Artykuły

Uporczywe stukanie od dołu

Najpierw były wielkie obietnice i nie mniejsze oczekiwania. Maciej Kowalewski obejmował Teatr Na Woli po rozciągniętym na lata fatalnym okresie tej sceny. Po pożarze Teatru Narodowego przeniesiono tam jego zespół. Pod dyrekcją Jerzego Krasowskiego pełnił on funkcję pupila reżimu i nie dał ani jednej istotnej premiery. Pod kierunkiem Bogdana Augustyniaka stał się jeszcze jedną w stolicy sceną bulwarową. Przygotowywał rzeczy stricte rozrywkowe - czasem niezłe, znacznie częściej słabiutkie. Nowy szef chętnie odwoływał się do spuścizny legendarnego założyciela tej instytucji Tadeusza Łomnickiego. Na inauguracyjną premierę "Wyścigu spermy" w listopadzie 2007 roku zaprosił wdowę po wielkim artyście, przy każdej okazji podkreślając, że dorobek Łomnickiego nareszcie znajdzie przy Kasprzaka rozwinięcie. Wychodząc z "Sióstr przytulanek", popatrzyłem na umieszczone w foyer zdjęcie patrona.

- Łomnicki przewraca się w grobie - rzuciła towarzysząca mi koleżanka.

Sztukę napisał Marek Modzelewski - ten sam, któremu zawdzięczamy błyskotliwą "Koronację", jeden z niewielu w polskiej nowej dramaturgii tekstów o 30-latkach i dla 30-latków. Z innymi jego utworami (choćby pretensjonalnymi "Imieninami") nie było już tak dobrze. Spektakl wyreżyserował Giovanny Castellanos, twórca o dobrej marce, na którą zapracował przede wszystkim spektaklami olsztyńskimi - w tamtejszym Teatrze Jaracza prowadzi Scenę Margines. W obsadzie m.in. Szymon Kuśmider, niegdyś w krakowskim Starym Teatrze aktor Wajdy i genialny Władzio ze "Ślubu" Jarockiego, oraz Przemysław Bluszcz, pamiętny ze spektakli legnickich choćby świetnego "Osobistego Jezusa" Wojcieszka. Co ich skłoniło do udziału w "Siostrach przytulankach"? Za Boga, nie wiem.

Z grubsza mówi się tutaj o tym, że zakonnicy to też mężczyźni Trudno im trzymać ręce na kołderce, zatem chętnie zadaliby się z jakimiś paniami, a czasem też panami. Przeor postanawia więc im to umożliwić. Sprowadza do klasztoru dwie panienki lekkich obyczajów, by tutaj trochę popracowały. Modzelewski powołuje się na powinowactwa z wybitną powieścią Llosy "Pantaleon i wizytantki", ale uznajmy to za przejaw nadmiernie dobrego samopoczucia pisarza i miłosiernie mu to zapomnijmy. W przeciwnym razie trzeba by mówić o nadużyciu. Odkrywcze, prawda? Mamy tu jeszcze udawane widzenia jednej z dziewczynek, zakonnika, który był kiedyś alfonsem, lincz w wykonaniu miejscowej ludności, trochę heavy-metalowo-obciachowych dźwięków. Wszystko to razem łączy się w iście piorunującą mieszankę. Mnisi wyglądają, a jakże. Mnisi wygląd dają im zsunięte na oczy kaptury habitów. Muzyka imituje sakralną, obrażając tych wszystkich, którzy tego rodzaju kompozycje traktują serio. Jednak Castellanos stosuje taktykę widoczną nazbyt wyraźnie przy niemal wszystkich produkcjach Teatru Na Woli. Ma być - przynajmniej takie są założenia - ostro, kilofem między oczy. Tak żeby zrozumieli ci wszyscy, którzy z zapartym tchem śledzą telewizyjną "Plebanię". Niech zrozumieją, że tu narusza się tabu, mówi o Kościele i seksie, otwiera oczy opornym. Sztuka społecznie zaangażowana (o taką zadaje się chodzi dyrektorowi Kowalewskiemu) ma trafić pod strzechy.

Przy kolejnych premierach, odpowiednio nagłaśnianych przez zaprzyjaźnione media, chętnie antycypuje się na Woli przyszłe skandale Tak miało być z "Wyścigiem spermy", ale skończyło się na zdjęciu reklam z miejskich tramwajów. Sam spektakl, żałośnie żerujący na najniższych gustach, można już było skwitować tylko wzruszeniem ramionami. Potem próbowano szokować "Ostatnim Żydem w Europie". Wiadomo, polski antysemityzm, Jedwabne, kompleksy i zakłamania. Cóż z tego, skoro efekt można nazwać jedynie groteskowym.

I kiedy wydawało się, że niżej nie ma nic, rozległo się uporczywe stukanie od dołu. O "Siostrach przytulankach" trudno pisać, nie używając inwektyw. Znów Teatr Na Woli, wystawiając napisaną na własne zamówienie karykaturę Modzelewskiego, wyruszył łowić skandal. Znowu uzbroił się w nośny temat, obudowując go researchem opartym chyba głównie na brukowcach. Nikt nie zabrania artystom poruszania drażliwych kwestii, o aferach w Kościele napisano już tysiące stron. Od teatru można jednak oczekiwać elementarnego profesjonalizmu. Bez niego nie ma nawet mowy o skandalu z prawdziwego zdarzenia. W "Siostrach przytulankach" ma go wywołać konstatacja, że księża też mają przyrodzenia. Nie wywoła, wystarcza tylko zmarszczenie brwi. Więc żeby to powiedzieć, sprokurowano te dwie godziny nudy bez sensu, nerwu i scenicznego wdzięku? Po to kazano aktorom zapomnieć o warsztacie i grać tak, by publiczność musiała się wstydzić, że to ogląda? Skandalem nie są smutne skrawki nagości aktorek. Jest nim poziom artystyczny całego widowiska. Cenię Macieja Kowalewskiego za niektóre sztuki (choćby "Poczekalnię"), doceniam jego wkład w legnicką "Balladę o Zakaczawiu". Obawiam się, że robi Teatr Na Woli dokładnie taki, jaki sobie wymarzył, wedle swojego gustu i smaku. Po "Wyścigu spermy" dawałem mu kredyt zaufania. Po "Siostrach przytulankach" i kilkunastu miesiącach dyrekcji zamienię jego teatr "wolnej woli" na jakikolwiek uczciwy bulwar.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji