Artykuły

Opera o miłości do marzenia

"Człowiek z Manufaktury" Rafała Janiaka w reż. Waldemara Zawodzińskiego w Teatrze Wielkim w Łodzi. Pisze Izabella Adamczewska w Gazecie Wyborczej - Łódź.

Pisząc libretto, Małgorzata Sikorska-Miszczuk musiała zmierzyć się ze wszystkimi problemami, jakie stwarza próba uniwersalizacji dokumentu. Opowieść o Poznańskim nadaje się do tego znakomicie, historia Mieczysława Michalskiego - likwidatora Polteksu, którego oskarżono o sprzedanie fabryki za bezcen zagranicznemu inwestorowi - już niekoniecznie.

Na zamówienie Teatru Wielkiego napisano operę o Łodzi. Konkursowemu jury przewodniczył sam maestro Penderecki, nobilitując zwycięstwo młodego (33 lata!) Rafała Janiaka. Prapremierę światową, która odbyła się w sobotę, można (niebezkrytycznie) uznać za sukces. Publiczność nagrodziła realizatorów i wykonawców zasłużoną owacją na stojąco. Co dalej? Czy "Człowiek z Manufaktury" to efemeryda i udany przykład partnerstwa publiczno-prywatnego w kulturze, czy też dzieło, które ma szansę zaistnieć poza lokalnym kontekstem?

Tkackie krosna, fabryczna syrena

Muzyka jest świetna, ale libretto i realizacja - nierówna. Oglądając drugi akt, miałam przed oczami mem o zbliżającym się deadlinie. Pewnie widzieli Państwo ten rysunek w internecie. Koński zad wymalowany został z pietyzmem i maniakalnym umiłowaniem szczegółu, ale na pysk pozostało za mało czasu, więc przypomina dziecięcy bazgroł.

Pierwsza scena "Człowieka z Manufaktury" jest piękna. Kiedy podnosi się kurtyna, widz obserwuje żywy obraz - nieruchomą kompozycję zbiorową. Izrael Poznański leży na łożu śmierci, otoczony przez rodzinę. Pełna ekspresji muzyka Rafała Janiaka jest w dużej mierze ilustracyjna; słyszymy tkackie krosna, nabierające rozpędu. Zegar się cofa, obraz ożywa, Poznański umiera. Wyje syrena fabryczna. Spod łoża wypełza chłopczyk w marynarskim ubranku, podchodzi do konika na biegunach, opuszcza scenę.

W tym jednym obrazie zawarto całą symbolikę pierwszego aktu. Librecistka, Małgorzata Sikorska-Miszczuk, świetnie wykorzystała topos psychomachii, walki "cnoty i występku" o duszę człowieka, wprowadzając metaforę sądu, która - udosłowniona - powróci w drugim akcie. Czy Poznański to kapitalistyczny wyzyskiwacz i krwiopijca, czy spiritus movens powstającego z błota miasta? Na szczęście ostateczna odpowiedź nie pada, argumentami przerzucają się dobry i zły duch, szatan i anioł (w całym spektaklu senny majak przeplata się z realizmem), czyli para Zofia - Przybysz, znakomicie rozegrana przez Małgorzatę Walewską i Michała Barczaka.

O ile pierwszy akt można potraktować jako opowieść o wszystkich miastach poprzemysłowych, budowanych przez fabrykantów i robotników, o tyle akt drugi jest gazetowym sprintem przez łódzką historię.

Pisząc libretto, Małgorzata Sikorska-Miszczuk musiała zmierzyć się ze wszystkimi problemami, jakie stwarza próba uniwersalizacji dokumentu. Opowieść o Poznańskim nadaje się do tego znakomicie, historia Mieczysława Michalskiego - likwidatora Polteksu, którego oskarżono o sprzedanie fabryki za bezcen zagranicznemu inwestorowi - już niekoniecznie. Czego nie ma w pierwszym akcie! Proproletariacka krytyka kapitalizmu powiązana została z kwestią "żydostwa" Poznańskiego (Sikorska-Miszczuk odgrzebała pomysł Hirscha, żeby przesiedlić Żydów do Argentyny; świetna scena na łódzkim dworcu, z wykorzystaniem walizek w funkcji ksiąg, poszerza kontekst o 1968 rok). W drugim akcie pozostaje goły dramat sądowy.

Poza cegłę i witraż

Mówi się, że każda opera jest o miłości i śmierci. "Człowiek z Manufaktury" też. I, wbrew pozorom, nie jest to miłość do pieniędzy. "I had a dream" - Sikorska-Miszczuk powtarza znacząco ten cytat. Miłość do marzenia to temat wprowadzony przez postać Konia-Marynarza, a właściwie - w interpretacji Zawodzińskiego - "grupę konia". Znakomity kontratenor, Jan Jakub Monowid, gra centaura wprowadzanego na scenę przez tancerzy. Pamiętają Państwo konika na biegunach i chłopca w marynarskim ubranku z pierwszego aktu? Z pragnienia, żeby zostać odkrywcą nowych lądów, nie zawsze się wyrasta. Centaur to też hybryda, a w libretcie wielokrotnie pada epitet "rachujące zwierzę". Daleka jestem od zachwytu nad librettem, ale doceniam niejednoznaczną symbolikę, która otwiera tekst na różne interpretacje. Sikorska-Miszczuk wychodzi poza łódzką cegłę i witraż, aż do Auvers (inspiracją do zbudowania postaci Zofii był obraz van Gogha; czy to przypadek, że namalowany na nim kościół nie ma drzwi?).

Bardzo podoba mi się w libretcie empatyczne spojrzenie na sytuację kobiet. Socjalistce i sufrażystce Zofii, wprowadzonej w akcję w roli Nemesis, towarzyszy anonimowy chór "aniołów w domu, mrówek w fabryce" (nawiązuję do tytułu książki Alicji Urbaniak-Kopeć). "Gdyby Pan Bóg dzisiaj wygnał Ewę z raju, rzuciłby na nią przekleństwo: Będziesz dzieci rodziła jako prządka!" - ten cytat z "Alei Włókniarek" Marty Madejskiej przypomniał mi się, gdy oglądałam scenę rodzenia w tkalni, zakończoną słowami: - Chłopiec, martwy. Wracaj do pracy.

To jedna z najlepszych wizualnie scen w spektaklu - krew robotnicy barwi tkaninę na czerwono.

Przebierając nerwowo kopytami

Wyreżyserowanie spektaklu powierzono Waldemarowi Zawodzińskiemu, który zaprosił do współpracy starych znajomych: Janinę Niesobską (choreografia) i Marię Balcerek (kostiumy). Zaskoczeń nie było. Kto lubi estetykę Zawodzińskiego, będzie zadowolony, do mnie Żywioły w getrach nie przemówiły. Podoba mi się sposób komponowania sytuacji scenicznej i oddawanie mechaniczności muzyki w choreografii. Duże zastrzeżenia mam natomiast do multimediów. O ile rzucone na tło krosna nawiązujące w duchu naturalistycznym do organizmu człowieka w scenie śmierci Poznańskiego się bronią, o tyle wirujące monety - już niekoniecznie. Zawodzińskiego cechuje upodobanie do rozmachu. Po co wypożyczono konia, który więcej czasu spędził, przebierając nerwowo kopytami w kulisach niż na scenie?

Nie sądziłam, że to napiszę: cieszę się, że w prapremierowym spektaklu nie wystąpił Wojciech Pszoniak (to dla niego pisana była mówiona rola Przybysza; miał być żywą aluzją do "Ziemi obiecanej"). Dzięki temu, że na udział w próbach nie pozwoliły Pszoniakowi inne zobowiązania zawodowe, mogliśmy podziwiać Michała Barczaka, kreującego znakomitą, gimnastyczno-diaboliczną postać. Pozytywnie zaskoczył mnie aktorsko Stanisław Kierner (Poznański/ Dyrektor). O kontratenorowym Koniu już wspomniałam - to druga po Przybyszu rola kradnąca uwagę publiczności.

Nie wiem, czy "Człowiek z Manufaktury" rozsławi operowo Łódź w świecie, ale na pewno dla łodzian to pozycja obowiązkowa.

18 maja plenerowa, koncertowa wersja zaprezentowana zostanie na Rynku Włókniarek Łódzkich. Trochę się obawiałam, mając w pamięci podobny eksperyment, zrealizowany kilka lat temu w Akademii Muzycznej. Z musicalu "Łódź Story", którego bohaterem również był Poznański, do dziś pamiętam refren "Z łódeczki Łóóóóódź" i lokowanie produktu. Na szczęście "Człowiek z Manufaktury" to zupełnie inna liga.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji