Zabawa w operę...
Ale czy to w ogóle opera?
Ilekroć na prapremierze usłyszę to pytanie, zawsze odnotowuję je jako pierwszy punkt na korzyść kompozytora: skoro budzą się takie wątpliwości, jest to dowodem, że odbiegł od szablonu, że to, co stworzył, nie da się od razu oprawić w tradycyjne ramki. Było tak i na prapremierze nowej polskiej opery "Awantura w Recco" do libretta Wojciecha Młynarskiego, z muzykę Macieja Małeckiego. Wątpliwości budzić się mogły, a bo to, co nazwano operą, rzeczywiście upodobnia się z jednej strony do wodewilu, a z drugiej do współczesnego musicalu. Powołując się na nie zrealizowany do końca pomysł Adama Mickiewicza i Antoniego Edwarda Odyńca, Wojciech Młynarski napisał skrzące się dowcipem libretto, w którym nie poskąpił - to jego i jednająca mu wielbicieli specjalność - akcentów bogoojczyźnianych. Intryga, przejęta w spadku po Mickiewiczu i Odyńcu, rozbrajająco naiwniutka, ale sytuacje zabawne, dające pole do popisu zarówno realizatorom, jak i wykonawcom. W sumie całość może odrobinę za mało ambitna jak na musical i dlatego słusznie wybrano określenie opera. Opera, oczywiście, komiczna, a patriotyczne odzywki dzielnego porucznika Legionów Dąbrowskiego też, prawdę mówiąc, ów komizm zaostrzają. Tym bardziej, że talent i kultura Młynarskiego zaprawiły tekst subtelną ironią na ogół wysokiej klasy. Na ogół, bo nie brak i chwytów "murowanych". Jak w opisie nacierających na włoskie miasteczko piratów Mickiewiczowski cytat:
Brody ich długie, kręcone wąsiska
Wzrok dziki, suknia plugawa...
Publiczność szaleje z zachwytu i bije brawa, zdradzając dogłębną znajomość ojczystej literatury. Gdy później w tekście utartym szablonem i brody, wąsiska i suknie mieszają się, ze sobą, jest jeszcze zabawniej. Podobnie też gdy kompozytor, bohatersko zwalczający pokusy cytatów, nagle sięga po znanego kościuszkowskiego krakowiaka, widownię ogarnia szał zachwytu.
Bezpośrednio z muzyką Macieja Małeckiego dotąd się nie zetknąłem. Ale Już od pierwszych taktów uwertury nie miałem wątpliwości, że jest to kompozytor zręcznie operujący orkiestrą, więcej - trafnie i pomysłowo wydobywający efekty komicznej charakterystyki wszędzie tam, gdzie tekst się o to prosi. Prawda, że gorzej czuł się, gdy do głosu dochodziła liryka, gdzie nie można było żartować muzycznie i trzeba było sięgać po rzewną nutę. Jeszcze więcej kłopotu sprawiały kompozytorowi fragmenty patriotyczne, w których Jak w piosnce Tadeusza, starał się nawiązać do Chopina, a w Innych do Moniuszki. Pech chce, że obaj ci twórcy wyróżniali się bogactwem inwencji melodycznej, a w innych, licznych miejscach partytury świetnymi pomysłami. Ta właśnie melodyczna inwencja u Małeckiego chwilami zawodziła.
Kierownictwo Teatru Wielkiego w stolicy potraktowało fakt nowej polskiej opery z budzącą uznanie starannością. Już sam dobór realizatorów z Antonim Wicherkiem - kierownictwo muzyczne. Kazimierzem Dejmkiem - reżyseria, Andrzejem Majewskim - scenografia, Lechem Góry wodą - kierownictwo chóru i Jerzym Graczykiem - choreografia, na to wskazywał. Spektakl przebiegał udatnie pod każdym względem: bawiliśmy się doskonale zachwycając się i brzmieniem orkiestry, i znakomitą dykcją zarówno solistów, Jak i chóru, dzięki której prawie nic z tekstowych smakołyków nie przepadało. W sumie była to znakomita zabawa, w której, jak się zdaje, równie dobrze bawili się i wszyscy wykonawcy.
Polska prapremiera operowa uwieńczona sukcesem na polskiej scenie - a to ci dopiero awantura!