Artykuły

Turniej zwycięzców

Premierze "Tannhäusera" w warszawskim Teatrze Wielkim towarzyszył posmak sensacji. Drugi raz po wojnie, w 18 lat po "Lohengrinie" miał się oto pojawić na scenie dramat muzyczny Wagnera. Wszystkich dręczyły wątpliwości - jak tę trudną próbę przejdą nasi śpiewacy? Mieliśmy wprawdzie dawniej sławnych w świecie "wagnerzystów": Helenę Zboińską-Ruszkowską, Stanisława Gruszczyńskiego, Józefa Manna. Ale dziś? Jak poradzi sobie z gęstą, zmysłową w brzmieniu muzyką Wagnera nie najlepiej ostatnio grająca orkiestra operowa? Co pokażą zagraniczni realizatorzy - reżyser Otto Fritz, wicedyrektor wiedeńskiej Volksoper i słynna scenografka, mistrzyni barwnych projekcji: Annelies Corrodi?

I oto spieszę donieść, że wątpiący zostali ukarani. Do repertuaru teatru wszedł drugi po Otellu Verdiego (którego oceniam najwyżej, przypominając szybko realizatorów: Aleksander Bardini i Jan Krenz) spektakl, jakim chlubić się możemy między najpierwszymi teatrami Europy. Nowy dyrektor stołecznej opery, Antoni Wicherek, bywając często na festiwalach w Bayreuth, przywiózł stamtąd artystyczną wizję scenicznej realizacji dzieła Wagnera. Wizja ta sprawdziła się.

Przedstawienie ma charakter monumentalny. Bierze w nim udział liczny zespól baletowy, trzy chóry (operowy, męski z Centralnego Zespołu Artystycznego WP i dziecięcy Centralnego Zespołu Artystycznego ZHP), nadto grupa statystów. Z lekka przyćmione barwy kostiumów i projekcji stapiają się w stonowaną gamę, jak na starych freskach. Wielkie wrażenie robią sekwencje z tłumem wędrujących pielgrzymów (w nich właśnie, pomijając uwerturę, rozbrzmiewa sławny leitmotiv z "Tannhäusera"). Ślicznie pod względem reżyserii, surowością właściwą malarstwu średniowiecza, została rozwiązana scena turnieju śpiewaków na Wartburgu. No i przede wszystkim obraz pierwszy: bachanalie w krainie bogini Wenus. Umiejętnie oświetlone ciała tancerzy w cielistych trykotach, sprawiają wrażenie nagich i kuszących. Sugestywna choreografia Witolda Grucy podkreśla nastrój erotyzmu, na szczęście pozbawiony pruderii (jakie to trudne, najlepiej dowodzi zbiorowy strip-tease w finale rock-musicalu Sen nocy letniej, wystawionego ostatnio w Operetce Warszawskiej w inscenizacji Krzysztofa Pankiewicza; w migających ostrych światłach stroboskopów tancerki zdejmują kostiumy, powiewając na końcu biało-różowymi częściami bielizny osobistej, i robi się z tego pożal się Boże prywatna rozbieranka po polsku). Dygresja wyszła przydługa, lecz Tannhäusera dręczą przecież dwie miłości, ta czysta, i ta druga, zmysłowa, toteż problem odpowiednio eksponowanych ciał jest tu jak najbardziej na miejscu. Zatem brawo operą! Po "Nocy Walpurgi" w Fauście, która najzagorzalszego wielbiciela grzechu zapędzić mogła do czyśca, po bachantkach z "Króla Rogera", przypominających pląsające dewotki - Teatrowi Wielkiemu udało się powieść myśli widzów na pokuszenie.

Partia Wenus potwierdziła wysoką klasę wokalną Krystyny Szczepańskiej. Jednak mistrzowski pokaz wagnerowskiego stylu data dopiero Hanna Lisowska jako Elżbieta. To wielka rola młodej śpiewaczki. Bezbłędna dykcja, naturalne, długie frazy, wręcz czarowanie głosem; skupione, wyraziste aktorstwo. Nadto posągowa uroda, miękkie ruchy - proszę państwa, warto chodzić do Teatru Wielkiego na Lisowską! Dobrze także wypadł Jerzy Ostapiuk (Landgraf). Trudnym zadaniom tytułowej roli nie sprostał niestety Roman Węgrzyn. Raziła niestosowna maniera śpiewacza, a i motywacje psychologiczne traktował zbyt dosłownie. Miał być porywczy, więc swą harfę - najwierniejszą kochankę minnesingera, rzucał na ziemie sceniczną tak zapalczywie, aż lęk brał, że rozleci się w drobne kawałeczki.

Cudna "Pieśń do gwiazdy wieczornej" w wykonaniu Zdzisława Klimka też straciła cały swój urok (oj, ta sztampa operowa!). Natomiast przeczystym, jasnym głosem odśpiewała partię Pasterza kilkunastoletnia solistka chóru dziecięcego ZHP Barbara Wysokińska. Świetnie też brzmiały chóry przygotowane przez Henryka Wojnarowskiego.

Dyrygent Antoni Wicherek uwerturę i cały I akt prowadził niepewnie, zżerany może tremą co do wyniku turnieju dyrektorów, jaki rozgrywa się od lat kilku na Placu Teatralnym. Ale potem smyczki rozśpiewały się, blacha zmiękła, dźwięk nabrał żywego rumieńca i warszawskiego "Tannhäusera" zakończyły gorące owacje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji