Artykuły

Nieszczęsny Remus w nieznośnej bajce

"Przygody Remusa" Aleksandra Majkowskiego w reż. Krzysztofa Babickiego w Teatrze Miejskim w Gdyni. Pisze Łukasz Rudziński w portalu Trójmiasto.pl.

Spektakl Teatru Miejskiego przybliża losy Remusa, bohatera najsłynniejszej powieści kaszubskiej, którą pod tytułem "Przygody Remusa" oglądać można w Miejskim od 26 stycznia. W galopadzie pomysłów, trików i efektów oraz licznych próbach przypodobania się młodym widzom zabrakło najważniejszego - żywego, ciekawego teatru.

Powieść Aleksandra Majkowskiego "Życie i przygody Remusa" (a właściwie "Żëcé i przigdë Remsa") od lat uważana jest za wielki skarb literatury kaszubskiej. Jest to przykład dzieła z pogranicza literatury ludowej, literatury pięknej oraz epopei kaszubskiej, dzięki przygodom i podróżom Remusa przez Kaszuby. Ten region Polski w powieści Majkowskiego to kraina częściowo mityczna, częściowo magiczna, z pewnością też oniryczna, bo trudno rozgraniczyć zdarzenia na te, dziejące się w realnym świecie, od tych będących fantazją bohatera.

Rzecz dzieje się początkowo na kaszubskim Pustkowiu, w której młody Remus dowiaduje się o legendzie zapadłego zamku i o strzeżonej przez smoka Królewience. Poznając historię Kaszub z ust umierającego Pana Józefa decyduje się wyruszyć na opisane przez niego tereny. Tuła się, co raz trafiając na demonicznego Pana Czernika, w którym Remus, jako widzący więcej od innych śmiertelników, dostrzega Smętka - sprawcę ludzkiego nieszczęścia.

Jednak w spektaklu Teatru Miejskiego losy Remusa nie układają się w łatwy do wychwycenia porządek. Adaptacja Krzysztofa Babickiego, choć wierna oryginałowi, składa się z szeregu pomysłów, które skutecznie odrywają uwagę od losów bohatera. Wpływ na to ma sama konstrukcja scenografii, składającej się z jasnego materiału, którym wyłożono kulisy i tył sceny, ponieważ w większości scen to animacje prezentowane na tym tle stanowią właściwą scenografię spektaklu. To rozwiązanie bardzo praktyczne - w jednej chwili bohater nie wykonując kroku może przenieść się z wiejskiej chaty do ciemnego lasu lub kryjówki Pana Jeziora, by w następnej znaleźć się w zupełnie nowej przestrzeni. Jednak w towarzystwie świateł scenicznych te ciekawe same w sobie projekcje (autorstwa Roberta Turło, Marty Branickiej i Mateusza Kozłowskiego) wyglądają na wyblakłe i mało efektowne, co udaje się skorygować tylko w momentach półmroku (np. gdy pojawia się Straszek).

Aktorzy czasem mają do pomocy pojedyncze rekwizyty, częściej jednak reżyser wyposaża ich w "magiczną" siłę działającą na odległość - wszelkie reguły prawdopodobieństwa nie mają tu zastosowania. Gdy Pan Czarnik (Dariusz Szymaniak) wyciąga przed siebie rękę, Remus już jest przez niego obezwładniony (w jednej chwili gestem dłoni potrafi też przywrócić życie), zaś dmuchnięcie Goliata (Szymon Sędrowski) "wyczaruje" nam projekcję nietoperza Straszka, którego Kaszubi lękają się i uważają za złego ducha.

Różne "magiczne" działania poparto kilkoma sztuczkami iluzjonistycznymi w wykonaniu Żyda Gaby (Piotr Michalski) oraz licznymi piosenkami, "śpiewanymi" przez aktorów z playbacku. Zaskakuje ich różnorodność: słyszymy "młodzieżowy" hip-hop Trudu, Strachu i Niewarto - upiorów, z którymi stale mierzy się Remus podczas wędrówki, niemal musicalowe piosenki Królewienki w wykonaniu Olgi Barbary Długońskiej, czy pozostawiający sporo do życzenia śpiew innych bohaterów. Z wielu efektów najlepiej wypada symboliczny moment śmierci, gdy Śmierć z Kosą (Marta Kadłub) nakrywa umierających płaszczem, a zmarły fizycznie znika ze sceny wraz z jej odejściem. Najmocniejszym punktem spektaklu są ciekawe kostiumy Hanny Szymczak, dzięki którym wiele postaci (m.in. Królewienka, Śmierć z Kosą, Trębina czy Klementyna) wygląda bardzo efektownie.

Niestety, lista kłopotów gdyńskiej inscenizacji jest dużo dłuższa. Po pierwsze gra świateł (Marek Perkowski) i muzyka (autorstwa Marka Kuczyńskiego) użyte zostały przez Krzysztofa Babickiego do "zmiany dekoracji" - wyraźna zmiana koloru świateł i silny akcent muzyczny podkreślone zmianą projekcji, sygnalizują widzom nową scenę - i już jesteśmy wraz z Remusem w zupełniej nowej przestrzeni, w której bohater musi się odnaleźć (a wraz z nim widzowie). Poszatkowana w ten sposób akcja powieści, rozbita zostaje na szereg błyskawicznie następujących po sobie epizodów, w których widz nie ma chwili do namysłu nad tym, co przed chwilą zobaczył.

Przy dbałości o rozrywkę i dynamikę scen (której pozazdrościć mogą "Przygodom Remusa" nawet niektóre grane w Miejskim farsy), reżyser zapomniał o pracy z aktorami. Sama wizja Remusa - wiecznego tułacza w interpretacji grającego tę postać Grzegorza Wolfa ewoluuje nieoczekiwanie z prostego chłopaka z Pustkowia w kierunku przeżywającego rozterki wewnętrzne intelektualisty (niczym jego Mistrz z "Mistrza i Małgorzaty" Miejskiego), co dodaje temu bohaterowi niezamierzonego absurdu. Aktorzy w zdecydowanej większości tworzą swoje postaci właśnie w oparciu o bohaterów z poprzednich spektakli.

Kluczowy bohater - wspomniany Remus grany przez Grzegorza Wolfa - pozostaje niestety całkowicie przezroczysty. Zagubiony w tej postaci i nieprzekonujący aktor (któremu co jakiś czas nakazano mówić kaszubszczyzną) nie staje się naturalnym liderem spektaklu, a jego uzupełnieniem. Jego los staje się mało istotny wobec mnogości bodźców, które mnoży wokół niego reżyser. Z wielu epizodów najbardziej udany jest komediowy wątek Trąby (Rafał Kowal) i Trąbiny (Małgorzata Talarczyk), zaś sam Kowal z epizodu picia wódki z Panem Jeziora (Eugeniusz Krzysztof Kujawski) tworzy najlepszy aktorsko epizod. Z powodzeniem Martę gra Agata Moszumańska, która emocje zapatrzonej w Remusa dziewczyny oddaje bardzo wiarygodnie. Także Marcjanna Beaty Buczek-Żarneckiej jest postacią udaną, choć pobrzmiewa w niej wyraźnie echo wielu granych w ostatnim czasie przez tę aktorkę nieszczęśliwych matek.

Pomimo licznych dodatków, jak animacje zamiast scenografii, na scenie podziwiamy teatr anachroniczny, oparty na infantylnej umowności, która nie licuje z poziomem, jaki Teatr Miejski proponuje swoim widzom na co dzień. Pomysł, by możliwie uatrakcyjnić przekaz, paradoksalnie wygląda na przejaw niewiary w tekst, który - co podkreślał wielokrotnie sam reżyser - jest dla niego bardzo ważny. Młodzieżowy widz "Przygód Remusa" dzięki wielkiej dynamice scen, na której ciągle coś się dzieje (gdy aktorzy schodzą ze sceny, natychmiast ktoś wbiega na nią z krzykiem od strony widowni) pewnie nie zdąży się nim znudzić, ale też nie trudno mu będzie potraktować perłę literatury kaszubskiej inaczej niż szaloną, dziwną bajkę, bo właśnie tak przedstawił ją Babicki. Niestety, cała kaszubskość "Przygód Remusa" jest tu po prostu ornamentem, dodatkiem do zabawy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji