już od bardzo dawna staram się nakłaniać aktorów, z którymi pracuję, do zupełnego otwarcia się na widza. Widz to partner. Zwłaszcza dziecięcy. Nieprzewidywalny, często bezwzględny, ale partner. W tym sensie interaktywność, czyli wzajemne oddziaływanie na siebie aktorów i widzów, po prostu jest. To jest fundament spotkania teatralnego. I jest dla mnie ważny. I w tym właśnie sensie będę się starał, by "Królewna" nie odbiegała od innych moich realizacji. Interaktywność w innym rozumieniu, włączania widzów bezpośrednio w tworzenie akcji, przypisywanie im konkretnych zadań czy ról, zabawa z widzami - to są też bliskie mi sytuacje teatralne na styku sceny i widowni. W "Królewnie" jednak stawiam głównie na baśniowość, narrację i otwartość na widza.

---

premiera SOBOTA, 9 lutego, godz. 16, bilety: 100 zł, następne spektakle: NIEDZIELA, 10 lutego, godz. 16, WTOREK-CZWARTEK, 12-14 lutego, bilety: 25-30 zł, Gdańsk, Stara Apteka, Teatr Wybrzeże, ul. Teatralna 2

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji