Lucyna Winkel: Nie umiem planować życia
- Kocham to miasto, ale szczerze mówiąc, jest bardzo trudne. W chwilach zwątpienia myślę, że tu dziura w chodniku bywa ważniejsza niż genialna premiera w teatrze. Publiczność jest oszczędna w emocjach. Mówi się, że jak się osiągnie sukces w Poznaniu, to już wszędzie. I coś w tym jest - mówi Lucyna Winkel, aktorka, reżyserka, twórczyni Studia Teatralnego Blum w Poznaniu.
Studia wybrałaś we Wrocławiu. Nim je skończyłaś, zagrałaś w tamtejszym Teatrze Polskim w Balladynie Krystyny Meissner, a potem... wróciłaś do domu.
- Dokładnie tak. Moje życie osobiste było związane z Poznaniem.
A dlaczego w ogóle Wrocław?
- Bo najbliżej. Wiesz... byłam takim "wychuchanym" najmłodszym dzieckiem, więc co weekend chciałam być na obiedzie u mamusi.
Wybrałaś Wydział Lalkarski.
- Cóż... łatwiej było się dostać. Ale poza tym wychowałam się na spektaklach Teatru Lalki i Aktora "Marcinek" i telewizyjnych festiwalach teatrów lalkowych, magia teatru formy mnie urzekała.
Nie pociągnęłaś jednak tego - owszem, na studiach związałaś się z Kliniką Lalek, jednak nie zostałaś z nimi na dłużej.
- Był taki pomysł... Stacja Wolimierz, która teraz jest mekką artystów, wtedy dopiero się rodziła. Stało tam kilka rozwalających się chałup, otoczonych polami. Kiedy wyobraziłam sobie siebie brnącą w błocie do autobusu, poczułam się strasznym mieszczuchem łaknącym cywilizacji.
Nigdy nie żałowałaś tej decyzji?
- To nie było miejsce dla mnie.
I dlatego związałaś się z teatrem dramatycznym?
- Czasami o wszystkim decyduje przypadek. W Teatrze Polskim w Poznaniu akurat zmieniała się dyrekcja, a to zwykle oznacza roszady w zespole; odszedł Grzegorz Mrówczyński, przyszedł Jerzy Stasiak. Zgłosiłam się i dostałam angaż.
Jak wspominasz ten czas?
- Ze wzruszeniem. To było zachłystywanie się sceną, publicznością, do tego niekończące się rozmowy o teatrze. Byliśmy, oczywiście - jak to młodzi - bardzo krytyczni wobec wszystkiego, co zastaliśmy, i tego, co się działo wokół nas. Dziś myślę, że przesadnie. Nowy dyrektor zgromadził naprawdę fajny zespół: Mariusz Jakus, Waldek Obłoza, Arnold Pujsza, Janusz Stolarski, Robert Więckiewicz.
Spędziłaś tam 10 lat.
- Na scenie tylko pięć, ale za to intensywnych. Zagrałam role, o których się marzy - na przykład Laurę w "Szklanej menażerii", Mary w "Tajemniczym ogrodzie"... Debiutowałam jako Emilka w "Naszym mieście", partnerowali mi Robert Więckiewicz i "Stary Marych", czyli Marian Pogasz.
Ani razu nie pomyślałaś, że aby się rozwijać, trzeba iść dalej? Może zamienić Poznań na inne miasto?
- Nie było takich propozycji, a ja też nigdy nie umiałam planować życia. Ani prywatnego, ani zawodowego. Nie wiem, czy tak się w ogóle da. Życie stwarza okazje, dokonujemy wyborów, a czas pokazuje, czy były one dobre.
A skąd wziął się kabaret w Twoim życiu? Ktoś powiedział: "Brakuje nam Ciebie"?
- Mniej więcej. Poza tym w Teatrze Polskim zaczęła się rewolucja.
...?
- Nastali panowie Wodziński i Łysak, którzy z kilkudziesięcioosobowego zespołu zostawili kilkoro aktorów, a resztę przywieźli ze sobą z Warszawy. Mnie, jako mamie rocznego dziecka, udało się "uciec" na urlop wychowawczy. Myślałam, że przeczekam ten trudny czas, ale - jak się potem okazało - na scenę Teatru Polskiego już nie wróciłam.
Bo?
- Kolejny dyrektor, Paweł Szkotak, wręczył mi wypowiedzenie pierwszego dnia po urlopie.
I wtedy pojawił się kabaret? Jako "odtrutka"?
- Jako "odtrutka" pojawiło się Studio Teatralne Blum i Stowarzyszenie Via Activa, które założyłam wspólnie z Arturem Szychem.
No a ten kabaret?
- Współpracowałam z Radiem Merkury i któregoś dnia Wojtek Bernard, dziennikarz tego radia i aktor kabaretu "Afera", spytał, czy nie chciałabym do nich dołączyć, bo potrzebna im śpiewająca dziewczyna. To była superpropozycja i pojawiła się w odpowiednim momencie. Spędziliśmy razem trzy fajne sezony, zrobiliśmy kilka zabawnych programów telewizyjnych, zdobyliśmy pierwszą nagrodę na Festiwalu Sztuki Estradowej w Warszawie, pokonując m.in. Kabaret Moralnego Niepokoju.
Ale się rozstaliście...
- Bo dostałam propozycję od Daniela Kustosika, ówczesnego dyrektora Teatru Muzycznego, zagrania w farsie "Nagłe zastępstwo". Nie dało się tego pogodzić z kabaretem.
I tak zostałaś aktorką Teatru Muzycznego...
- ...i nie tylko grałam, ale i śpiewałam coraz więcej. A momentem przełomowym okazała się rola Cajtl w "Skrzypku na dachu". Nigdy nie zapomnę pierwszej próby z orkiestrą! To niesamowite przeżycie dla solistki. Potem pojawiły się kolejne role i mój ukochany "Akompaniator", do którego musiałam nauczyć się śpiewu operowego. Wiesz, jest taka teoria, że zawodowe szczęście osiągają ci, którzy spełniają swoje dziecięce marzenia, a ja zawsze marzyłam o śpiewaniu. Moja mama miała piękny, koloraturowy sopran - niestety studia porzuciła dla rodziny, śpiewała wyłącznie w domu, ale tak, że czasem pod oknem gromadziły się dzieciaki i jej słuchały. Po latach okazało się, że mój głos to też koloratura, jak u mamy.
Teatr Muzyczny, a na drugim biegunie - Studio Teatralne Blum dla bardzo małych dzieci.
- Dzisiaj takich spektakli jest dużo, ale w 2006 roku zrobiłyśmy z Kasią Pawłowską pierwsze w Polsce przedstawienie dla maluchów w wieku od 0 do 3 lat. Pomysł przywiozło ze świata Centrum Sztuki Dziecka. Wszystko wymyślałyśmy same i testowałyśmy na własnych dzieciach. Dzisiaj regularnie gramy na naszej stałej scenie w Concordii Design.
Wreszcie okazało się, po co były studia we Wrocławiu!
- Tak, ale też dały o sobie znać geny dziadków, którzy byli krawcami.
Czujesz się spełniona zawodowo?
- Gram i śpiewam...
...ale?
- Pamiętam, jak na samym początku, jeszcze w Teatrze Polskim, dziennikarka pytała naszą grupę o marzenia. Robert Więckiewicz długo wymieniał, co chciałby robić, a ja powiedziałam tylko, że byłabym szczęśliwa, gdyby mi się udało być zawsze aktywną zawodowo. I tak dzisiaj ze śmiechem sobie myślę, że chyba to zadziałało trochę jak przekleństwo, bo pracy mam dużo, ale... No, co tu dużo mówić: patrzę na Roberta i mu zazdroszczę. Marzę, by zagrać u Smarzowskiego!
Potrafiłabyś żyć gdzie indziej niż w Poznaniu?
- To moje rodzinne miasto. Tu są moje dzieci, mąż, dom, praca. Praca męża.
Jest artystą, mógłby tworzyć wszędzie.
- Ale też uczy, a Uniwersytet Artystyczny jest dla niego bardzo ważny.
A Tobie jako aktorce w Poznaniu jest dobrze?
- Kocham to miasto, ale szczerze mówiąc, jest bardzo trudne. W chwilach zwątpienia myślę, że tu dziura w chodniku bywa ważniejsza niż genialna premiera w teatrze. Publiczność jest oszczędna w emocjach. Mówi się, że jak się osiągnie sukces w Poznaniu, to już wszędzie. I coś w tym jest.
***
*Lucyna Winkel - ur. 1965 r. w Poznaniu, absolwentka PWST w Krakowie - Wydział Zamiejscowy we Wrocławiu (1992), aktorka Teatru Muzycznego w Poznaniu; w 2003 roku założyła Studio Teatralne Blum; laureatka m.in. Nagrody Artystycznej Miasta Poznania (1994).