Artykuły

We Wiedniu: to na "M"

- Spektakl jest o winie - o poczuciu winy. Zaczyna się od spektakularnego trzaśnięcia wszystkimi drzwiami, wszystkimi wejściami do wnętrza teatru. Słychać bicie serca - o "Makbecie" w reż. Antu Romero Nunesa w Burgtheater w Wiedniu pisze Maciej Stroiński w Przekroju.

Motto: "Pożyczę ci trochę pieniędzy, a ty wyjedź gdzieś na miesiąc, dwa. Do Moskwy, do Petersburga... Pasuje? Jedź, Michel! Koniecznie musisz się przewietrzyć! Przejedziesz się, ludzi pooglądasz, do teatrów pochodzisz" (Antoni Czechow, "Płatonow", tłum. Agnieszka Lubomira Piotrowska)

Mój zawód / moja pasja / moje powołanie, po niemiecku der Beruf, trzy znaczenia w jednym, bo język niemiecki nie zna różnicy pomiędzy robotą a tak zwanym czasem wolnym, bo nie zna czasu wolnego, tak więc mój zawód, moje krytykanctwo ma ten duży plusik, że każde miasto godne tego miana ma jakiś tam teatr. O Wiedniu nie wspomnę, bo to miasto jest teatrem. To nie musi być aż Wiedeń, bo gdzie nie pojedziesz, do jakiego tam ośrodka, jesteś po trochu u siebie, a po trochu w pracy. Księża mają jeszcze lepiej, bo nawet Kończyny Dolne przewidują kościół.

Przyjechałem do Wiednia na pogrzeb w rodzinie i żeby przełamać klimat, bo Wiedeń i umieranie to dwa grzyby w barszcz, poszedłem do Burgu - do Burgu przy Ringu, teatralnej Mekki. Słynny Burgtheater, co po polsku znaczy Dworski albo też Zamkowy Teatr. Czułem się jak chłop z Galicji za czasów zaborów żrący torcik u Sachera. Krakowska śmietanka to zwykła śmietana tłusta przy tamtejszych dobrych kręgach. W Wiedniu, gdy jest na bogato, jest na najbogaciej... Kraków jako teatr sam już czasem nie wie, czy by wolał zostać Wiedniem (Słowak), czy może Berlinem (Stary). Wiedeń nie ma tej zagwozdki, jest już tak przelansowany od czasów Mozarta, że nic mu się więcej nie chce.

Cyklik "We Wiedniu" (trzy "epizody") mógłby się równie dobrze nazywać "We Burgu", bo obczajka Volkstheatru, postępowej "niższej" sceny oraz jej trailerów (w mój weekend przybycia grali m.in. "Kupca weneckiego" i musical "Lazarus" według Davida Bowiego) - więc obczajka sugeruje, że "już to widziałem" w warszawskim Powszechnym, który się wzoruje na scenach niemieckich i nawet Barbara Wysocka, aktorka Powszechnego, ma właśnie premierę w wiedeńskim Volkstheatrze ("Don Carlos"). Chodziłem tylko do Burgu, o którym można spokojnie powiedzieć, że jest niemieckim teatrem, a nie austriackim - aktorzy z Niemiec, reżyserzy z Niemiec, język niemiecki w odmianie "wysokiej", a tragedia szkocka. Do Teatru w Josefstadt, coś tak jakby Słowak, wiem, że się nie chodzi, skoro Bernhard się z niego nabija w dramacie "Rodzeństwo".

Tylko zaznaczę, że nie mówię po niemiecku, nie rozumiem po niemiecku - ale chciałem też zobaczyć, jak to jest być czystym widzem, tylko widzem, czyli tylko widzieć: czy teatr się obroni? Innymi słowy - czy umie opowiadać, czy wyłącznie gadać? Czy jest sztuką niezależną od literatury? Zresztą Makbet, o czym jest, wiem jeszcze ze szkoły.

Bo jeśli oglądać, to od razu najbardziej hardcorowy dramat w historii dramatu, ten, co wszyscy się go boją, począwszy od tytułu. Premiera była w maju, czyli świeże mięso. Jest zrobiony na czerwono, co w sumie nie dziwi. Czerwone stroje, czerwone dekory, ale cały Burgtheater jest zrobiony na czerwono, takie ma obicia. Bo w sprawie venue, jeżeli pytacie, czy jest na bogato, to tak, jest. Można przyjść na żyrandole i nie da się bardziej "wybrać do teatru" niż w wypadku Burgu.

Trzy wiedźmy zrobione jak na castle party w Bolkowie, lecz w wersji lady in red, kupią się wokół pentagramu i powiadają: "Heil dir, Macbeth!". Mnie przeszły ciarki. I teraz główny pomysł inscenizacyjny: tych troje aktorów to cała obsada. Więcej już nie będzie. Niemiecka oszczędność. Przyzywają Makbeta i pomiędzy siebie rozdzielają role. Niemieccy aktorzy znani są ze swej świetności, i prawda, potwierdzam, bardzo są "celni", robią ogromne wrażenie, nawet jeśli nie rozumiesz, co do ciebie mówią. Merlin Sandmeyer (Dunkan / Banko) powala nie tylko imieniem, a Ole Lagerpusch (Makbet) nie tylko nazwiskiem. Sandmeyer przeszywa widza spojrzeniem, a w wypadku Lagerpuscha bardziej widz patrzy na niego niż on na widza. Jeśli miałbym porównywać do naszych aktorów szekspirowskich, to Sandmeyer jest jak Majnicz, a Lagerpusch jak Bielenia.

Królową wieczoru była Lady Makbet: Christiane von Poelnitz, z tych von Poelnitzów. Ewidentna diwa Burgtheatru, którą dwa dni później obejrzałem w roli rodzajowej, jeszcze o tym będzie w dalszej części cyklu, ho, ho, "wiedeńskiego". Jej do nikogo bym nie porównywał, może tylko z twarzy do Zuzanny Czerniejewskiej.

Jeśli poprawnie odczytuję znaki sceniczne, spektakl jest o winie - o poczuciu winy. Zaczyna się od spektakularnego trzaśnięcia wszystkimi drzwiami, wszystkimi wejściami do wnętrza teatru. Słychać bicie serca. Widzowie brani są na wspólników, gestem się nam pokazuje, byśmy się nie wygadali. Bo w tym Makbecie jest jak u Szekspira, czyli akcja posuwa się do przodu głównie metodą morderstwa. My to widzimy, a oni wiedzą, że my to widzimy. Ładnie rozwiązali zabicie Dunkana, który sam podaje sztylet Makbetowi. Pada krwawy śnieg, jak w "Liście Schindlera" padał śnieg z popiołu. Las Birnam to chór dziewczynek, które "idą po nas", to znaczy po niego. Spektakl zawiera sceny balkonowe, na przykład lunatykowanie. Tekst wyrzężany, wykrztuszony i wypluty - głosem tak "dworskim" jak stroje.

NA KONIEC PIOSENKA. Piszę to dużymi, bo piosenka na koniec to bardzo ograny numer, wyciskacz oklasków. Możesz nudzić trzy godziny, a na końcu wreszcie fajne, lekkie. Co nie zmienia faktu, że dałem się kupić. Zdzierają scenografię, wchodzi chór dziewczynek odzianych na biało, wchodzi sekcja dęta i śpiewają "Central Park" (Woodkid feat. Son Lux). Robi się podniośle, pięknie, opada napięcie, wychodzisz z poczuciem, że spektakl był dobry.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji