Artykuły

A jednak śmieszy

Przedstawienie "Słonia" Aleksandra Kopkowa, którym Teatr Współczesny zamknął ubiegły ' sezon, jest u nas bodaj trzecią inscenizacją tej komedii po warszawskim Teatrze Dramatycznym i Teatrze Powszechnym w Łodzi. Widziałem przedstawienie warszawskie w reżyserii Witolda Skarucha z Wiesławem Golasem w roli Moczałkina. Niestety, nie był to sukces realizatorów i przedstawienie nie miało większego powodzenia. Z kolei łódzki "Słoń" z Romanem Kłosowskim, jako Moczałkinem, podobno znakomicie rozśmiesza publiczność już kilka sezonów. Sądzę, że "Słoń" na scenie przy Watach. Chrobrego w reżyserii Krzysztofa Zaleskiego i scenografii Wojciecha Wołyńskiego również długo może liczyć na zainteresowanie widzów.

Jak się to dzieje, że ta komedia, a właściwie satyra sprzed prawie 50 lat, umiejscowiona w realiach życia kołchozowego na początku lat trzydziestych, jeszcze dzisiaj wywołuje raz po raz gromki śmiech na widowni? Praktycznie trudno w niej znaleźć odniesienia do współczesnych sytuacji, w których wprawdzie nie brakuje marzycieli o "burżujskim życiu", ale nie są to z pewnością typy moczałkinowskie. Po prostu inne czasy.

A jednak śmieszy. Przede wszystkim, sądzę, dlatego, że przedstawienie w Teatrze Współczesnym jest nie tyle ostrą satyrą społeczną, ile pogodną raczej przypowieścią, swego rodzaju balladą ludową z wszelkimi cechami przekomicznej farsy. Każda scena na przykład zaczyna się tym samym motywem muzycznym w wykonaniu jakby podwórzowej orkiestry. No i postaci, z których każda kryje w sobie ogromny ładunek komizmu. Nie mniej zresztą od widzów zdają się w tym przedstawieniu bawić sami aktorzy. Kiedy podnosi się kurtyna z przedstawionym na niej malowidłem, które może przypominać kartę tytułową książki zapowiadającą jakąś fantastyczną tematykę, wszystkie postacie stoją nieruchomo w mroku. Ożywają dopiero po muzyce, po zapaleniu się świateł. Na scenie rozlega się znienacka rozdzierający lament wiejskiej babiny - Morfy. W tej charakterystycznej roli z wielkim powodzeniem występuje Urszula Nowacka, nie po raz pierwszy zresztą udowodniając, jak dobrze sobie radzi z rodzajowymi, plebejskimi typami. Warto tu przypomnieć rolę Niani w "Ostatnich" Gorkiego w ubiegłym sezonie.

Okazuje się, że zniknął gdzieś mąż Marfy - Moczałkin - co poruszyło do żywego całą społeczność kołchozową i stało się powodem swego rodzaju śledztwa prowadzonego przez przewodniczącego kołchozu - Kurycyna. Wychodzi na jaw, że Moczałkin po lekturze jakiejś książki zmienił się i zaczął właśnie marzyć "o burżujskim życiu".

Zanim jeszcze ukaże się główny bohater, Kopko w nie oszczędza nikogo. Każda z postaci reprezentuje jakieś przywary, które uwidoczniają się niemal przy każdej kwestii. Przewodniczący Kurycyn (Andrzej Saar) stara się nieustannie nadać swojej o-sobie cechy dostojeństwa, odpowiadającego powadze pełnionej funkcji, ale ponieważ nie różni się właściwie umysłowością od pozostałych, te wysiłki przynoszą komiczne efekty.

Pozostali, to przede wszystkim najbliższa rodzina Moczałkina, a więc jego córka Dasza (Irmina Babińska), podstarzała, brzydka i leniwa panna, przesypiająca życie na piecu w oczekiwaniu ewentualnego kandydata do mariażu, młodszy, głupawy syn Paszka (Henryk Gęsikowski) i starszy Mitia (Jacek Polaczek), mający jakieś tam wykształcenie i cieszący się z tego powodu opinią mędrca ("Bo jak moje słowa każda wiejska baba będzie rozumiała, to po co ja się uczyłem?"). To jeszcze Caplin (Jerzy Wąsowicz), złodziej z natury i podobna mu pod tym względem żona Ałła (Bolesława Fafińska). (Początkowo w roli Caplina występował Marian Nosek, który, jak wiadomo, od nowego sezonu przeniósł się do zespołu Teatru Polskiego), Z tych samych względów nastąpiła zamiana w obsadzie roli Warwary - młodej "pozytywnej" kołchoźnicy z zadatkami na przodownicę pracy. W pierwszych przedstawieniach występowała w tej roli Nina Grudnik, obecnie zaś przejęła ją Alina Świdowska.

Kołchozową młodzież reprezentuje również komsomolec Swieklin (Sylwester Woroniecki). Jest to ktoś w rodzaju kancelisty, prześcigający się z przewodniczącym Kurycyncm w nadawaniu sobie powagi. Poznajemy jeszcze Sałakina (Zbigniew Witkowski) - chytrego chłopa, dwulicowego i zakłamanego, jeżeli chodzi o jakiekolwiek zasady etyczne. Jeszcze inny kołchoźnik, bodaj najbardziej prymitywny i ograniczony, to Panujew (Stanisław Poks). Później tę specyficzną gromadkę uzupełni wiejski pop, ojciec Łukian (Jerzy Ernz), nie tak bardzo świątobliwy, bo gotów dla pieniędzy jak najdosłowniej sprzedać duszę diabłu.

Ale kiedy już goście opuścili domostwo Moczałkinów, pojawia się wreszcie zguba, czyli sam gospodarz. Nie przybywa z pustymi rękami, ale z wielkim bogactwem. On to, Moczałkin, z głową podatną na pokusy dostatniego i beztroskiego "burżujskiego życia" zdobył, jak twierdzi "milion", a konkretnie - znalazł w jakiejś opuszczonej, wyschniętej studni sporą figurkę słonia odlanego ze złota.

Faktu zdobycia takiego skarbu nie da się jednak ukryć przed otoczeniem, a o korzystaniu z niego na miejscu też nie ma mowy. W poszukiwaniu rozwiązania wynikających stąd perypetii Moczałkina dochodzi do zgoła absurdalnej acz humorystycznej sytuacji, w której fantastyka spleciona z realiami wiejskiej codzienności nabiera posmaku baśni. Tyle jeszcze, że od momentu pojawienia się Moczałkina, jest on nieustannie centralną postacią na. scenie, właściwie bez chwili najmniejszej pauzy. Moczałkinem jest Tadeusz Zapaśnik. Sądzę, że w jego bogatym już dorobku aktorskim ta rola liczy się nie mało. Należy przypuszczać, że wymaga ona od aktora ogromnej koncentracji, a Moczałkin - Zapaśnik, zajęty jednocześnie różnymi sprawami - utrzymania w ryzach własnej rodziny, stawieniem czoła niebezpieczeństwu ze strony sąsiadów, snuciem planów bogatego życia w Ameryce - robi to jak gdyby z wielką swobodą i rozmachem, a przecież zarazem z wielką dyscypliną w szczegółach. Do szczególnie udanych scen z Moczałkinem zaliczyłbym przy tym roztaczaną przed rodziną wizję ich przyszłości w Ameryce. Między innymi marzy: "Kupiłbym sobie dom, wielki, stu-trzy-stupiętrowy. Wpuściłbym do niego z pięć tysięcy lokatorów - nie, nikogo bym nie wpuścił. Tam ciągle lokatorów eksmitują za to, że komornego nie płacą". Ta wizja należy do najbardziej komicznych momentów w całym przedstawieniu.

Z pewnością trudno zaliczyć "Słonia" do szczególnie ważkich pozycji repertuarowych z powodu jego ideowej zawartości. Jest to przede wszystkim pozycja z gatunku rozrywkowych, też przecież potrzebnych w teatrze, W tym przypadku, obok dobrego wykonania, liczy się również fakt, że publiczność ma okazję poznać interesującego autora, niesłusznie kiedyś zapomnianego, w którego twórczości można dopatrzeć się najlepszych wzorców literatury rosyjskiej. I to chyba właśnie dzięki temu zwłaszcza "Słoń" śmieszy dotąd, jeszcze po pół wieku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji