Artykuły

Góralu, czy ci nie żal...

Myślałam, że dadzą coś dobrego, a nie takie "beleco" - usłyszałam mimochodem, wychodząc z teatru, którego publiczność składała się głównie z wycieczki przywiezionej pięknym autokarem do stolicy z odległego województwa. Tak oto skwitowane zostało przedstawienie, nad przygotowaniem którego trudziło się aż pięciu wymienionych w programie realizatorów, przedstawienie utworu uznanego za pierwsze arcydzieło francuskiego teatru komicznego. Nie był to chyba, sądząc po sennym nastroju widowni, pogląd odosobniony. "Mistrz Pathelin" znudził publiczność, lecz tym razem, choć zmęczona całodziennym zwiedzaniem, nie ona tu wyłącznie zawiniła, choć zapewne nie był to też najwłaściwszy adresat dla tego typu teatru.

Wspominając o typie teatru mam tu na myśli tylko literaturę - a więc tworzywo spektaklu, który już tak łatwo zaszeregować się nie da. Farsa o Pathelinie wywodzi się, jak wiadomo, z teatru jarmarcznego, zaś jej polska transkrypcja pióra Polewki przydała utworowi cechy pastiszu, zabawy literackiej, zawarte przede wszystkim w warstwie językowej. Polewka wymyślił bowiem dla "Pathelina" oryginalny język; szukając polskiego odpowiednika dla stylistyki oryginału znalazł go w stylizowanej staropolszczyźnie.

Reżyser Piotr Piaskowski nie był, jak się wydaje, zdecydowany, co mianowicie chce widowni pokazać: jarmarczną farsę czy wyrafinowaną igraszkę literacką? Nie znalazł też dla "Pathelina" żadnej innej formuły scenicznej; nie miał na to, jak mówią, pomysłu, miał natomiast w ogóle mnóstwo pomysłów. A to niestety nie to samo. Pomysłem koronnym było ulokowanie akcji na Podhalu. Jest w tym nawet pewna logika: górale z dawien dawna zajmowali się u nas hodowlą owiec, a także umieli wyrabiać sukno z owczej wełny, podobnie jak to czynią bohaterowie starofrancuskiej farsy. Oczywiście w Teatrze Ludowym nie jest to Podhale prawdziwe, lecz przez Daniela Mroza dowcipnie wystylizowane. Szczególnie zabawne są mansjony - chatki góralskie w strzeliście-gotyckim stylu. Wśród tych ostrołuków hasa dodany przez reżysera chór śwarnych góralskich chłopaków i plącze się stadko pobekujących baranów. Ich kostiumy to prawdziwy majstersztyk humoru i iluzji. choć trudno nie użalić się nad nieszczęśnikami zaszytymi w owcze skóry bez względu na straszliwą sierpniową kanikułę.

Właściwi bohaterowie farsy - Pathelin (Roman Kłosowski) i Sukiennik (Włodzimierz Press) - noszą cyfrowane portki. Sędzia (Tomasz Zaliwski) to stary gazda, który tylko ze względu na dostojeństwo urzędu nie pyka zakrzywionej fajeczki, zaś straszliwie rozczochrana Wilhelmina (Teresa Lipowska) ubija masło w drewnianej kierzonce. Bardzo to wszystko jest ładne, i kto jak kto, ale scenograf zasłużył na same tylko pochwały. Trudno natomiast chwalić reżysera, który przy pomocy takich i podobnych zabiegów - o charakterze przecież czysto zewnętrznym - chciał zbudować spektakl i podobną interpretację narzucił także aktorom. Cała piątka protagonistów (Pasterza gra Zygmunt Listkiewicz) pracuje na scenie do siódmego potu. Mnóstwo się tam bez przerwy dzieje, pełno ruchu i wrzawy; niestety dowcipy do widzów przeważnie nie docierają, bo zapomniano o ich wypunktowaniu, a dialogi w ogólnym rozkrzyczeniu pogubiły swą muzyczną kadencję i rytm. A przecież farsa o Pathelinie "cała jest utopiona w żywiole dźwięku, brzmienia, tonu, dynamiki, cała jest dla słuchu i do słuchania" (podkr. moje - I. K.) - przypomina jakże słusznie reżyserowi w programie Jerzy Adamski, podkreślając, że "tę farsę napisano dla aktorów (może aktor ją napisał?), z myślą o ich sztuce". Szkoda, że autor artykułu i reżyser widowiska nie uzgodnili wcześniej między sobą poglądów na temat Mistrza Piotra Pathelin. Przynajmniej na temat trudności jakie ze sobą niesie inscenizowanie arcydzieł teatru komicznego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji