Artykuły

Tymczasem w Maroku

Świat arabski nie słynie z wielkich festiwali teatralnych. Inaczej niż np. przedstawienia z Iranu, spektakle z krajów arabskich nie pojawiają się również na festiwalach w Polsce. Z tym większą ciekawością przyjąłem zaproszenie na FIESAD - Festival International des Ecoles Supérieures d'Art Dramatique w stolicy Maroka, Rabacie - pisze Witold Mrozek.

Impreza ściąga studentów aktorstwa od Santiago Chile po Łódź i od Oslo po Kinszasę. Jest miejsce na szkołę z Kairu - i słynną berlińską Hochschule für Schauspielkunst "Ernst Busch".

W Maroku rządzi, toutes proportions gardées, tamtejsza Platforma Obywatelska. Czyli religijni konserwatyści, którym zależy na jak najlepszych stosunkach z Zachodem, a jednocześnie na powolnej modernizacji i liberalizacji oraz na możliwie szybkim rozwoju gospodarczym kraju. Partia Sprawiedliwości i Rozwoju - bo tak się nazywa formacja rządząca - i tak pozostaje w cieniu króla, Mohammeda VI, który w roli patrona imprezy patrzy na mnie z wielkich bilbordów festiwalu, zwieszających się nad wejściem do teatru imienia jego dziadka, Mohammeda V. Ten ostatni jest tu kimś na kształt połączenia Jana Pawła II i Józefa Piłsudskiego, ojcem niepodległości Maroka, autorytetem i patronem również największego lotniska (w Casablance) czy uniwersytetu w Rabacie.

Król zarazem w ostatnich latach zniósł cenzurę - ale zachowali prawną ochronę imienia króla, jak u nas "uczuć religijnych", zrównali prawa polityczne kobiet czy teoretycznie przynajmniej wzmocnili uprawnienia premiera i parlamentu względem monarchii. Nie zalegalizowali jednak "cudzołóstwa", czyli seksu pozamałżeńskiego, ani homoseksualizmu. Choć ponoć przepisy ich zakazujące egzekwuje się już rzadko. Nad porządkiem bezpieczeństwem czuwają widoczne wszędzie zastępy policji, wśród której funkcjonariuszy - inaczej niż w bardziej restrykcyjnych państwach arabskich - zobaczymy też kobiety.

To tło społeczno-polityczne jest ważne, bo stanowi kontekst, w którym niektóre przedstawienia ogląda się w sposób dość szczególny. Takie np. "Don't Kill Your Darlings" z Uniwersytetu Artystycznego w Utrechcie - wariacja na "Leonce i Lenę". W Berlinie, Amsterdamie, a pewnie nawet i Warszawie spektakl, w którym dramat Georga Büchnera przez szereg typowych "performatywnych" zabiegów - kamery, songi, przebieranki na scenie, deziluzja, wyjście z roli - przełożony zostaje na feministyczną krytykę tradycyjnej wizji relacji romantycznej, na monologi o tym, że Leonce szuka w Lenie wyłącznie narcystycznego potwierdzenia siebie i wreszcie na pochwałę poliamorii - pewnie szczególnie by mnie nie ruszył, cóż tu nowego. Co innego w kraju, gdzie to, z kim idziesz do łóżka, jest sprawą podlegającą przepisom karnym.

Z afrykańskich przedstawień rusza mnie z kolei najbardziej to z Kongo, "Le prétendant aux dents d'or" z Narodowego Instytutu Sztuki w Kinszasie. To połączenie tamtejszych legend, teatru fizycznego, gry na bębnach ngoma - instrumencie ludów Bantu, tradycyjnego tańca manianga i epickiego storytellingu, jak z jakiegoś post-Brechtowskiego teatru. Kinszascy aktorzy (i jedna aktorka) są najlepszymi performerami, jakich widzę w Rabacie, są precyzyjni formalnie, bardzo sprawni warsztatowo, charyzmatyczni i obecni w sposób bardzo świadomy. Jednocześnie świetnie ogrywają "eksportowy" charakter swojego performansu, podejmując grę z postkolonialnym spojrzeniem, którego można spodziewać się na takiej międzynarodowej imprezie. Spektakl zgarnął nagrodę Afrykańskiej Ligi Studentów Teatru oraz nagrodę specjalną jury.

Na polski dyplom, "Fever" z Łodzi w rektorskiej reżyserii Mariusza Grzegorzka, nie udaje mi się wejść - z braku miejsc. To chyba dość dobrze świadczy o renomie polskiego teatru? Aktorska młodzież z trzech kontynentów skacze przez płot, by dostać się na przedstawienie. Ja myślę sobie, że mogę jednak kupić bilet do Łodzi, i to nieco prostsze. Z relacji ludności miejscowej: jest pełna nagość, jest ekscentrycznie i ekspresyjnie, jak to u Grzegorzka - to już dopowiadam sobie sam. Na finałowej gali łódzcy studenci dostają nagrodę zespołową. Euforia wśród wielojęzycznych mów podczas ciągnącej się bez końca uroczystości, a nikt nie tłumaczy obszernych i również bardzo ekspresyjnych przemówień miejscowych polityków, wygłaszanych po arabsku.

Inny polski akcent w Rabacie to międzynarodowe "Wesele", powstałe pod opieką Piotra Chołodzińskiego, norwerskiego reżysera o polskich korzeniach, pracującego w szkole teatralnej w Oslo. Nie, nie chodzi o Wyspiańskiego - tylko o Czechowa, a bardziej grę z konwencjami kulturowymi i międzykulturowymi stereotypami i niesionymi przez nie relacjami władzy na współczesnym całkiem weselu. W wielonarodowym teamie każdy gra trochę po angielsku, a trochę w swoim języku, mieszając też teatralne estetyki i sposoby ekspresji, dając każdemu wykazać się w tym, w czym jest dobry. Myślę, czy do kogoś poza mną trafiają tu żarty o Mateuszu Morawieckim - ale grunt, że do mnie trafiają. Spektakl powstał w ramach nowopowstałej sieci szkół teatralnych PLETA, do której należy też warszawska Akademia Teatralna. Polscy uczestnicy projektu - Milena Olechowska, Henryk Simon i Jakub Kordas - dobrze rokują. Może w AT faktycznie coś się zmienia na lepsze?

***

Na zdjęciu: "Pomysłowe mebelki z gąbki" (ang. Fever) w reż. Mariusza Grzegorzka

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji