Artykuły

Trudne i śmiałe zadanie

Dym z kadzideł unosi się na scenie. Zgodnie z didaskaliami Wyspiańskiego, przedstawienie zaznacza nastrój Wielkiej Nocy Zmartwychwstania, w krakowskiej katedrze. Tak się zaczyna "Akropolis" Wyspiańskiego, przywieziona na Spotkania Warszawskie przez krakowski Teatr im. Słowackiego, w reżyserii Krystyny Skuszanki.

Zadanie nie było łatwe. Jeśli formę dramatopisarską Wyspiańskiego można określić jako nowatorską. "Akropolis" jest jednym z punktów szczytowych owego dążenia. Utwór osnuty dookoła legend homeryckich, biblijnych i polskich, rozgrywający się w katedrze i na stokach Wawelu, mocno osadzony w tradycji, jest zarazem splotem scenicznych metafor.

Największe trudności nasuwa akt pierwszy, ukazujący nagłe ożycie pomników i posągów, przezwyciężenie "letargów" i bezwładów. Nawet czas próbuje tu zatrzymać swe dzieło destrukcji i wydostać się poza zamknięte bramy. Kobiecość przekreśla księgę dziejów, rozbrzmiewają poszepty miłości, zwyciężające nawet - zaklęcia sławy.

Skuszanka łączy ten akt z drugim, który się toczy na tle trojańskiego gobelinu. Nie służy to jasności i nie ułatwia porozumienia z widzem. Całość spektaklu rozgrywa się w scenografii, zaprojektowanej przez Ewę Tęczę i kojarzy się przede wszystkim z wnętrzem katedry, co nie upraszcza bezpośredniego przejścia do scen trojańskich. Ruch aktorski nie znalazł bardziej określonego rytmu. Jest raczej szeregiem wejść i zniknięć niż falowaniem postaci z pomników i kobierców.

Sposób traktowania wiersza i operowania głosem nie jest jednolity. Irena Szramowska daje dobry przykład, nie znajdując jednak oddźwięku u partnerów. Na szczęście, Maria Andruszkiewicz-Konieczna naprawia wrażenie. Najpiękniej mówi Anna Lutosławska (Klio), której każde słowo i każdy wers brzmi czysto, z zachowaniem pełnej i jasnej myśli poetyckiej.

Szkoda, że się nie pokuszono o słowne wyrzeźbienie słynnej sceny, w której "biją zegary z różnych epok, na dalekich kościołach Krakowa". Tylko pierwszą zwrotkę słyszymy mówioną, reszta rozpływa się w śpiewie. A przecież można by powierzyć owo zadanie obecnej na scenie świetnej aktorce, Halinie Gryglaszewskiej (Hekuba). Ale finał pierwszej części spektaklu sprawia potężne wrażenie. Anna Lutosławska mówi, z prostotą i niezawodną ekspresją, słowa Kassandry; odpowiada jej, dobrze wypunktowana, mowa kruków.

Wymowna się też staje druga część spektaklu. Biblijna przypowieść o Jakubie i Ezawie, przez Wyspiańskiego stylizowana w duchu staropolszczyzny, brzmi klarownie. Postacie nie zstępują, co prawda, z gobelinu, co było wolą poety, ale mówią dobrze. Dotyczy to szczególnie Jakuba (gra go Zborne w Bator) i Labana (Jerzy Nowak). Nie uzyskała miłosnego żaru scena z Rachelą, za to pięknie zostało rozwiązane zstępowanie Aniołów po Jakubowej drabinie.

Połączenie aktu trzeciego z czwartym o tyle jest uzasadnione, że pojednanie biblijnych braci zapowiada już "przedranną godzinę" świtu, w której Harfiarz daje tryumfalną zapowiedź zmartwychwstania. Jerzy Grałek z dojrzała siłą mówi ów trudny tekst. W zakończeniu wschodzące słońce zastępuje wizję wjeżdżającego na rydwanie Apollina, kojarząc się z wymową witraża Wyspiańskiego "Stań się".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji