Artykuły

Musimy napierać

TERAZ POLIŻ grają równo od dekady, ale ciągle słyszą: "A co wy, same dziewczyny? Przydałby się wam jakiś facet!" - pisze Paula Szewczyk w Wysokich Obcasach, dodatku Gazety Wyborczej.

Mówią, że Teraz Poliż zrodziło się z niezgody na rzeczywistość, choć wtedy żadna z nich nie nazywała jej wprost dyskryminacją. Trudno streścić w jednym zdaniu, czym się zajmują. Są nie tylko aktorkami, scenarzystkami, producentkami własnych spektakli i scenografkami. Zdarza im się łapać za miotłę, żeby uprzątnąć halę, w której wystąpią. Albo biegać po niej z pędzlem i malować ściany oraz sufity. A w czasach największej finansowej posuchy wydawać na farby własne pieniądze.

DOROTA GLAC: Określenie naszych ról i zadań zależy od tego, co jest do zrobienia. Jestem aktorką i graficzką z zawodu, oprócz szkoły aktorskiej ukończyłam łódzką ASP. Ale w ciągu ostatnich lat przyuczyłam się do tylu rzeczy, że trudno je policzyć.

KAMILA WOROBIEJ mówi o sobie: aktorka, artystka i arystokratka. Właśnie tak dopisała sobie długopisem na wizytówce Teatru Syrena, w którym dodatkowo pracuje jako kierowniczka sceny muzycznej. Uprzedzając pytania - nie ma arystokratycznego pochodzenia. To o jej poziomie duchowym. Tak się czuje w przestrzeni. Chodzi po ulicach z poczuciem zadowolenia i ma o sobie po prostu dobre mniemanie.

MARTA JALOWSKA przedstawia się jako aktorka, absolwentka kulturoznawstwa i performerka.

Wszystkie trzy są absolwentkami Szkoły Aktorskiej Haliny i Jana Machulskich w Warszawie. Z tego samego roku. Ale oprócz nich grupie TERAZ POLIŻ działało i nadal działa wiele kobiet.

Owacje i co dalej

Jest 2008 rok, czas realizacji dyplomu. Część z nich w ogóle nie zostaje obsadzona. Na 16 dziewczyn w grupie jest tylko dwóch chłopaków, ale profesorowie i tak wybierają dramaty, w których główne role przypadają mężczyznom. Kobiety mogą zagrać najwyżej prostytutki, matki albo służące. Żeby pocieszyć niezadowolone studentki, dyrektor mówi im: "Nie ma małych ról, są tylko mali aktorzy".

KAMILA: To chyba naturalne, że grasz spektakl na zakończenie i chcesz się wykazać?

A nagle się okazuje, że zamiast grania masz ładnie wyglądać, przejść się w szpilkach i rzucić w przelocie kilka zalotnych zdań.

- Podziękowałyśmy. Nie miałyśmy zamiaru się na to zgodzić, zdecydowałyśmy, że same sobie zrobimy dyplom - opowiada Marta Jalowska.

Pozostaje im jeszcze kwestia przekonania dyrekcji, by dała na to środki. Szkoła przystaje na pomysł głównie dzięki Halinie Machulskiej, która rozumie sytuację, choć słowa o ograniczonych możliwościach dziewczyn w środowisku teatralnym bezpośrednio w rozmowie nie padają. Dostają niewiele, bo 4 tys. zł. Muszą z tego opłacić reżyserkę. Na kostiumy już nie starcza. Szyją je za swoje.

Wybierają "Osiem kobiet" Roberta Thomasa, na podstawie którego realizują spektakl "8". Grają skazane na siebie kobiety w różnym wieku, z różnymi przeżyciami - od rozedrgania po histerię. Scena Teatru Rampa. Pierwsza prawdziwa. Sala pełna. Po spektaklu burza oklasków. Owacje na stojąco. Udaje się im z patowej sytuacji wyjść na swoje. Czują dumę. Na jeden wieczór. Bo zaraz po nim pojawia się pytanie: i co dalej?

Nikt się o was bić nie będzie

Mimo sukcesu szkoła nie była zainteresowana graniem dyplomu dłużej. Miesiące pracy, a dziewczyny wystąpiły na scenie raz. Zaczęły na własną rękę szukać miejsc, w których będą mogły się pokazać. Nie było łatwo.

MARTA: Machulscy uczyli aktorstwa prywatnie, ich szkoła od początku była traktowana jak piąte koło u wozu. Jej absolwentkom i absolwentom już na starcie trudniej się wybić. Bo nie dostali się do państwowej, bo płacili za naukę.

DOROTA: Studentki i studenci z państwówek mają poczucie wyjątkowości, bo skończyli tę "właściwą" szkołę. Dlatego Machulska od początku mówiła: "Pamiętajcie, o was nikt się nie będzie bił". To nas trochę uodporniło. I dało poczucie, że może rzeczywiście powinnyśmy same o siebie zawalczyć.

Reżyserką, która przygotowała z dziewczynami "8", była Marta Miłoszewska, wtedy Ogrodzińska. To ona namawiała je po premierze, żeby nie zmarnowały energii, którą potrafią wspólnie wytworzyć. Sama została z nimi w grupie na dobrych kilka lat.

DOROTA: Zrozumiałyśmy, że sytuacja aktorek sama się nie polepszy, a jeśli się rozproszymy, to nasz głos zupełnie osłabnie. Marta powtarzała nam: "Musicie napierać". Wtedy nie wiedziałam, o co jej chodzi. Dzisiaj wiem doskonale.

Kobiecy czy feministyczny

Myśl, żeby zrobić coś razem, pojawia się jeszcze tego samego wieczoru. Tuż przed festiwalem teatralnym, na który jadą z dyplomem, uświadamiają sobie, że nie mają nazwy. Chwilę po spektaklu wpada im do głowy TERAZ POLIŻ.

MARTA: Nie pytaj, dlaczego ani co to oznacza. Zostawiamy pole do interpretacji tym, którzy chcą się nad tym zastanawiać. Co nie znaczy, że nazwa nie przysparza nam problemów.

Po pierwsze, dlatego że ciągle muszą słuchać nietrafionych, obleśnych żartów. "To co polizać?", "Teraz czy za chwilę?". - Po drugie - dodaje Dorota - niektórzy myślą, że jesteśmy grupą jakichś perwersyjnych wariatek, prowokatorek.

Szczególnie że w opisie pojawia się straszne słowo "feministyczny". Dziesięć lat temu nie każda z członkiń chciała się na taki opis zgodzić. Jakoś się go bały.

Marta ma wtedy 21 lat - harcerka, katoliczka, do Warszawy przyjeżdża z Sochaczewa. Z dyskusjami o feminizmie zetknie się dopiero na studiach z kulturoznawstwa.

Kamila pamięta swoje zagubienie. I że coś jest nie tak z systemem. A ona chce po prostu grać. Mieć te same szanse co jej koledzy.

Kolektywnie podejmują decyzję: zostaną przy określeniu "kobieca". Kilka miesięcy później jednak je zmienią.

Dziesięć lat jak jeden dzień

TERAZ POLIŻ obchodzi w tym roku dziesięciolecie działalności artystycznej. Przez ten czas grupa ani razu nie oddaliła się od tematów społecznych, szczególnie związanych z prawami kobiet i kobiecością w ogóle. W "LIMINALNEJ. Jestem snem, którego nie wolno mi śnić" [na zdjęciu] - jak same mówią, krwawej bajce dla dorosłych - dają głos ofiarom przemocy domowej, walczą z ich stygmatyzacją czy kulturowymi stereotypami kobiet. W spektaklu "Psychozy naszej codziennej 4:48" (reżyseruje Ula Kijak) opowiadają o ich lękach, fobiach i depresji, szukają granic normalności i szaleństwa.

Spektakle to tylko część ich działalności. Równolegle do nich TERAZ POLIŻ pracuje nad performatywnym czytaniem (choćby trzeciego numeru kwartalnika literackiego "FA-art" z tematem przewodnim "Kobiecość i religia"), aktywizmem (współorganizują m.in. wydarzenie wyrażające solidarność z aresztowanymi aktywistkami Pussy Riot) czy edukacją dzieci (stworzyły akcję "Liźnij szybkę", której bohaterkami były m.in. kosmonautki i górniczki).

Ale najbardziej dumne są z "Dziw polskich" - feministycznego projektu badawczo-popularyzatorskiego, który powstał ze zdziwienia tak niewielką reprezentacją kobiet w historii polskiego dramatu. W projekcie tym promują zapomniane autorki, nagrywają wideo z czytaniem ich dzieł.

- Kiedy zaczynałyśmy, byłam pewna, że lada moment nikogo nie będzie interesowała kobieca twórczość. Dziś te tematy nie dość, że nie straciły na aktualności, to przyciągają coraz większą liczbę twórczyń i twórców oraz coraz liczniejszą widownię - mówi Dorota Glac. I zapowiada, że obecny rok to podwójna okazja do świętowania. Bo poza dziesięcioleciem ich działalności artystycznej mija sto lat od uzyskania przez kobiety praw wyborczych.

Życie cygańskie

Ostatnia dekada upływa im na pozyskiwaniu środków na działalność. Poświęcają wiele godzin na to, czego na scenie nie widać: starają się o granty, zajmują PR-em. - Większość aktorek i aktorów nie ma o tym pojęcia, bo zwyczajnie nie musi tego robić - mówi Marta.

Dlatego tak irytujące jest, gdy po wysyłce dziesiątek maili, niezliczonych telefonach i spotkaniach słyszą: "A co wy, same dziewczyny? Przydałby się wam jakiś facet!". Ktoś rzuca: "Chcecie działać w Warszawie? Powodzenia, nie macie szans się utrzymać".

Siedziby nie mają do dziś. Nie ukrywają, że trochę je to niszczy. - Pochłania za dużo energii, którą wolałabym przeznaczyć na granie albo próby. Bez stałego miejsca czasem nie ma jej nawet gdzie zrobić - mówi Dorota. Z drugiej strony posiadanie swojej sceny zamknęłoby grupie możliwość pracy z przestrzenią. Do tej pory występowały już w kilkudziesięciu różnych miejscach, a każde z nich wpływało na przebieg i klimat spektakli.

KAMILA: Dlatego przestałam już marzyć o siedzibie. Przyzwyczaiłam się do naszego cygańskiego życia. Zastanawianie się, gdzie zagramy, jest nawet ekscytujące.

Przez brak systemowego wsparcia dziewczyny wciąż mają problem, by się ze swojej działalności utrzymać. Dorota żartuje, że brak stałej pensji zmniejsza jej potrzeby i nagle okazuje się, że nowa sukienka jednak nie jest potrzebna. Ale między żartami grupa przyznaje, że bywają momenty, gdy którejś brakuje na czynsz. Wtedy pojawia się myśl, by odejść.

Ani złotówki

Setną rocznicę przyznania kobietom praw wyborczych czczą dwoma słuchowiskami: "Bombowymi dziewczynami" o Wandzie, Zofii i Albertynie, które dokonały nieudanego zamachu na gubernatora warszawskiego Gieorgija Skałona, i "Rytem", czyli fantazją o powstaniu państwa polskiego. Będzie ich można wysłuchać na portalu Ninateka.pl.

Zrobiły też dwa wydarzenia muzyczne na podstawie tekstów Anny Świrszczyńskiej, zorganizowały wykłady dotyczące historii emancypantek walczących o prawa kobiet na przełomie XIX i XX wieku, stworzyły rocznicowe wideo i przygotowują feministyczną wystawę "Świat poszedł do przodu, a nóżki zostały na swoim miejscu" w galerii 18a.

Mimo dofinansowania m.st. Warszawy na żadne z tych wydarzeń nie udało im się pozyskać ani złotówki z puli środków przeznaczonych przez MKiDN na obchody odzyskania przez Polskę niepodległości.

Powód? Organizowane wydarzenia musiały się odbyć do 20 listopada. Chodzi jednak o to, że rocznica przyznania kobietom praw wyborczych przypada osiem dni później. Marta: - Trochę to absurdalne, a trochę smutne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji