Artykuły

Zanim narodził się "Wujaszek Wania"

"Wujaszek Wania" jest sztuką graną u nas stosunkowo często, ma dobre tradycje i żywą współczesność. Ostatnio mieliśmy okazję obejrzeć ją w Teatrze TV. Tym cenniejsza wydaje mi się inicjatywa warszawskiego Teatru Polskiego, by zapoznać naszą publiczność z "Kusym", nie znanym u nas dramatem Antoniego Czechowa, stanowiącym jakby pierwszy szkic późniejszego Wujaszka Wani. Bo mimo istotnych różnic trudno jednak uważać je za odrębne dramaty. Zbyt wiele je łączy. Widać, że - po latach i niepowodzeniu moskiewskiej prapremiery Kusego w r. 1889 - autor ponownie sięgnął po tekst i zaproponował jego nową wersję. Tym razem odniósł pełny sukces, co wprowadziło Wujaszka Wanię na stałe do światowego repertuaru. Natomiast o punkcie wyjściowym, czyli o Kusym, zapomniano. Zwłaszcza, że sam autor nie włączył go do swoich Dzieł zebranych i nie drukował sztuki w czasopismach.

Dopiero w grudniu ubiegłego roku, a więc zaledwie kilka miesięcy temu, odbyła się w Moskwie - po przeszło 90 latach od chwili napisania - kolejna inscenizacja Kusego. Zrealizował ją Jewgienij Simonow, główny reżyser Akademickiego Teatru im. Wachtangowa w Moskwie, na kierowanej przez siebie scenie. Teatr ten od dziesięciu lat prowadzi żywą współpracę z naszym Teatrem Polskim, zcementowaną wymianą reżyserów a także czołowych aktorów, więc teatr warszawski zaprosił Simonowa, by przedstawił Kusego polskiej publiczności.

Być może znajdą się tacy widzowie, którzy inicjatywy tej nie docenią, w myśl zasady, że skoro znamy kształt doskonały, czyli Wujaszka Wanię, po co przypominać jego mniej udany pierwowzór? Co do mnie - jestem wdzięczna "teatrowi za tę lekcję teatru. Konfrontacja dwóch wersji znakomitej i powszechnie grywanej sztuki wydaje mi się ciekawa nie tylko dla stosunkowo wąskiego kręgu fachowców, ale również dla szerokiej widowni. Pasjonujące jest śledzenie myśli i warsztatu autora, a jeśli nawet znajdzie się na widowni ktoś, kto Wujaszka nie zna - myślę, że sam Kusy dostarczyć może wiele materiału do proponowanych przez autora przemyśleń nad niedoskonałością ludzkiego życia w jakże różnych i na ogół nieszczęśliwych układach.

I choć artystyczne pierwszeństwo Wujaszka wydaje się bezsporne, przecież interesujące są I zarówno zmiany tekstu szczęśliwie przez autora wprowadzone, jak i pewne jego elementy później nie wykorzystane a w jakiś sposób podbudowujące główną myśl. Spróbujmy jednak odpowiedzieć najpierw na podstawowe pytanie: w jakim kierunku te zasadnicze zmiany w tekście poszły?

Otóż przede wszystkim autor swój utwór skameralizował, zrezygnował także z niektórych postaci występujących w "Kusym". Dwie z nich - lekkomyślnego Fiodora Iwanowicza i miejscowego lekarza Korowina, mentora i ideowca, połączył w późniejszego doktora Astrowa. Całość akcji Wujaszka zlokalizował w domu profesora, podczas gdy w Kusym miejsce jej zmienia się trzykrotnie (Simonow zaproponował dwa plany). Zupełnie inaczej w obu wersjach została przez autora ustawiona postać Soni, przy jej niezmiennym statusie rodzinnym córki Sieriebriakowa i siostrzenicy Wojnickiego. Zgoła inaczej wygląda układ wujaszek - doktor - Helena. Doktor w Kusym jest szlachetny i bezkompromisowy! dopiero dodanie mu pewnych cech hulaszczego Fiodora Iwanowicza uczyniło go tą postacią żywą i pełną sprzeczności, której zawdzięcza Astrów swą nieśmiertelność.

Największą jednak zmianę w stosunku do pierwowzoru widzimy w rozwiązaniu sztuki, i to już od brzemiennej w skutki narady familijnej, dotyczącej sprzedaży majątku. Otóż scena ta podobnie jak w Wujaszku - uzmysławia Wojnickiemu przegraną jego dotychczasowego życia. Główny zainteresowany reaguje jednak nie próbą (nieudaną zresztą) zastrzelenia szwagra (jak w Wujaszku Wani), lecz samobójczym strzałem. A po tym tragicznym finale następuje jeszcze w Kusym akt czwarty, stanowiący jakby przysłowiową kropkę nad "i". Reżyser radziecki zdając sobie sprawę z niedoskonałości tej partii sztuki, nieco ją zmienił, przenosząc między innymi akcję do znanego nam z pierwszego aktu majątku Żełtuchinów. Ale tonację nadal mu serio, w żałobnej czerni. niemal w stylu melodramatu. Wprost zdawało się, iż za chwilę pojawi się duch nieszczęsnego samobójcy.

Takie ustawienie finalnej odsłony zasadniczo zmieniło stylistykę tej części przedstawienia, nie znajdując potwierdzenia w tekście Kusego. Toteż zamysł taki nie wydal mi się dostatecznie jasny, a w dodatku przypisuje autorowi nie popełnione przez niego grzechy (zwłaszcza, że i tę sztukę nazwał autor komedią).

Już bowiem w Kusym wyraźnie rezygnuje Czechow z nastrojowości, a pójście w Wujaszku Wani niemal w stronę groteski (co tak ciekawie pokazał osta- (brak części tekstu) do dziś towarzyszą żywe dyskusje i odmienne w stylu interpretacje. Jewgienij Simonow w programie do spektaklu przypomina słowa Wachtangowa: "Sztuki Czechowa należy wystawiać jako utwory ostre, niemal okrutne, których realizmu nie ograniczają żadne nastroje, nie łagodzą śpiewne intonacje aktorów". Warto o tym pamiętać przy realizowaniu jego utworów.

Trudno mi oderwać się od porównań literackich, a chciałabym powiedzieć kilka słów o spektaklu Kusego w Teatrze Polskim. Inscenizację Simonowa wsparła scenografia Iosifa Sumbataszwilego i muzyka Lwa Solina. Właściwą akcję sztuki poprzedza scena (dokomponowana przez reżysera) prezentująca jej bohaterów przed zapuszczoną kurtyną tekstem znanym nam dobrze z Wujaszka. I dopiero po prezentacji tej "wyjątkowo utalentowanej rodziny" podnosi się kurtyna, by pokazać nam, co się za tymi pięknymi określeniami kryje na co dzień.

Znajdujemy się w majątku młodych Żełtuchinów (obie role ostro i interesująco prowadzą Zygmunt Sierakowski i Elżbieta Kmiecińska), gdzie zgromadzeni sąsiedzi oczekują przybycia zaprzyjaźnionej z nimi rodziny profesora. Małżeństwo Sieriebriakowów to znana nam dobrze para z Wujaszka Wani. Uderzyło mnie jednak, że pierwsze słowa snującej się po scenie pięknej Heleny są pełnym melancholii pytaniem: "Co to za ptak przeleciał?" Ta jakby wyobcowana ze swego środowiska kobieta (gra ją ze zrozumieniem Krystyna Królówna), pełna jest wewnętrznej egzaltacji i wrażliwości na piękno, stąd usprawiedliwione zainteresowanie miejscowym doktorem Korowinem (nazywanym przez najbliższych Kusym a w tekście sztuki - Chruszczowem), którego postać interesująco rysuje Janusz Zakrzeński. Pierwowzór Astrowa również kocha przyrodę i chroni lasy przed zagładą, idee swoje wygłasza jednak jeszcze z pełną pasją.

Ale i w tej pierwotnej wersji - choć w zmienionych układach - ludzie nie "trafiają na siebie". Kusy nie interesuje się więc Heleną, lecz Sonią (graną przez Martę Żak). Natomiast Sonia jest tu rozpieszczoną, rozśpiewaną i roztańczoną panienką, igrającą z uczuciem i nie umiejącą znaleźć się w żadnej sytuacji. Pociąga ją co prawda interesujący lekarz, lecz nie potrafi jeszcze zdać sobie sprawy ze swych uczuć. Razi ją dzieląca ich różnica pozycji społecznych, toteż podkreśla swoje związki z arystokracją i zarzuca doktorowi zbytnie afiszowanie się poglądami demokratycznymi.

W Kusym, jeszcze bardziej niż w Wujaszku, podkreślona jest owa nieumiejętność znalezienia sobie w życiu właściwego miejsca. Wszyscy główni bohaterowie grają tu jakby nieodpowiednie role (z innych w Wujaszku autor zrezygnuje). I nie tylko nie potrafią się w nich sami znaleźć, ale w pewien sposób niszczą również egzystencję innych, tak-że tych, na których im najbardziej zależy. W sumie Kusy wydaje mi się sztuką jeszcze bardziej gorzką od Wujaszka, jeszcze wyraźniej i na liczniejszych przykładach - demonstruje zło krążące między najbliższymi sobie ludźmi, którzy się wzajemnie niszczą bez perspektyw jakichkolwiek zmian.

Najlepiej widać to na przykładzie profesora, który w tej pierwszej wersji sztuki szerzej wykłada swoje racje, czyniąc przez to tę postać bardziej ludzką. Niestety Igor Śmiałkowski zagrał

go zbyt hałaśliwie, histerycznie i na jednej nucie. Ciekawe, że kiedy Czechow pisał Kusego - na plan pierwszy wysunął postać Wujaszka (w teatrze Polskim gra go Józef Nalberczak). Natomiast w inscenizacjach Wujaszka Wani postacią centralną staje się przeważnie doktor Astrów. Dopiero po zapoznaniu się z wersją sceniczną Kusego chciałoby się zobaczyć przedstawienie, w którym rolę główną pełniłby profesor Sieriebriakow. Jego racje zwykły schodzić na plan dalszy, a przecież wydają się tak charakterystyczne dla wielu ludzi kończących swe aktywne życie zawodowe.

Bardzo wyraźnie przeprowadza autor myśl, że wszyscy jesteśmy sami i choć próbujemy, nie potrafimy znaleźć oparcia w kimś bliskim. Wręcz przeciwnie, często mimo woli robimy mu krzywdę. I tak mijamy się, bez sensu, nieraz boleśnie, dla małych ambicji czy przez zwykłą głupotę. Króluje życiowa wygoda, poprzestawanie na łatwiźnie i małoduszność. Odtrąconemu Wojnickiemu łatwiej popełnić samobójstwo niż żyć dalej. Helena ucieknie z domu, by powrócić jednak na ustabilizowaną pozycję profesorskiej żony. A zły duch - nazwijmy go za autorem Kusym, skoro akcja toczy się w wiejskiej posiadłości - pozostaje wśród nich, czuwając, by nikomu nie było zbyt dobrze...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji