Artykuły

Dlaczego Polacy ciągle muszą cierpieć?

Tytułowe pytanie roztrząsa najnowsza propozycja Teatru Zagłębia - muzyczny spektakl "Horror szał", który reżyseruje Jacek Jabrzyk. Premiera w piątek. - Dla mnie pisanie jest wejściem w sen. Czasem śni nam się erotyk, a innym razem horror - mówi autor sztuki, Przemysław Pilarski w rozmowie z Martą Odziomek w Gazecie Wyborczej - Katowice.

Marta Odziomek: Tytuł nowego spektaklu w Teatrze Zagłębia - "Horror szał" - kojarzy się z "The Rocky Horror Show"...

Przemysław Pilarski [na zdjęciu]: Tak, ten musical był jedną z moich pierwszych inspiracji przy pisaniu tekstu, ponieważ od początku zamierzałem połączyć konwencję horroru z czarnym humorem i jeszcze z muzyką. "The Rocky Horror Show" to sztandarowa produkcja tego rodzaju. Klasyk. Ale mamy też znakomite współczesne realizacje osadzone w podobnej stylistyce, jak choćby serial "American Horror Story".

Wracając do tytułu, pierwszy człon brzmi złowieszczo, ale drugi nasuwa myśl o zabawie.

- Z łączeniem horroru z humorem jest trochę jak z podawaniem silnego leku o powolnym działaniu albo pod postacią pysznego syropu. Odbiorca momentami boi się, ale wie, że za chwilę wszystko zostanie obrócone w żart. Albo śmieje się, a za chwilę myśli: "Zaraz, to w sumie było straszne". Służy to jednak jeszcze czemuś innemu. Dzięki takiej miksturze łatwiej przyswoić treści, które są dodatkowym, trzecim - ukrytym - składnikiem. Bo przecież strasząc i rozbawiając, opowiadamy w "Horror szale" o sprawach poważnych, teraz niestety zabrzmię z grubej rury: o sprawach wręcz kluczowych dla naszej tożsamości narodowej. W skrócie można zawrzeć je w pytaniu: "Dlaczego my, Polacy, ciągle musimy cierpieć?". Jest to pytanie o paradygmat romantyczny, który wcale nie przestał obowiązywać w naszym myśleniu i odczuwaniu, a wręcz przeciwnie, odrasta w coraz bardziej spotworniałej formie. I kiedyś nas pożre. Słowo "szał" może kojarzyć się z zabawą, ale też z nieokiełznanym szaleństwem. Przyznam szczerze, że podczas wymyślania tytułu odniosłem się do tego mniej przyjemnego skojarzenia. Tak że nie dość, że horror, to jeszcze obłęd. Bardzo mi przykro (śmiech).

Jacy są bohaterowie pana sztuki?

- Łączy ich fakt, że w zdecydowanej większości są nieżywi. Najpierw poznajemy parę głównych bohaterów. Chłopak i dziewczyna przyjeżdżają do ukrytego w lesie domku na sylwestra. Okazuje się jednak, że nie spędzą go tylko we dwoje. Pierwszym niezapowiedzianym gościem jest Gloria Victis, której nazwisko czy pseudonim zaczerpnąłem z twórczości Elizy Orzeszkowej. Po polsku "gloria victis" oznacza "chwałę zwyciężonym". Bo czcimy w Polsce głównie tych, którzy zostali pokonani. Nie wygraliśmy zbyt wielu bitew, a jeśli już coś udało nam się wygrać, jak Bitwę Warszawską, to nazwaliśmy ją cudem, jakby nie miała prawa się wydarzyć, bo nie pasuje do naszych wyobrażeń o nas samych. Gloria Victis to wieczna wdowa albo matka, której syn poległ w boju. Spersonifikowana żałoba po nieustannej polskiej beznadziejnej ofierze.

Drugim gościem jest dziadek kombatant - uczestnik wojny, który poległ w jednej z bitew o Polskę. Wojna jest dla niego wszystkim. Znamy wszyscy takich dziadków, prawda? Jedni nieustannie walczą z Niemcami, inni 30 lat po 1989 r. krzyczą: "Precz z komuną". Zatrzymali się w czasie. I nas próbują w nim zatrzymać. Przez co jesteśmy mniej lub bardziej straumatyzowani przez komunizm czy wojnę, mimo że wielu z nas tego nie doświadczyło.

Wreszcie jest Wampir z Sosnowca. Pojawia się tu nie tylko dlatego, że pochodzi z tego samego miasta, w którym mieści się Teatr Zagłębia, ale przede wszystkim dlatego, że jest ofiarą systemu. Ofiarą Polski, Ludowej wprawdzie, ale przecież to też była Polska. Wedle późniejszych ustaleń człowiek, na którym wykonano wyrok śmierci, wcale nie był słynnym zabójcą kobiet. Został kozłem ofiarnym, ponieważ ludzie mieli przestać się bać, a władza chciała odtrąbić sukces. Więc w jakimś przewrotnym sensie on też poległ za Polskę.

Śmiejemy się z nimi i z nich. A po wszystkim, mam nadzieję, przychodzi refleksja jak z Gogola. "Z czego się śmiejecie?". Ano, z tego, co w nas siedzi. Co nas przeraża i przerasta.

W pana sztuce jest sporo cytatów z dzieł romantyków. Koresponduje pan z polskim romantyzmem, bo wciąż go w sobie mamy?

- Tak, i to właściwie nie jest nic odkrywczego. Profesor Maria Janion znaczną część swojego olbrzymiego dorobku poświęciła na badanie polskiego romantyzmu i twierdziła przez długi czas, żeśmy się z niego nie uwolnili. Wspomniany już przeze mnie zmierzch romantycznego paradygmatu obwieściła w połowie lat 90., ale powrócił on osobliwie kilka lat temu, po słynnej katastrofie lotniczej. Prezydent i premier maszerujący w jednym szeregu z nacjonalistami krzyczącymi: "Śmierć wrogom ojczyzny"? Horror nam gotują jak nic.

Wampiry, umarlaki, duchy. To wszystko jest dziś modne. Zastanawiał się pan dlaczego?

- Może chodzi o to, że tak wiele rzeczy, które wydarzają się obecnie na świecie, jest niewiarygodnych, jak w horrorach właśnie. Coś wydaje się niemożliwe, a jednak się dzieje. Na przykład prezydentura Donalda Trumpa. Przecież kandydował dla żartu. Albo to, że w Polsce nie ma tygodnia bez stłuczki samochodu rządowego. Absurd! Ale i fakt. Byłoby śmiesznie, gdyby nie to, że nasz los jest w rękach tych ludzi. Horror, film katastroficzny, dystopia pomagają nam czytać tę pokraczną rzeczywistość.

Powtarza pan tu topos powrotu do domu - tak jak w sztuce "Wracaj", którą wygrał pan Gdyńską Nagrodę Dramaturgiczną w tym roku. Dom to ważne miejsce, prawda?

- Dom ma bardzo silne konotacje w kulturze, nie tylko polskiej. To miejsce, z którego pochodzimy, gdzie zostaliśmy wychowani. W nim formuje się nasz światopogląd, osobowość i emocje. Nieustannie do tego domu wracamy, symbolicznie lub fizycznie. Nawet jeśli ktoś od niego się odcina, to przecież ten dom rodzinny i tak istnieje w jego pamięci, w emocjach, w ciele; bo gdyby go nie było, nie byłoby się od czego odcinać.

Wracanie do domu, do pamięci o nim to próba zrozumienia, skąd biorą się nasze lęki. I ja właśnie chcę zajmować się tymi lękami, także w wymiarze społecznym, narodowym.

Lubi pan "namieszać", jak napisała o pana twórczości kapituła Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej.

- No właśnie, być może o to mi chodzi... Staram się pisać rzeczy z wierzchu proste, łatwe, a pod spodem gęste. Więc chyba łatwo moje teksty odczytać zbyt powierzchownie. Parokrotnie spotkałem się z sytuacją, że ktoś dopiero po drugiej, trzeciej lekturze zaczynał coś łapać. W takich sytuacjach cytuję moją ulubioną anegdotę o Beethovenie. Kiedy pytano go, o czym jest dany utwór, grał go jeszcze raz. Są sny, których znaczenia ujawniają się nam nieraz po latach. Dla mnie pisanie jest wejściem w sen. Czasem śni nam się erotyk, a innym razem horror.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji