Czy nas na nie stać? Górnicka, Karasińska, Szczawińska
Tegoroczne "Paszporty Polityki" są dla polskiego teatru historyczne. Nie tylko dlatego, że nominowane w kategorii "teatr" są same kobiety: Marta Górnicka, Anna Karasińska, Weronika Szczawińska. Przede wszystkim - nominowane są trzy reżyserki, które zmieniają rozumienie tego, czym może być teatr. I które nie do końca mieszczą się w polskim teatrze repertuarowym, którym rządzą męskie ega z zaawansowanym kryzysem wieku średniego - pisze Witold Mrozek.
Żadna z nominowanych reżyserek nigdy nie zrobiła "Wesela". Wszystkie wykraczają poza wąski styl myślenia sporej części polskiego teatru, zwłaszcza "politycznego" - ograniczony do trawienia zbanalizowanego romantycznego paradygmatu i powtarzania dyżurnych, banalnych antyromantycznych chwytów, które tenże paradygmat tylko utwierdzają. Karasińska pracuje z aktorami, przestrzenią, własną głową i poetycką wyobraźnią, nie inscenizuje dramatów. Szczawińska wystawiała Wellesa i Elenę Ferrante, jedną z najważniejszych dziś europejskich pisarek. Górnicka niedawno odniosła wielki sukces w Berlinie, reżyserując pod Bramą Brandenburską "Grundgesetz" - monumentalny spektakl chórowy oparty na niemieckiej konstytucji, pochwałę obywatelskiego, różnorodnego wielokulturowego społeczeństwa, zarazem ironicznie pytającą o to, czy jego ramy prawne faktycznie działają.
Wszystkie trzy artystki, co najważniejsze - rozwijają własny, bardzo indywidualny i charakterystyczny idiom. Czasem testują go szeroko, w różnych mediach, jak Szczawińska - sprawdzająca się w galeryjnym wideoarcie, performansie, scenicznym eseju, koncercie czy repertuarowych spektaklach dramatycznych. Niekiedy - jak w przypadku Górnickiej - rozwój polega na przetwarzaniu partytur, muzycznych jakości czy kulturowych kontekstów: od Tel Awiwu przez Teheran po Berlin. Każda z tych trzech artystek spotkała się nieraz z zarzutem, że się powtarza. Tymczasem zarzucać to takiej Karasińskiej - podejmującej różne tematy, pracującej na różnych jakościach, wprowadzającej wariacje - to jak zarzucać Szymborskiej, że jej wiersze są takie podobne, w końcu raczej się nie rymują.
Wszystkie trzy nominowane reżyserki w taki czy inny sposób przekroczyły umowną linię rampy. Szczawińska w części swoich przedstawień z ostatnich lat występowała również sama, u boku aktorów czy muzyków. Karasińska w niektórych swoich spektaklach obecna jest poprzez głos z offu, ale sama pojawiła się jako performerka w "Urodzinach" z Komuny Warszawa. Górnicka z kolei zawsze jest widoczna w swoich chórowych projektach, jako ekspresyjna dyrygentka wyłączona z kolektywu, ale pozostająca z nim w ciągłym czujnym i kontrolującym kontakcie.
Żadna z nominowanych artystek nie była i (nie będzie) pokazywana w tym roku na żadnym z wiodących festiwali polskiego teatru. Współkuratorowane przez Romana Pawłowskiego katowickie Interpretacje zdominowała - jeśli chodzi o "młodsze" pokolenie - reżyserska stajnia TR Warszawa. Bartosz Szydłowski woli na krakowskiej Boskiej Komedii pokazywać oldbojów oraz własną stajnię, ze szczególnym uwzględnieniem dwóch własnych spektakli umieszczonych przez siebie w programie festiwalu - tak, jest komisja, ale przecież to Szydłowski podejmuje ostateczne decyzje. Wreszcie, Warszawskie Spotkania Teatralne kuratorowane przez Dorotę Buchwald, Karasińskiej pokazać za bardzo nie miały czego (wszystkie jej nowe projekty powstały w Warszawie), a "Genialną przyjaciółkę" w dziwny sposób przegapiły. Zresztą, spektakle Karasińskiej czy Szczawińskiej - mimo czasem hitowego statusu - rzadko goszczą w repertuarach teatrów, gdzie miały premierę.
Nie, te trzy artystki to nie jest żadne pokolenie, żadna grupa ani formacja. To trzy wyraziste, wybitne osobowości, które warto traktować poważnie, odrębnie i dokładnie im się przyglądać. Czy polską kulturę jeszcze na to stać? Nie, nie w sensie finansowym.