Artykuły

Przelewem go, przelewem! Crowdfunding jako powstanie

Polacy wyskakują z kasy. Minister wycofał dotację dla Malty? 300 tys. szybko się zebrało. Dotychczasowy wydawca, ministerialna Filmoteka Narodowa zamyka Dwutygodnik? Zrzućmy się, możemy płacić abonament - popłynęły od razu tysiące deklaracji oburzonych czytelników - pisze Witold Mrozek.

Wreszcie, swoisty rekord Europejskiego Centrum Solidarności - 3 miliony zebrane w niecałą dobę, bo o tyle - do gwarantowanego umową minimum - wicepremier Gliński zmniejszył dotację z przyczyn politycznych.

3 miliony to budżet małego teatru - tyle mniej więcej rocznej dotacji podmiotowej ma np. Teatr im. Norwida w Jeleniej Górze. Tyle rocznie dostaje też np. Galeria Sztuki Współczesnej Bunkier Sztuki w Krakowie. Taka skala zaangażowania może działać na wyobraźnię. Jednak nie miejmy złudzeń ani obaw - crowdfunding nie zastąpi budżetowych dotacji. Nie zastąpi, bo jest doraźnym pospolitym ruszeniem w obronie poczucia godności i wolności, a nie rozwiązaniem systemowym.

Polskim zbiórkom daleko przecież do anglosaskiej mieszczańskiej "charity", w której to tradycji burżujom wypada współutrzymywać jakiś zespół baletowy czy muzeum i raz w roku błyszczeć na balu donatorów. To może być zła wiadomość dla NGO-sów - ludzie chętnie płacą w reakcji na oburzające ich działania, a niekoniecznie na długofalowe, pozytywne projekty. Być może gdyby moja macierzysta "Krytyka Polityczna" - zamiast zbierać ostatnio na pozytywne "robienie lewicowej publicystyki" - zbierała argumentując, że "Gliński zabrał nam dotację", zebrałaby nie (i tak godne uwagi) 60 tys. zł, a 600 tys. zł. Polak lubi dawać na przekór.

W ostatnich zbiórkach jest przede wszystkim ułańska fantazja - o ironio, wprost z wizji "wolnych Polaków" z eseistyki Rymkiewicza, którzy oburzali się, gdy ktoś im zabierał coś, co uważali za kawałek wolności. Nam zabierzesz? Hak ci w smak, kruca, po mojem trupie, hajda na tyrana, precz z absolutum dominium. Powstaniemy i zrobimy konfederację. Polakpotrafi, wspieram.to, zrzutka!

Powstają więc na facebookowym sejmiku ci mityczni republikańscy "wolni Polacy", tylko że zamiast karabel mają elektroniczne przelewy, a zamiast konfederacji - platformy crowdfundingowe.

Oczywiście, zbiórkomanię cechują wszystkie wady sarmackich mobilizacji "wolnych Polaków" - nie wyrasta z tego żadna systemowa instytucjonalna zmiana, nie idzie za tym głębsza refleksja, a po skończonej konfederacji panowie bracia (i panie siostry) rozchodzą się do domów.

Stąd też rozumiem słyszalną tu i ówdzie słuszną rezerwę wobec zbiórkomanii, wynikającą czy to z przesłanek socjaldemokratycznych, czy z "propaństwowego" konserwatyzmu. Zbiórki nie zastąpią nigdy podatków, mecenatu państwa i samorządu; nie wolno zapominać, że pieniądze na kulturę nie są pana Glińskiego, tylko nasze - i że trzeba skończyć z traktowaniem ich jak dzielonych łaskawie królewizn.

Nie popadałbym jednak w malkontenctwo i nie lekceważył mocy symboli. Przecież politykę robi się także po to, by pokazać ludziom, że mają na coś wpływ. Spontaniczne i efektywne rozproszone zbiórki pokazują, że siły rządzącej kawiorowej prawicy nie posiadają monopolu na wspólnotę. W polskim imaginarium obraz egalitarnej społeczności "zwykłych ludzi" stawiających (skutecznie!) czoła arbitralnej i wyniosłej władzy ma dużą siłę. Z pewnością większą, niż rytualnie powtarzane zaklęcia o niegodziwości przeciwników.

Jak pisał Rousseau w "Uwagach o rządzie polskim": "Bezsprzecznie, konfederacja jest stanem ostrym w republice, ale są choroby tak ciężkie, że wymagają koniecznie ostrych leków".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji