Artykuły

Bachantki tylko krzyczą

"Bachantki" Eurypidesa w reż. Mai Kleczewskiej w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Julia Gładkowska w portalu e-splot.pl.

"Bachantki" w reżyserii Mai Kleczewskiej miały być jednym z najważniejszych wydarzeń tego sezonu teatralnego. Oczekiwania wobec reżyserki były ogromne - czekano na nowe, feministyczne odczytanie dramatu Eurypidesa, stworzenia na scenie miejsca dla kobiet, w którym mogłyby się one swobodnie wypowiadać, pokazać siłę kobiecej wspólnoty. Ostatecznie spektakl rzeczywiście wzbudza ogromne emocje, jednak wśród nich pojawia się wiele głosów rozczarowania.

Choć ze sceny wybrzmiewa wiele naprawdę ważnych postulatów, (warto wspomnieć tu chociażby doskonale rozegraną scenę, w której Aleksandra Bożek dosadnie prezentuje fallusocentryzm naszego świata, ośmieszając i obnażając zadufaną w sobie męską narrację seksualną), to jednak wiele elementów spektaklu może budzić nasz sprzeciw. Performans Karoliny Adamczyk z foyer teatru, w którym krąży ona po holu z karabinem w spodniach z dziurą wyciętą w miejscu obnażonych genitaliów, jest upokarzający zarówno dla aktorki, jak i dla całej widowni. Podczas spektaklu pojawiają się także sceny niezwykle opresyjne i przemocowe, które zamiast pobudzić do namysłu, jedynie irytują i powodują dyskomfort. Wykorzystanie w spektaklu żywych zwierząt również budzi mój poważny sprzeciw.

Zaskakujące, iż pomimo jasnych i czytelnych intencji reżyserki, nie udaje się na scenie zbudować wspólnoty kobiet.

Nie czuje się tu solidarności, wsparcia, zrozumienia. Już sztywny podział na męską i żeńską część widowni, a następnie wyproszenie mężczyzn na ostatnie minuty przedstawienia sprawia, że spektakl od początku arbitralnie dzieli obecnych. Szkoda, bo interpretacja samego tekstu Eurypidesa autorstwa Mai Kleczewskiej jest ciekawa, oddaje się w niej głos kobietom (fantastyczny koncept połączenia postaci Agałe i Dionizosa w wykonaniu Sandry Korzeniak), odchodzi się od narcystycznej, męskiej narracji, co jest w polskim teatrze bardzo potrzebne.

Dlaczego zatem "Bachantki" nie rezonują zgodnie z założeniami? Przydatne mogą się tu okazać kategorie opisywane przez Pawła Mościckiego w artykule "Zaangażowanie i autonomia teatru". Chodzi tu o pojęcia sztuka zaangażowana i sztuka angażująca. Pierwsze z tych pojęć zakłada, że sztuka ma być celem sama w sobie, ma ona uczestniczyć w aktualnym dyskursie, komentować go, wchodzić bez zahamowania i asekuracji we współczesne dyskusje społeczne. Sztuka angażująca ma w sobie cechę dodatkową - jej zadaniem jest tworzenie nowych języków, alternatyw dla obowiązującej narracji, dawanie narzędzi do rozwiązywania problemów, wychodzenie poza ramy komentarza. "Bachantki" są bez wątpienia zaangażowane - zajmuje się tu wyraźne stanowisko w wielu sprawach, komentuje się aktualną sytuację polityczną i społeczną, nikt nie obawia się mówić ze sceny otwarcie o trudnych kwestiach, które poruszają opinię publiczną. Do sztuki angażującej jednak nie można ich zaliczyć - nie proponuje się tu rozwiązania tych problemów, dyskusji nad nimi, nie pokazuje się możliwości działania. Osobiście miałam wrażenie, że już kiedyś widziałam ten spektakl - w Teatrze Powszechnym, w mediach, w dyskusji na Facebooku. Okazuje się, że samo mówienie o czymś to już za mało, czas wyjść poza bezpieczną przestrzeń sceny.

"Bachantki" to mimo wszystko ważny spektakl, choć nie wszystkie użyte środki teatralne zadziałały w nim zgodnie z założeniami twórców. Wzbudza skrajne emocje, co też jest ważnym zadaniem sztuki, jest wykonany bardzo precyzyjnie i profesjonalnie. Szkoda, że jego potencjał nie został w całości wykorzystany.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji