Artykuły

Wojciech Kościelniak: Dlaczego czas znów bić w bębenek?

- Dzięki powieści Güntera Grassa odkrywamy, że ludzie, którzy nami rządzą, świadomie odwołują się do zbrodniczej ideologii. Po to, żeby wywołać doraźny, bardzo konkretny efekt - podział w społeczeństwie czy strach wśród obywateli - mówi reżyser "Blaszanego bębenka" w Teatrze Capitol.

Magda Piekarska: Kiedy pomyślałeś, że to właściwy czas, żeby uderzyć w "blaszany bębenek"?

Wojciech Kościelniak*: To był moment, w którym zacząłem się bać czasu, w którym żyjemy, kiedy zrozumiałem, że machinacje polityków mogą dotknąć Trybunału Konstytucyjnego, o którego stałości i trwałości byłem przedtem przekonany. Zrozumiałem, że wracają czasy autorytarne. I że odniesienie do powieści Güntera Grassa zyskuje nowy sens.

W czasach PRL też czytano ją jako metaforę tamtego czasu.

- Pamiętam PRL i uważam, że zdecydowanie bliżej mu do czasu obecnego. Różnica nie polega na natężeniu aparatu opresji. Raczej na tym, że wówczas - mam wrażenie - byliśmy wszyscy zjednoczeni wobec władzy, niezależnie od tego, czy stawialiśmy jej opór wprost, czy nie.

Dziś ze swoim światopoglądem czuję, że jestem w mniejszości. Dlatego szukam bliskości z literaturą, z postaciami Manna czy Brechta i ich stosunkiem wobec reżimów, czy z twórczością Grassa.

Dla musicalowego "Blaszanego bębenka", który jest częścią gdańskiej trylogii Grassa, naturalnym miejscem premiery wydawał się Teatr Muzyczny w Gdyni.

- Na podobnej zasadzie naturalna dla "Mistrza i Małgorzaty" jest Moskwa... Ale oczywiście przyszło mi to do głowy. Tyle że wrocławski Teatr Muzyczny "Capitol" jest dużo bardziej otwarty na ciężar treści "Bębenka" niż Gdynia, która ma o połowę większą widownię, wobec czego wymagania wobec komunikatywności spektaklu są dużo bardziej wyśrubowane. Tu jestem przekonany, że trafimy w gusta publiczności.

Ale jest też wrocławski kontekst - to właśnie tu, we Wrocławiu, w 1979 r. drukowano część nakładu podziemnego wydania "Bębenka", które ukazało się w dwóch tomach. W tamtym czasie rozprowadzano literaturę jak dziś narkotyki - była pożądaną, choć nielegalną substancją.

- Mam wrażenie, że dziś znów zyskuje taką siłę. Do "Bębenka" warto sięgać, choćby po to, żeby odkryć, jak zatrważająco aktualna staje się ta powieść. Odkrywamy dzięki niej, że ludzie, którzy nami rządzą, świadomie odwołują się do zbrodniczej ideologii, po to, żeby wywołać doraźny, bardzo konkretny efekt - podział w społeczeństwie, strach wśród obywateli.

Co jeszcze odkryłeś podczas tej lektury?

- Wieloplanowość "Bębenka" polegającą na tym, że rozkład rodziny jest tam równoległy z rozkładem społeczeństwa, Europy, świata, polityki. Książka opowiada też o kole zamachowym historii, które prowadzi od wojny do wojny. O ziemi, na którą przychodzą kolejne nacje - Kaszubi, Polacy, Niemcy, i po to, żeby uczynić ją swoją, muszą ją zniszczyć i spalić. To jest niestety bardzo aktualne.

Ale tym, co mnie szczególnie uderzyło, sprawiając, że postanowiłem się zabrać do tej realizacji, jest forma "Bębenka", która jest zaskakująco niepoważna. Grass tę narrację o brutalnych, trudnych czasach topi w żartobliwej opowieści małego dziecka, które nie chce się zmierzyć z traumą, więc opakowuje ją w dziecięce zabawki. To idealny punkt wyjścia dla musicalu, formy, która lubi taniec, śpiew, zabawę. Pomyślałem, że takie zderzenie może być znakomitym tworzywem do opowiadania rzeczy sprzecznych z samym gatunkiem, w którego ramach się poruszamy.

A poza wszystkim dużo w "Bębenku" jest elementów muzycznych. I nie mam na myśli wyłącznie tytułowego instrumentu, ale też szlagiery, które zna i po które sięga Oskar, żeby z ich pomocą komunikować się ze światem.

Czyli w powieści Grassa znalazłeś zabawki ze swojego podwórka?

- Tak, ale jednocześnie chciałem uniknąć rozwiązania stosowanego w podobnych inscenizacjach, czyli bezpośredniego adaptowania literatury. Musieliśmy stworzyć osobny świat, w którym umiejscowimy całą akcję "Bębenka", tak żeby uniknąć dosłownego kopiowania formalnych zabiegów Grassa. Bo literatura ma się dobrze na scenie, tylko pod warunkiem że scena adaptuje ją jako swój gatunek.

W "Bębenku" jest też dużo erotyki. Będzie obecna na scenie?

- Oczywiście. Ale skoro przyjmujemy konwencję wodewilowo-zabawkowo-dziecięcą, nie spodziewajmy się naturalistycznie pokazanych scen seksu. Co nie oznacza, że unikamy tego tematu.

Erotyka jest przecież obecna w życiu Oskara od samego początku, towarzyszy mu w dzieciństwie, okresie dorastania, młodości i wieku dorosłym.

Jest w jego doświadczeniu obecna nieprzerwanie, od pierwszych chwil spędzonych pod czterema spódnicami babki, o których powie po latach: "tam była Afryka", ale też, że tam "diabeł czyścił swą lunetę", przez jego miłości, Marię i Roswitę, po inne romanse.

Te doświadczenia mówią nam o dorastaniu, o tym, jak trudno mu było funkcjonować w społeczeństwie, o poszukiwaniu miłości, ciepła, bliskości - tak można przecież czytać tę powieść. Stąd jego protest, który polegał na bębnieniu i roztrzaskiwaniu żarówek. Oczywiście będą pękać i na scenie, choć nie ma w zespole aktora, który mógłby tego dokonać siłą swojego głosu. Mam zresztą wrażenie, że głos, który kruszy szkło, to tylko jedna z pięknych legend związanych ze światem teatru i opery. W każdym razie nigdy niczego podobnego nie widziałem.

Mnie się "Bębenek" wydaje raczej opowieścią o poszukiwaniu tożsamości.

- Bo jest i o tym. Brak zakorzenienia w tej tożsamości powoduje tragiczne konsekwencje. Po śmierci matki Kaszubki, obu ojców - polskiego i niemieckiego, Oskar mówi: "Ja jestem temu winny". Zresztą to też kwestia, która dotyka zwykłego strachu o przetrwanie - mamy do czynienia z bohaterem, który zrobi wszystko, żeby tylko nie dać się zabić. Tak naprawdę to trudna, ciemna postać, pozór dziecięcej sylwetki nie może nas zmylić - są w nim cechy, które lubimy, i takie, za które możemy go znienawidzić.

O spektaklu zrobiło się głośno na półtora miesiąca przed premierą dzięki akcji promocyjnej. Wiatraczek na bannerach umieszczonych na fasadzie Teatru Muzycznego "Capitol" kojarzy się ze swastyką. Wielu było oburzonych.

- Pokażę ci plakat do filmu "Kabaret" Boba Fosse'a autorstwa Wiktora Górki, na którym w znak swastyki układają się obciągnięte czarnymi pończochami nogi Lizy Minnelli. Ten plakat, który wisiał na polskich ulicach w 1973 r., kiedy film wchodził na ekrany. Kiedy zobaczyłem nasz projekt, pomyślałem, że nawiązujemy do grafiki, która zaistniała w przestrzeni publicznej 45 lat temu. Wówczas nikogo nie szokowała, wydawało się oczywiste, że ten znak jest używany w dziełach sztuki jako podkreślenie antyfaszystowskiego wydźwięku.

Zresztą nasze afisze też nikogo nie raziły, dopóki nie zawisły bannery na budynku teatru - dopiero to zderzenie nasunęło na myśl skojarzenie z archiwalnymi zdjęciami z lat 30. i 40. ubiegłego wieku, kiedy najważniejsze budynki w niemieckich miastach wyglądały w podobny sposób. Wydaje się, że nie jest przypadkiem, że to skojarzenie nasuwa się właśnie dziś.

Sam uważałem, że pomysł z wiatraczkiem jest dowcipny, a jeśli chodzi o przekraczanie granic, to nie ma się czym przejmować.

Raczej zastanawiałem się, czy jest odpowiednio mocny w wyrazie - przecież bierzemy na warsztat książkę o faszyzmie! Przy czym, zaznaczam, nie jest to swastyka, co warto zauważyć zwłaszcza w kontekście IPN-owskiego banneru, o którym było głośno ze względu na błąd ortograficzny [zamiast "Poland first to fight" można było przeczytać "Poland first to figth" - przyp. red.], na którym wykorzystano ją w dosłowny sposób. I nikt nie protestował.

Co to oburzenie mówi o nas dzisiaj?

- To jest lustro naszych czasów - dziś wszystko staje się polityczne. Nawet ta szklanka z wodą może za chwilę stać się polityczna - oburzająco pełna lub żenująco pusta, zależy, z której strony na nią spojrzeć. Pamiętam, że podobna metaforyka była bardzo silna w czasach PRL. Stąd siła oddziaływania piosenek Jacka Kaczmarskiego, który potrafił stawiać mocne diagnozy, nie mówiąc o rzeczywistości wprost. Wydaje mi się, że w czasach spokoju, dobrobytu i wolności podobna kampania nie wzbudziłaby niczyjej wściekłości. Dziś obnaża strach albo mechanizmy wypierania niewygodnej prawdy.

Promocja spektaklu 'Blaszany bębenek' w Capitolu34 ZDJĘCIA

Promocja spektaklu 'Blaszany bębenek' w Capitolu TOMASZ PIETRZYK

Podniosła też poziom oczekiwań wobec spektaklu. Czy będzie on z podobną mocą oddziaływać na widownię?

- Chyba nie. Nie zależy mi, żeby niósł ze sobą aż tak silny przekaz. Takie emocje zostawiam teatrowi dramatycznemu, my o tym, co ważne i mądre, staramy się mówić w lżejszy sposób. Mam jednak nadzieję, że przy okazji uda się dotknąć problemów, które zaczynają nas dziś znów dotyczyć. Ale ten wodewilowy, zabawkowy teatr trochę wyklucza bezkompromisowy przekaz.

Czasami taka siła rodzi się na styku lekkiej formy z treścią.

- Pytanie, na ile będziemy mieli szansę zanurzać się tu w kontemplacji bolesnych tematów. Tej pokusie sprzeciwia się zresztą sama powieść. Grass nie pławi się w niej w rozpaczy, ale brutalnie i śmiesznie przechodzi nad największymi koszmarami do porządku dziennego. Oskar nie przyjmował bólu, wypierał go.

Czyli "Bębenek" to też opowieść o mechanizmie wyparcia?

- Już sama forma nam to podpowiada - mieszają się tu dwie narracje, pierwszo- i trzecioosobowa, tak jakby bohater próbował spojrzeć na siebie z zewnątrz, z dystansu. Ten mechanizm wyparcia zostaje przełamany, kiedy podczas pogrzebu Alfreda Matzeratha Oskar podejmuje decyzję, że urośnie. Porzuca to dziecko w sobie, siebie samego jako karzełka. Dochodzi do punktu kryzysowego, zdaje sobie sprawę, że nie da się wszystkiego wypierać.

Choć przez większą część życia to właśnie ten mechanizm pozwala mu czuć się bezpiecznie - dlatego ucieka w zabawki, w świat bezpieczny i kolorowy. A ze światem komunikuje się, uderzając w swój bębenek. Kiedy jest nieszczęśliwy, bębni z taką siłą, że rozwala instrument. Kiedy jest szczęśliwy, naśladuje ładne rytmy. Bębenek pozwala Oskarowi, mimo wykluczenia ze świata, czuć się wewnętrznie spójnym.

Umieszczasz akcję spektaklu w sklepie z zabawkami. Co znajdziemy na półkach?

- Bębenki, pajace, małpki, rozmaite wańki-wstańki, lalki, koniki. "Był sobie kiedyś muzyk, który nazywał się Meyn i umiał przepięknie grać na trąbce" - tak zaczyna się jeden z najpiękniejszych monologów Oskara i jeden z najpiękniejszych fragmentów w literaturze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji