Tragedia miłosna opowiedziana inaczej
"Carmen" w reż. Pawła Szkotaka w Gliwickim Teatrze Muzycznym. Pisze Jacek Marczyński w Rzeczpospolitej.
Paweł Szkotak zrealizował spektakl oryginalny i trzymający w napięciu nawet tych, którzy dobrze znają utwór Bizeta.
Coraz częściej opera porzuca swe siedziby i stałą, wierną jej publiczność. Najpopularniejsze tytuły wystawia się dziś również na stadionach lub scenach specjalnie montowanych na świeżym powietrzu, anektuje się dla operowych potrzeb zabytkowe amfiteatry i nietypowe wnętrza. Cel jest zawsze ten sam - zachęcić nowych widzów do kontaktu z tą sztuka. I niemal wszystkie przedsięwzięcia obciążone są tym samym grzechem: kuszą efektowną oprawą, ale owe wielkie widowiska są pozbawione treści i interpretacyjnych niuansów.
Paweł Szkotak, wystawiając "Carmen" w dawnym poniemieckim teatrze w Gliwicach, spalonym przez Rosjan u schyłku II wojny światowej, uniknął taniego, inscenizacyjnego błysku. Zrobił spektakl prawdziwie teatralny, wykazując się rzadką już dzisiaj umiejętnością precyzyjnego prowadzenia głównych bohaterów oraz różnicowania postaci drugiego i trzeciego planu. Wykorzystał doświadczenia zdobyte przy realizacji słynnych widowisk plenerowych Teatru Biuro Podróży, dlatego ważną rolę odgrywa tu ogień i woda, są lalkarze i aktor na szczudłach. Każdy z tych pomysłów doskonale wpisuje się jednak w mroczną opowieść, jaką jest "Carmen".
Prawdziwym aktorem przedstawienia jest też samo wnętrze gliwickiego teatru. Widzów posadzono na scenie, akcja rozgrywa się na dawnej widowni. Surowa cegła murów współtworzy klimat mrocznej i tragicznej miłości, a wykorzystanie resztek dawnych balkonów i lóż pozwala prowadzić zdarzenia równolegle na kilku planach. I tylko przeniesienie akcji z wieku XIX w czasy wojny domowej w Hiszpanii wydaje się nieznaczącym ozdobnikiem, nie dodającym niczego do wnikliwej koncepcji reżysera. To tylko efekt panującej mody, nakazującej uwspółcześniać każdą klasyczną operę.
W rolach głównych wystąpili: Małgorzata Walewska i Włoch Marcello Bedoni, którzy już kilkakrotnie na polskich scenach wcielali się w Carmen i Don Josego. W przypadku polskiej śpiewaczki nie była to jedynie powtórka dawnej kreacji, Małgorzata Walewska umiała skorzystać z uwag reżysera i dzięki temu portret jej bohaterki zyskał wiele dodatkowych niuansów. Jej partner nie wyszedł natomiast poza schemat operowego amanta. Znacznie lepiej od niego zaprezentowała się operetkowa gwiazda Gliwic - Małgorzata Długosz (Micaela).
Obok Pawła Szkotaka drugim bohaterem spektaklu okazał się zespół Gliwickiego Teatru Muzycznego, specjalizujący się na co dzień w innym repertuarze. Kontakt z wielkim dziełem operowym zakończył się sukcesem zespołów z Gliwic- chóru, tancerzy, muzyków. A dyrygent Tomasz Biernacki potrafił utrzymać je w ryzach, mimo że umieszczony wraz z orkiestrą z boku sceny, miał z wykonawcami ograniczony kontakt.
"Carmen" w gliwickich ruinach na razie jest grana do czwartku, ale dyrekcja teatru obiecuje już kolejne spektakle. Chętnych jest bowiem wielu.