Artykuły

"Nie-boska komedia" w Teatrze 38

Z pewną tremą i w uroczystym nastroju zabieram się do recenzji przedstawienia "Nie-boska komedia" Zygmunta Krasińskiego. Ze szkoły okresu międzywojennego wyniosłem przeogromny kult dla tego utworu. Pamiętam wrażenie, z jakim przyjmowaliśmy łódzką inscenizację Leona Schillera w 1938 roku z Władysławem Krasnowieckim w roli Henryka i Władysławem Hańczą jako Pankracym. Geniusz schillerowski stworzył wówczas przedstawienie pełne dynamiki i ekspresji. ,,Nie-boska" obok "Dziadów" należała do najwyższych wzlotów najlepszego naszego reżysera XX wieku.

Obok "Dziadów"... Tu chwila zastanowienia. Czy "Nie-boska" jest w stosunku do mickiewiczowskiego poematu utworem równorzędnym?

"Dziady" są utworem dojrzalszym pod każdym względem. Górują nad "Nie - boską" i artystycznym kształtem, i nieprzemijającą głębią filozoficzną, i prawdą ludzkiego przeżycia (o ileż słabsze są w napięciu uczuciowym ojcowskie cierpienia hrabiego Henryka od matczynego bólu pani Rollison!), i ostrością widzenia stosunków społecznych. Nie mówiąc już o patriotycznym żarze, którego darmo szukałbyś w utworze Krasińskiego.

Krasiński zaopatrzył "Nie-boską" w motto zaczerpnięte ze znanego monologu Hamleta: "To be or not to be, that is the question". (Być albo n e być, to wielkie pytanie" - przekł. J. Paszkowskiego). Można to motto poety dwojako sobie tłumaczyć.

Albo chodzi o wewnętrzne rozdarcie hrabiego Henryka, o jego osobisty dramat, albo też o alternatywę stającą przed całą klasą społeczną: - istnieć dalej, lub przestać istnieć. A może wreszcie chodzi i o jedno i o drugie. W Henryku bowiem, jak w soczewce, skupiły się wszystkie cechy feudalnej arystokracji. Przyznaje to sam Krasiński w słowach.

"Na tobie się kończy ród przeklęty - w tobie ostatnim zebrał wszystkie siły swoje i wszystkie namiętności swe, i całą dumę swoją, by skonać".

I tu chyba jesteśmy najbliżsi właściwego rozwiązania. Dramat jednostki utożsamia się w "Nie-boskiej" z dramatem społecznym.

Początkowe rozterki Henryka są w sensie społecznym obojętne, a ich skutki mają zasięg ograniczony, Dotykają najwyżej rodziny hrabiego. Dopiero w dalszych partiach utworu Henryk stapia swój los z losem całej klasy (choć Pankracy daje mu szansę uniknięcia tego) i wtedy już dramat jego nabiera cech symbolu.

Jeżeli oswobodzić się choćby na chwilę z czaru, jaki roztacza "Nie-boska", jeżeli spojrzeć na jej problematykę, wykorzystując cale doświadczenie zdobyte przez ludzkość w ciągu lat z górą stu dwudziestu, wówczas ujrzymy, jak wiele jest u Krasińskiego prawd nietrwałych, podyktowanych przez strach przed przemianami, które poeta przewidywał, ale których nie rozumiał. W takie prawdy Jednostronne, zakłamujące istotę problemów, obfituje zwłaszcza wędrówka Henryka w przebraniu po obozie nieprzyjaciół, która to wędrówka miała być niby nową podróżą po dantejskim piekle (stąd parafraza tytułu "Boska komedia" w nazwie poematu Krasińskiego),

Dwie rzeczy jednak rozumiał poeta świetnie. Przede wszystkim, że feudalizm znalazł się nad przepaścią i że grozi mu zagłada. A dalej, że hasła rewolucji społecznej są dla ciemiężonych ludów nierozerwalnie związane z ich egzystencją, niezbędne. W scenach uwypuklających te dwie prawdy mieści się genialność "Nie - boskiej". Ileż słuszności potwierdzonej przez życie znajdujemy w słowach Pankracego: "Patrz na te obszary... trza zaludnić te puszcze - przedrążyć te skały - połączyć te jeziora - wydzielić grunt każdemu, by we dwójnasób tyle życia się urodziło na tych równinach, ile śmierci teraz na nich leży".

Z wizją zwycięskiej rewolucji nie może się jednak Krasiński pogodzić. Wbrew logice dramatu i realizmowi, woli szukać dróg wyjścia, z labiryntu, w jakim znalazło się współczesne mu społeczeństwo - w mistyczno-mglistej ingerencji sil nadprzyrodzonych. Pankracy, zły, w naszym dzisiejszym zrozumieniu, przywódca rewolucji - zły, bo gardzący ludem, choć prowadzi go do wyzwolenia - umiera z okrzykiem "Galilaee, vicisti!"

Zdawało się Krasińskiemu, że okrzyk ten w obliczu niespodziewanej śmierci Pankracego załatwia sprawę rewolucji. Tymczasem nie załatwia niczego. Bastiony Świętej Trójcy są już zburzone, opór obrońców dawnego ustroju złamany. Pankracy wprawdzie umiera, ale na placu pozostaje zwycięski lud. To są realne fakty. Wszystko inne jest bezsilnym majaczeniem.

Już czas, bym od ogólnych rozważań przeszedł do omówienia nowej inscenizacji "Nie-boskiej", dokonanej przez Bohdana Korzeniewskiego.

Wydaje mi się przede wszystkim rzeczą niewątpliwą, że inscenizacja ta przeczy ideowym intencjom Krasińskiego. Prawo do tej negacji daje chyba doświadczenie historyczne i socjologiczne, które doprowadziło ludzkość do stopnia rozwojowego, określanego chronologicznie: II połowa XX stulecia.

Inscenizacja Korzeniewskiego dąży do tego, by nie uronić nic z szerokiego oddechu, cechującego utwór. W tym punkcie wspomogły szczególnie inscenizatora ilustracja muzyczna Grażyny Bacewicz i scenografia Józefa Szajny, Sądzę, że na tych dwóch elementach przedstawienia spoczęło główne zadanie unowocześnienia "Nie-boskiej".

Przyjrzymy się temu bliżej. Przeciwnie niż Schiller w obu inscenizacjach międzywojennych. Korzeniewski nie lokuje akcji dramatu w czasie chcąc wydobyć w ten sposób z utworu wszystko co nieprzemijające. Tę właśnie ponadczasowość podkreśla nowoczesna muzyka Bacewiczówny i abstrakcyjne formy zawieszone nad sceną, którym Szajna kazał spełniać rolę dekoracji.

Koncepcja wyobcowania akcji z czasu i umieszczenia jej w wyobraźni poety (o czym świadczy choćby fakt, że hrabia Henryk po swojej śmierci najspokojniej przechodzi na brzeg sceny, by w charakterze widza obserwować dalszy bieg wypadków) ma swoje zalety, kryje i niebezpieczeństwa.

Z wielkim na przykład uznaniem zanotować należy scenę tańca podczas wesela Henryka. Reżyser, kompozytor, scenograf (kostiumy!) i choreograf (Jadwiga Hryniewiecka) zsumowali tu swoje działanie, by wspólnie wypowiedzieć prawdę o tym, że siły przeciwstawiające się postępowi zawsze skazane są na zagładę. Ten widmowy taniec pod zgrzytliwą melodie ma w sobie coś wstrząsającego.

Do najbardziej udanych scen zbiorowych zaliczyłbym, obok wspomnianego już tańca, scenę w domu obłąkanych, chóry lokai i rzeźników oraz "duchów wygnanych" w świetnej charakteryzacji, imitującej świątki i kościelne witraże.

Z konieczności parę tylko słów o głównych wykonawcach. Mieczysław Voit jako Poeta zwycięsko wychodzi ze wszystkich niekonsekwencji tej postaci, Dobitnie akcentuje przemiany wewnętrzne poety: jest kolejno bajroniczny, tragiczny, dumny i szlachetnie piękny.

Zofia Petrj jako Żona wspaniale przechodzi od słodyczy scen początkowych do obłąkania na miarę szekspirowskiej Ofelii.

Chłód i posągowość Pankracego znalazł idealnego wręcz odtwórcę w Wojciechu Pilarskim.

Jakby podsumować powyższe uwagi? Przedstawienie działa w sposób jakoś niepokojący. Chciałoby się o tylu rzeczach z reżyserem podyskutować. Może to właśnie oznacza, że cel został osiągnięty.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji