Artykuły

Zjeść teatr i mieć teatr

Spektakl w reżyserii Krzysztofa Zaleskiego narysowany jest grubą kreską. Prowadzi nas w ciągu godziny od komedii dell'arte aż na postmodernistyczny śmietnik. Pozostaje po nim i przesyt, i niedosyt.

"Parady" napisał hrabia Potocki po francusku w 1792 r. ku uciesze gości pałacu w Łańcucie. Postacie w prostej linii wywodzą się z komedii dell'arte i są jednoznacznie określonymi typami ludzkimi: córka-żona-kochanka Zerzabella, narzeczony-kochanek-galant Leander, ojciec-mąż-starzec Kasander, służący-błazen Gil oraz Doktor. Zestaw postaci narzuca też tematy: miłość, wydawanie córki za mąż, zdrada i zazdrość. Witalność młodości i skostnienie starości. Śmiać można się ze wszystkiego. Teatr czysty, teatr dla teatru.' Zaleski proponuje nam pięć "Parad": "Zakochany Gil", "Kalendarz starych mężów", "Podróż Kasandra do Lidii", "Kasander literatem" i "Kasander demokratą".

Pole do popisu

Reżyser również z komedii dell'arte zaczerpnął sposób funkcjonowania aktorów na scenie. Obecni są na niej o tyle, o ile potrafią zatrzymać uwagę widzów gagami, akrobacjami, kopaniem się w tyłek, żonglerką, swoją vis comica. Włoscy aktorzy improwizowali w teatrze i osiągnęli w tej dziedzinie mistrzostwo. Zdaje się, że i w poznańskim przedstawieniu zespół miał spore pole do popisu. I zdaje się, że to pole zostało - jednak - w którymś momencie znacznie ograniczone przez reżysera. Poza tym aktorzy nie stoją wobec widzów bezbronni: służy im cały zespól teatralnych środków. Raz to pomaga, innym razem szkodzi. Tu wystarczy jabłko, żeby stworzyć ogród. Gdzie indziej precyzyjnie wymyślona choreografia zabija całą scenę.

Każdy z aktorów ma w tym spektaklu swoje pięć minut, które trwa czasem i kwadrans. Różnica jest tylko taka, że Pantalona czy Arlekina grało się przez całe życie. Tu mamy zasadę: każdy gra z każdym. A role są wymienne. Są więc na scenie dwie Zerzabelle, trzech Gilów, trzech Kasandrów i trzech Leandrów. I jest na scenie scena. Od początku do końca widz ma świadomość, że znajduje się w teatrze. Że to przedstawienie to występy. Że przyszedł oglądać sztukę aktorską i że ma mu to sprawiać przede wszystkim przyjemność.

Dwoją się i troją

Mamy na scenie elementy pantomimy i cyrku, mamy grę charakterystyczną, mamy intensywną charakteryzację, feerię kostiumów. Mamy muzykę na żywo, chór, który ilustruje i komentuje wydarzenia. Aktorzy wchodzą w relację z chórem: dyrygują nim, uciszają go, domagają się jego reakcji. Aktorzy dwoją się i troją: tańczą, fikają koziołki, zdaje się, że i na rzęsach za moment staną. To - rzeczywiście - do któregoś momentu cieszy, zajmuje. Maria Rybarczyk - Zerzabella-lalka, uwodząca Gila, to sama przyjemność. Ta sama Maria Rybarczyk jako Zerzabella współczesna - wulgarna, zblazowana, z odętymi ustami i pustymi oczami, podrygująca w takt jakiejś niesłyszalnej, ciężkiej muzyki - to już zupełnie inna para kaloszy. Ale obie role zagrane świetnie. Mirosław Kropielnicki-Gil, pokonujący przestrzeń sceny w tę i z powrotem (za każdym razem inaczej: z podskokiem, przytupem, nową miną, nowym grymasem) po raz kolejny dowodzi, że nie ma aktorskiego zadania, którego nie umiałby wykonać. Tym bardziej że za chwilę zobaczymy go jako fircykowatego do granic możliwości Leandra i kompletnie zestarzałego Kasandra. Wojciech Deneka, którego Bóg stworzył aktorem, korzysta z warunków o-raz talentu z radością i wdziękiem - jako Doktor i jako Gil.

Michał Grudziński, który "zostaje literatem" -jako bodaj jedyny - buduje postać finezyjnie, delikatnie, z drobnych gestów i wielkiej scenicznej siły. W swoim pierwszym wejściu daje się trochę zwieść - aktor czy reżyser? - łatwości upadków na podłogę.

Podobnie Bożena Borowska miała chyba zbyt jednoznacznie zinterpretować Ze-rzabcllę unikającą zamążpójśria za Doktora: jej miny byty bardziej grymasami. Zaś konwencja udziwnień ruchu w tej "Paradzie" nie posłużyła jej w całości.

Wolta reżysera

Są w tym spektaklu sytuacje stworzone specjalnie dla konkretnych aktorów i są takie, które budują się jakby wbrew nim, są dopiero początkiem szukania scenicznego wizerunku. Niektóre sceny mnie cieszyły, z innymi mam pewien kłopot Także dlatego, że mniej więcej w połowie przedstawienia reżyser wykonuje woltę: czysta konwencja coraz bardziej brudzi się współczesną - również nieco konwencjonalną - codziennością. Zmieniają się kostiumy, zmieniają się grymasy, zmienia się sposób mówienia tekstu: jest sztucznie niedbały. Brakuje konsekwencji i jakiejś spójnej myśli, która by takie zabiegi uprawniała.

W rezultacie wychodzimy z teatru z poczuciem przesytu i niedosytu równocześnie. Ja bym sobie chętnie jeszcze i przez dwie godziny popatrzyła na aktorów, którzy stają na rzęsach, na światło, które bije ze sceny, na teatr czysty i niewinny - stworzony wyłącznie dla przyjemności mojej i aktorów. Ale zmęczyła mnie maniera, której z czasem coraz więcej było na scenie. Potocki napisał "Parady" dawno temu. W szukaniu ich współczesnego wizerunku gdzieś się chyba zgubił kierunek.

Na ulicę?

Jest jeszcze i taki wątek, że niemal uliczny teatr został dla potrzeb przedstawienia "zbudowany" w teatralnym budynku. Może by sytuację odwrócić, może z .Paradami" wyjść na ulicę i naprawdę zdobywać widzów? Tam wszystkie pomysły się zweryfikują. Tam trzeba będzie naprawdę i do końca improwizować. Tam nie obroni się żadna sztuczna interpretacja.

I tam chciałabym aktorów Nowego zobaczyć z tym spektaklem. Nie wiem tylko, czy oni chcieliby go tam zagrać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji