Artykuły

Kilka uwag na marginesie tekstów Pawła Królikowskiego, prezesa ZASPu

W ciągu ostatnich dwóch miesięcy można było przeczytać dwie wypowiedzi Pawła Królikowskiego, w których pojawiły się sugestie dotyczące pozycji, jaką zamierza najstarszemu stowarzyszeniu pracowników artystycznych teatrów, filmu, radia i telewizji nadać jej nowy prezes - pisze Piotr Rudzki, teatrolog i kurator artystyczny Teatru Polskiego w Podziemiu.

Ponieważ kilka kwestii odnosi się do spraw ogólnych, a nie tylko do samego Związku Artystów Scen Polskich, pozwalam sobie - nie będąc członkiem ZASP-u - je skomentować jako czynny uczestnik życia teatralnego w Polsce: 2006-2016 - kierownik literacki Teatru Polskiego we Wrocławiu, teraz kurator artystyczny Teatru Polskiego - w podziemiu, oraz jako teatrolog związany z Uniwersytetem Wrocławskim. Ponadto poczułem się wywołany do głosu przez Pawła Królikowskiego, ale o tym niżej.

Najpierw ukazał się na portalu "Wszystko Co Najważniejsze" artykuł podpisany przez Pawła Królikowskiego i wymownie zatytułowany "Sztuka powściągania emocji" (https://wszystkoconajwazniejsze.pl/pawel-krolikowski-sztuka-powsciagania-emocji/ z 28 lipca 2018).], a następnie rozmowa z nim przeprowadzona przez Grzegorza Janikowskiego dla Polskiej Agencji Prasowej (https://www.zasp.pl/index.php?page=Pages&id=1684 z 7 września 2018) [oba teksty poniżej - red. e-teatr].

Emocje na wodzy

Niedługi artykuł Pawła Królikowskiego trzymający lekki i paraboliczny styl podejmuje całkiem poważne tematy, stawiając przy okazji tezy dyskusyjne i niepoparte żadnymi twardymi dowodami, a tylko anegdotami czy przekonaniami. Ale o ile opinie Pawła Królikowskiego - aktora czy osoby prywatnej - są jego sprawą, to poglądy Pawła Królikowskiego - prezesa Związku Artystów Scen Polskich - nabierają większej mocy, gdyż stoi za nimi instytucja o stuletniej tradycji. A do tego ta instytucja, co sam autor stwierdził: "może wpływać na wiele kwestii życia kulturalnego, a teatralnego (medialnego) w szczególności. Do takich uprzywilejowanych obowiązków należy udział w komisjach konkursowych organizowanych przy obsadzaniu stanowisk kierowniczych w instytucjach kultury".

I tu przechodzimy do sedna sprawy, do głównego tematu artykułu, czyli działalności Instytutu Teatralnego im. Zbigniewa Raszewskiego w Warszawie, oceny dyrekcji Doroty Buchwald i ewentualnego konkursu na stanowisko szefa Instytutu, który zamierza ogłosić Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego i który to pomysł Paweł Królikowski z całą mocą swego "prezesa Związku Artystów Scen Polskich" popiera.

Prezes ZASP-u działalność Doroty Buchwald docenia, jednak tylko w zakresie aktywności związanej z archiwaliami i muzealnictwem. Niedościgłym wzorem dla niego jest pierwszy dyrektor Instytutu Maciej Nowak. Jak stwierdził, i na pewno nie trzymał wtedy na wodzy emocji: "Stworzony przez niego [Macieja Nowaka] Instytut Teatralny był eksplozją świateł w rzeczywistości medialnej Polski. Różnorodność, otwartość, a jednako naukowa skrupulatność i miłość do tradycji stały się konstytucją działań instytutu dopóki nie przyszła rzeczywistość w garniturze nieporozumień, kiedy to w roku 2013 ogłoszono konkurs na nowego szefa Instytutu Teatralnego". Ten "garnitur nieporozumień to w domyśle ci wszyscy, którzy do odejścia Macieja Nowaka się przyczynili. Choć nie pada to wprost, jednak konstrukcja - paraboliczna, przypomnijmy - tekstu może sugerować, po pierwsze, jakiś - nieistniejący przecież - konflikt na linii Buchwald-Nowak, po drugie, udział obecnej dyrektorki Instytutu w konstruowaniu kryteriów konkursowych, które wykluczyły poprzedniego dyrektora, i po trzecie, niechęć poprzedniego ministra Bogdana Zdrojewskiego do Macieja Nowaka: "Ogłoszenie konkursowe zostało sformatowane tak, że Maciej Nowak nie mógł nawet stanąć w szranki, by walczyć o kierowanie placówką, którą sam zbudował. Wtedy środowisko równie gorąco protestowało przeciwko takiej sytuacji. Wówczas konkurs wygrała Dorota Buchwald". Krótki publicystyczny tekst może zwalniać autora z obowiązku podania jakichkolwiek argumentów, choć prezes poważnej instytucji piszący pamflety to figura dość karkołomna. Po lekturze tego artykułu odnosi się nieodparte wrażenie, że Paweł Królikowski rzadko, o ile w ogóle, bywał w Instytucie. Nawet nie chciało mu się sprawdzić na stronie Instytutu, jak bogatą i różnorodną ofertę przygotowuje. Jakby napisał artykuł pod założoną tezę i żadne kontrargumenty go nie interesowały.

Konkursy, tylko konkursy

W statucie Instytutu Teatralnego nie ma żadnego punktu regulującego długość kadencji dyrektora i ich liczbę. Mają tutaj zastosowanie przepisy ustawy z 25 pazdziernika 1991 r. o organizowaniu i prowadzeniu działalnosci kulturalnej (Dz. U. z 2012 r. poz. 406). Nie ma więc faktycznych i merytorycznych przesłanek upór Pawła Królikowskiego, żeby już teraz ogłaszać konkurs na stanowisko dyrektora Instytutu, tym bardziej że tak chwalony - i słusznie zresztą - przez niego Maciej Nowak pełnił tę funkcję przez dwie kadencje. Poza tym na podstawie wspomnianej ustawy można od konkursu odstąpić i po prostu przedłużyć umowę z dotychczasową dyrektorką świetnie wypełniającą cele statutowe. Ministerstwo w ostatnich latach wielokrotnie taką procedurę stosowało. I jeszcze jedno: z decyzją Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego trzeba dyskutować, polemizować, skoro obowiązuje w Polsce porządek demokratyczny, a jego zasadą jest dialog. Tylko w takim trybie można wypracowywać efektywne kompromisy. Publiczne instytucje kultury należą do wszystkich obywateli, a nie tylko do tych, którzy sprawują władzę jakiegokolwiek szczebla by ona nie była.

Ostatnie dwa lata dowiodły boleśnie, że konkursy na dyrektorów mogą doprowadzić do degradacji artystycznej, ekonomicznej i frekwencyjnej dobrze prosperujących dotychczas instytucji kultury. Najbardziej znany przykład to Teatr Polski we Wrocławiu, tutaj o tyle istotny, że wiąże się również ze Związkiem Artystów Scen Polskich. Jak wiadomo, w konkursie na dyrektora Polskiego - głosami przedstawicieli Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Urzędu Marszałkowskiego Województwa Dolnośląskiego oraz teatralnej "Solidarności" - wygrał Cezary Morawski. Można założyć w dobrej wierze, że wspomniani przedstawiciele nie musieli być kompetentni w zakresie działalności i celów teatrów publicznych w Polsce czy nie musieli orientować się w historii sceny przy Zapolskiej we Wrocławiu. Ale powinni byli kierować się obiektywnymi przesłankami w swych decyzjach, takimi, które da się porównać, sprawdzić w dokumentach etc. Gdyby tak istotnie było, to wszyscy ci przedstawiciele powinni byli - wbrew fałszywej alternatywie, którą po konkursie stworzyła wiceministra Wanda Zwinogrodzka: albo Cezary Morawski, albo Daniel Przastek ("Nauczmy się rozmawiać", Przemysław Skrzydelski, Piotr Zaremba, wSieci nr 37/2016) - zagłosować na kogoś innego niż Cezary Morawskiego, kogoś, kto znał dobrze Teatr Polski we Wrocławiu i pełnił funkcję dyrektora teatru publicznego. Tak się jednak nie stało, czyli zdecydowały inne kryteria.

Obywatelu, nie przeszkadzaj

Paweł Królikowski wywołał mnie do głosu jako jednego z sygnatariuszy listu w obronie dorobku Doroty Buchwald jako dyrektorki Instytutu Teatralnego i przeciwko planom Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego zorganizowania konkursu na stanowisko zajmowane przez nią. Prezes Związku Artystów Scen Polskich bez najmniejszych wątpliwości stwierdził, co następuje: "Natomiast pojawiająca się pozioma quasi-struktura protestu zaciemnia rzeczywisty obraz". Ta opinia jeszcze bardziej potęguje wrażenie, iż artykuł został napisany pod założona tezę. Jeżeli protest obywateli, wśród których znajdują się członkowie Związku Artystów Scen Polskich, można w demokratycznym państwie lekceważąco określać jako "poziomą quasi-strukturę", to tym samym odbiera się tym obywatelom prawo głosu, a ich działanie pozbawia jakiegokolwiek znaczenia. Jakby Paweł Królikowski nie rozumiał, że nim Związek Artystów Scen Polskich przybrał swą hierarchiczną, pionową "verum-strukturę", był oddolnym ruchem zaangażowanych w prawa, obowiązki i ład zawodowy artystów sceny po odzyskaniu przez Polskę w roku 1918 niepodległości zapaleńców.

Victor Turner, rozwijając myśl Floriana Znanieckiego o "współczynniku humanistycznym" charakteryzującym wszystkie twory kulturowe, zaproponował klarowny podział więzi międzyludzkich na strukturalne i antystrukturalne. Nie przeciwstawiał ich jednak sobie, lecz traktował jako siły dopełniające się, gdyż człowiek, jego zdaniem, "jest jednocześnie istotą strukturalną i antystrukturalną, która rośnie przez antystrukturę, a utrwala przez strukturę" (V. Turner, "Gry społeczne, pola i metafory. Symboliczne działanie w społeczeństwie", przekład W. Rusakiewicz, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2005).

A co to "kultura"?

Na początku lat pięćdziesiątych Alfred L. Kroeber i Clyde Kluckhohn, znani antropolodzy społeczni, zebrali niemal dwieście różnych definicji terminu "kultura", które wybrali z anglojęzycznej literatury naukowej. Dziś jest ich z pewnością o wiele więcej, a kolejną - jakże prostą i czytelną - zaproponował Paweł Królikowski w rozmowie z Grzegorzem Janikowskim. Jego zdaniem: "Na świecie kulturę nazywa się bardzo prosto - show-biznes". Oczywiście można by złośliwie zapytać, gdzie w tak rozumianej kulturze mieszczą się ważne dziedziny symboliczne kultury, jak religia, nauka czy sztuka? Ale opinia Pawła Królikowskiego zdaje się dominować w dyskursie medialnym, w którym zgodnie z neoliberalnym oglądem kulturę rozumie się tylko i wyłącznie w kontekście przemysłu kulturowego mającego na siebie zarabiać. Rzadko kiedy słyszy się głosy przywracające właściwą hierarchię, traktujące kulturę jako podstawę innych zjawisk społecznych, sferę symboliczną, na bazie które pojawiły się inne systemy. Najpierw kultura, a potem, dajmy na to, ekonomia, sztuka czy rozrywka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji