Artykuły

nie wszystko na sprzedaż

Istnieje pewna kategoria reżyserów, na których premiery przemierzę osiem i pół godziny pociągiem - bo wiem, że warto, że trzeba, że powinnam. Najpierw jest frajda, że spotykam kogoś "z mojej chmurki". Potem radość z cudzych owoców trudu, potu, łez i krwi -ozdobiona wybuchami mojego śmiechu na widowni. Wreszcie to najważniejsze: refleksja, pytania, znaki zapytania... Kocham ten stan, kiedy wychodzę z widowni i mam więcej pytań niż odpowiedzi!

Dla najnowszego "dziecka teatralnego" na scenie gdyńskiego Teatru Miejskiego im. Witolda Gombrowicza - czyli " Ożenić się nie mogę" Aleksandra Fredry w reżyserii Grzegorza Kempińskiego - przemierzyłam najpierw pół Polski, potem pół Trójmiasta; ale warto było!

Kiedyś, czyli w 1856...

Zamożny kupiec Grzegorz Gdański pojął za żonę piękną arystokratkę Hermenegildę. Siłą rzeczy zostawił handel, zmienił klasę społeczną, styl życia, status społeczny. Nie zmienił jednak nawyków i charakteru: kto raz zajrzał w oczy Zielonego Potwora Zazdrości i Niepewności, na zawsze jest już Jego! Zmorą Grzegorza stał się były epuzer jego żony, niejaki pan Milder. Przez dwa lata małżeństwa przydawał żonie wszechobecny cień Macieja -swego totumfackiego - śledził każdy jej krok, sprawdzał, nie dowierzał.

Na dodatek sam ciż aniołem nie był: jakoś tak zapomniało mu się uwiadomić małżonkę, że kiedyś był żonaty, jest wdowcem i ma dorosłą córkę. Taki drobiazg, no banał po prostu. Obecna małżonka wdowców bowiem uważa za gorszy gatunek mężczyzn, a już ci z dziećmi, którzy chcą się powtórnie żoną obdarzyć, to dla niej istne wynaturzenie! Żona znowuż sama święta nie jest - jakieś listy, wielbiciele, gierki w bogatą wdowę, romansik tu czy tam, flircik... Jakby bycie wierną mężczyźnie poślubionemu było hańbiące?!

W to wszystko jeszcze dwa grzyby do barszczu: dorosła już córka Julia, która się chce wydać (właściwie to już jest mężatką, a od ojca zamierza uzyskać przyrzeczony jej kiedyś posag)... No i na domiar złego (alboż i dobrego) matołkowato-pechowaty przyjaciel pana domu, Florian Florek. Nic on ciż nie zawinił, on się tylko po prostu wreszcie i raz na zawsze ożenić chciał! Ogólnie mówiąc, w wersji teatralnej zwano takie coś farsa alboż burlesque; Aleksander hrabia Fredro był niekoronowanym mistrzem tego gatunku.

Teraz, czyli w 2014 roku...

Potentat biznesowy bierze za żonę piękną gwiazdę sceny i filmu z arystokratycznym rodowodem. Siłą rzeczy musi unieść sławę i część wizerunku swej połowicy: dieta, fitness, dbanie o wizerunek, wygląd, stylizacja, nienaganna dykcja, życie w nieustannym dźwięku fleszy i winderów. Ciągłe uważanie na to, co się mówi, kiedy, do kogo, w jakim kontekście, co z tego wynika, no i wreszcie najważniejsze: jaki z tego kontekst wywleką wszechobecne i wszechwiedzące media?! Takie życie może stresować, takie życie wykańcza... Na pokaz, na sprzedaż, życie jak szyba, jak lustro dla gawiedzi i tabloidów...

(...) Kolejna strona: mieć czy być?

Czy Erich Fromm wiedział jak żyć?

W rzeczywistości ciągłej sprzedaży,

Gdzie "być" przestaje cokolwiek znaczyć. (...)"

Gdzieś pomiędzy, czyli gorzka prawda....

Nigdy bym nie przypuszczała, że tekst chłopaków z Mysłowic tak przystaje jak druga skóra do rzeczywistości hrabiego Fredry - ale taka jest prawda. Dzisiaj nie ma już śledzących służących - są programy szpiegujące, monitoring, agencje detektywistyczne, portale typu przylapgonazdradzie.pl... Nie ma kompromitujących listów i groźby męża, który się rozwiedzie i nie zostawi grosza - są zdjęcia na społecznościówkach, maile , SMS-y, podstawieni w ściśle określonym celu wielbiciele. Inna sprawa to to, że "w miarę jedzenia apetyt rośnie, a ludzie głupieją i tracą kontrolę nad sobą i swoim życiem"!

Tekst Fredry i spektakl Grzegorza Kempinsky'ego to zasadniczo farsa, ale podszyta grubo, oj grubo refleksją. Jacy jesteśmy, jak ogłupiają nas media, sława - zazwyczaj chwilowa podrasowana "sodówką" i przyprawiona sekundowo-fleszowym sukcesem Anno Domini 2014; jesteśmy i kim się stajemy, jeśli akurat Pani Fortuna czule nas w usta pocałuje i do łona utuli? No kim?

Tak na koniec...

Końcowa konkluzja nasuwa się sama - gorzka, prawdziwa do bólu, nieuchronna jak upływ czasu. Jak to się dzieje, że ludzie (zwłaszcza show business) pozostają ludzcy, logiczni, myślący i inteligentni do momentu, póki nasza kochana Stolyca ich w swe macki i szpony nie zwabi, no jak? Po takiej przeprowadzce, zmianie teatru, agencji aktorskiej itp. itd. w większości wypadków i karier (SIC?!) zaczyna się proces zwany "budowaniem wizerunku medialnego". Czyli te wszystkie koszałki androny, które tak zwane gwiazdy i celebryci wszelkiej maści i wody wymyślają na okoliczność wywiadów w mediach wszelakich, daje się czytać TYLKO bezpośrednio na fotelu dentystycznym - celem śmierci ze śmiechu! Głupota bowiem nie boli, ale już Ezop wiedział, że uleczalna to ona też nie jest.

Kropka nad I...

Jeśli już uda mi się was zanęcić na ten spektakl, zobaczycie tak równe i dynamiczne przedstawienie, jakiego ja sama dawno, oj za dawno nie widziałam! Jednak dwie perły z tej aktorskiej kolii to ja jednak wysupłać muszę. Po pierwsze: szanowny Szymonie Sędrowski, kiedy ostatnio któryś dyktator mody chciał, żebyś u niego chodził w finale pokazu? Jak to dobrze, że tym razem zyskuje Teatr, a traci Design! Pan Milder jest przekomiczny, pozostając stylowym i dynamicznym. Po drugie: to, co Piotr Michalski jako Maciej, lokaj i kamerdyner Gdańskich wyczynia i wyrabia ze swymi kończynami i całą swoją postacią, to już wyższa szkoła jazdy. Na dodatek genialnie uzdolniony w kwestii języka migowego! Reszta do samodzielnego oglądu i osądu, tudzież śmierci ze śmiechu na widowni - gwarantuję, nie pożałujecie ani sekundy!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji