Artykuły

Molier z myszką

Molier znacznie gorzej wytrzymuje próbą czasu, niż Szekspir. Tę prawdą uświadomiliśmy sobie już dość dawno, ale bezpośrednie sąsiedztwo przedstawień Teatru Szekspirowskiego ze Stratfordu i premiery "Uczonych białogłów" uprzytomniło nam ten fakt z siłą tak gwałtowną, że aż bolesną. Może to także sprawa wykonania? Zapewne odgrywa to poważną rolę. Ale to nie tylko ta przyczyna.

Są komedie Moliera, które lepiej bronią się przed zębem żarłocznego Chronosa. Tak jest na pewno w wypadku "Don Juana", czy "Świętoszka". Niestety "Uczone białogłowy" do nich nie należą. Komedia Francuska i teatr Planchona pokazały nam (każdy z tych teatrów na swój sposób), że można wiele i z innych sztuk Moliera jeszcze uratować, lecz pod warunkiem, że teatr znajdzie jakiś nowy, ciekawy sposób ukazania jego komedii, który współbrzmiałby z naszym odczuwaniem, byłby w pewnej przynajmniej mierze uwspółcześniony.

Nie stało się tak niestety w Teatrze Polskim. W starannej reżyserii Kazimierza Brauna otrzymaliśmy przedstawienie zaledwie poprawne, choć grali w nim wybitni aktorzy, tempo było niezłe, dekoracja ładna i od czasu do czasu śmiech rozbrzmiewał na sali. Tylko, że to już nikogo nie obchodzi. Może jako materiał pomocniczy dla młodzieży szkolnej, jako "lektura uzupełniająca" dla tych, którzy Moliera nie znają, nigdy go nie czytali, pierwszy raz widzą tę komedię na scenie? Niektóre wybuchy śmiechu na widowni świadczyłyby o tym, że było na sali wielu widzów, dla których akcja sztuki była rzeczywiście zupełną niespodzianką. Ale czy to wystarczający powód, by na czołowej scenie polskiej tak właśnie prezentować francuskiego klasyka? Sądzę, że młodzież szkolna wolałaby także oglądać przedstawienie ciekawsze, oryginalniejsze, świeższe, mniej myszką trącące.

Cóż można powiedzieć o aktorach tego spektaklu? Że są wybitnymi fachowcami? To widać. Janina Romanówna mówi świetnie tekst Moliera, zachwyca nas swym gestem, ruchem, mimiką i głosem. Chwilami zapominamy nawet dzięki niej o banalności przedstawienia. Barbara Ludwiżanka ma kilka uroczych gierek, dla których warto może nawet odsiedzieć w teatrze dwie przeszło godziny. Tadeusz Kondrat prezentuje całe bogactwo swej mimicznej wynalazczości i rozśmiesza chwilami do rozpuku widownię w roli Trysotyna. Tylko, że to wszystko dzieje się niejako poza kontekstem przedstawienia, lub na jego marginesie. Każdy sobie rzepkę skrobie, każdy usiłuje dać coś od siebie, występuje jako solista bez żadnego kontaktu z myślą spektaklu, której może w ogóle zresztą nie ma. Ja jej przynajmniej nie dostrzegłem. Chyba, żeby przyjąć, że jest to sztuka, której bohaterką jest sympatyczna Henryka. (Hanna Stankówna). Ona jedna usiłuje dać postać odczytaną w sposób świeższy, usiłuje przerzucić pomost między problemami z czasów Moliera i naszym czasem. I nawet niekiedy jej się to udaje. Jest to bezsporną zasługą tej aktorki, prostej, miłej bezpośredniej i najbardziej współczesnej w stylu gry.

Ponadto występują w tym przedstawieniu z większym lub mniejszym powodzeniem: Kazimierz Dejunowicz w roli męża-safanduły, Alicja Sędzińska, jako jego starsza córka, Stanisław Jaśkiewicz (brat), Ryszard Piekarski (uczony Wadius), Mirosława Wyszogrodzka (sympatyczna, pyskata kucharka Marcyna) Marian Łącz (lokaj), Maciej Dzienisiewicz i Adam Sirko, grający na zmianę rolę służącego Juliana i Tytus Dymek (Rejent).

Największym urozmaiceniem spektaklu są stale zmiany peruki zalotnika Henryki Klitandra, który raz przywdziewa włosy czarne, to znów spływają mu na ramiona kędziory kasztanowate. Między perukami balansuje z wdziękiem Mieczysław Gajda.

Roman Szydłowski

P. S.

Znakomity Jest artykuł Karola Frycza o Molierze, opublikowany po raz pierwszy w "Listach Teatru Polskiego", wydanych z okazji premiery "Uczonych białogłów". Tylko, że niewiele ma wspólnego z tym spektaklem. Kiedyś spóźnił się Frycz, pisząc go do programu "Uczonych białogłów", które zostały wystawione z końcem sezonu 1949-50 za dyrekcji Bronisława Dąbrowskiego kierownictwa literackiego St. W. Balickiego w Krakowie, w reżyserii Lidii Zamków. Artykuł się wtedy nie ukazał. Dziś spóźnił się teatr. Tak więc Karol Frycz nie miał szczęścia do spotkań z "Uczonymi białogłowami".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji