Artykuły

Czy można mieć większego świra niż upiorni Addamsowie?

"Rodzina Addamsów" Andrew Lippy w reż. Jacka Mikołajczyka, koprodukcja Teatru Syrena w Warszawie i Teatru Muzycznego w Poznaniu. Pisze Anna Czajkowska w Teatrze dla Wszystkich.

W marcu 2015 roku w Gliwickim Teatrze Muzycznym odbyła się prapremiera muzycznego spektaklu "Rodzina Addamsów". Reżyserem wspomnianej polskiej wersji, znanego na całym świecie musicalu, jest Jacek Mikołajczyk. W oparciu o jego przekład, z wykorzystaniem tych samych pomysłów, powstał niedawno kolejny musical - poznańsko-warszawska koprodukcja, obecnie wystawiana na scenie warszawskiego Teatru Syrena. Upiorną rodzinkę, która po raz pierwszy pojawiła się w latach 30. na łamach amerykańskiego tygodnika "The New Yorker" wymyślił amerykański autor komiksów Charles Samuel Addams. Na podstawie rysowanego przez niego komiksu, w latach 1964-1965 zrealizowano serial telewizyjny, a w 1991 roku miała miejsce kinowa premiera słynnej czarnej komedii "Rodzina Addamsów". W Syrenie mamy okazję poznać oparty na legendarnej filmowej wersji musical, którego twórcami są Andrew Lippa, odpowiedzialny za muzykę i teksty piosenek oraz autorzy scenariusza - Marshall Brickman i Rick Elice. Czy "demoniczna" polska wersja może mierzyć się z "upiornym" brodwayowskim musicalem? Oto jest pytanie!

W zwariowanym, wywróconym na opak świecie rodziny Addamsów, smutek to szczęście, odczuwanie bólu to odczuwanie radości, brzydota to piękno, a śmierć i cierpienie wypełniają marzenia młodych i starych. Niemniej ci dziwaczni Addamsowie wciąż muszą radzić sobie z wieloma wyzwaniami, z którymi boryka się każda zwyczajna, kochająca się rodzina: dorastające dzieciaki burzą spokój ciemnych dni Gomeza i Morticii, ojca i matki, przywódców klanu. Ich mroczna, makabryczna, ukochana córka Wednesday zakochuje się w Lucasie Beineke, inteligentnym chłopaku z normalnej, szanowanej rodziny z Ohio. Co gorsza, zaprasza Beinekesów do domu na kolację. W ciągu jednej, pamiętnej nocy ujawniane są skrywane głęboko sekrety, a mroczne, rodzinne tajemnice wychodzą na jaw. Wszystko oczywiście w towarzystwie makabrycznego śmiechu.

W przesyconej czarnym humorem, ognistej, roztańczonej historii, ze znakomitymi piosenkami, z satyrycznym zacięciem i pazurem tłumaczonymi na polski język, w atmosferze szalonej zabawy, szczególnym blaskiem lśni kilka gwiazd. Babcia Beaty Jankowskiej-Tzimas - rodzinna czarownica i alchemik, a także najbardziej zwariowana staruszka na świecie - jest znakomita. Matka Gomeza (choć nikt nie jest do końca pewny, czy to prawda) mimo prawie stu lat na karku jest wciąż pełna energii, a jej humor gotów powalić największych ponuraków. Z pozoru słabowita, przygarbiona, nieco ochrypła, w rzeczywistości jest po prostu niewyżyta. Wcielając się w postać Babci, Beata Jankowska-Tzimas potrafi wszystkie wymienione cechy tak cudnie pokazać, wokalnie i aktorsko, iż od pierwszej chwili kradnie serca widowni. Taka babcia to skarb - zawsze gotowa do wysłuchania i pomocy swym wnuczętom, ma w zanadrzu moc magicznych eliksirów, a przy tym jak ona śpiewa! Jolanta Litwin-Sarzyńska w roli Alice to kolejna perełka. Zaskakuje urokiem osobistym i niezbadaną, pełną tajemniczości energią, którą ujawni w dość niecodziennych okolicznościach. Pani Jolanta czaruje tonem głosu, nie boi się przerysowania, chociaż momentami bywa karykaturalna, celowo irytująca, jednak unika przesady. Buzujące w niej emocje potrafi z brawurą, ale i lekkością zamknąć w piosence, operując głosem tak, że ciarki przechodzą człowieka. Rolę patriarchy rodu, Gomeza Addamsa, gra Przemysław Glapiński. Świetnie radzi sobie z aktorską stroną kreacji, pokazując gorącego kochanka w stylu Rudolfa Valentino. Innym razem bywa zabawny, a momentami, zwłaszcza jako ojciec, wzruszający. Ten wieczny optymista kocha swoją żonę Morticię miłością iście hiszpańską, to znaczy ogniście i na zabój. I śpiewa... prawie tak samo. Młodziutki, przemiły choć nieznośny (w końcu to Addams ) Michał Rosiński jako Pugsley, to wielki potencjał - wierzę, że w przyszłości będzie z niego przedni aktor i doskonały śpiewak. Morticia Addams, czyli Anna Terpiłowska, emanuje niezwykłym, zdystansowanym chłodem seksapilem, choć w mrocznym, wampirycznym wydaniu. Urokliwa, wciąż czarująco młoda, ubrana zawsze tak samo - w obcisłą, czarną, podkreślającą figurę suknię - potrafi wykrzesać z siebie upiorny ogień. Jej głos ma głębię (w pamięci pozostaje przebój "Śmierć się czai tuż za rogiem"), ale artystka nie do końca ją wykorzystuje. Niewykluczone, że poprawi to w kolejnych przedstawieniach (taką mam nadzieję). W partiach śpiewanych - i nie tylko - bardzo dobrze wypada Marcin Słabowski. Jego Fester, groteskowy piroman, spec od wybuchów, potrafi być romantyczny. Wspaniale, z satyryczno-ironicznym zacięciem komentuje sceniczne wydarzenia i zapowiada kolejne, zaskakujące sytuacje. Ale Wujek Fester ma też swoje tajemnice i wzruszy każdego, gdy w chwili szczerości wyznaje niecodzienną miłość. Wiecznie skrzywiona panna Wednesday, główna przyczyna całego rodzinnego zamieszania, wbrew swym sadystycznym upodobaniom i zainteresowaniu brzydotą, we wnętrzu skrywa również miękkość i wrażliwość. Dobrze to uwypukla Agnieszka Tylutki, choć w jej kreacji czegoś jeszcze brakuje (zwłaszcza w śpiewanych partiach, które wymagają doszlifowania). Jej narzeczony Lucas - Karol Drozd - wypada przy niej raczej blado. Nie mogę zapomnieć o karykaturalnie humorystycznym kamerdynerze Lurchu. Kamil Łukasz Zięba w świetnej charakteryzacji a la Frankenstein i w mało wygodnym kostiumie czuje się znakomicie! Michał Konarski jako Mal, ojciec Lucasa i mąż Alice, zasługuje na szczególne brawa za umiejętność radzenia sobie w trudnych warunkach scenicznych. W spektaklu, który miałam okazję oglądać, wysiadł jego osobisty mikroport, ale aktor nawet nie drgnął, operując głosem tak, jakby nic się nie stało. Może nawet lepiej?

Piosenki w rewelacyjnym tłumaczeniu reżysera Jacka Mikołajczyka, autora polskich dialogów, trzymają puls. Odnajduję w nich rytmy typowe dla klasycznego musicalu oraz nuty charakterystyczne dla muzyki latynoamerykańskiej. Z wielką przyjemnością wsłuchiwałam się w owe brzmienia, smakując niezwykle udane aranżacje muzyczne (co jest zasługą nie tylko wokalistów, ale i muzyków pod kierunkiem Tomasza Filipczaka). Reżyser zadbał też o odpowiednią dramaturgię przedstawienia, konieczne zwroty akcji i przyspieszenia. To prawda, dynamika czasem słabnie, jednak nie na długo. A skoro oglądamy komedię to nie może w niej zabraknąć zabawnych sytuacji i dialogów, gagów i humorystycznych monologów. Oczywiście makabrycznych, jak na czarną wersję przystało.

Scenografia spektaklu jest dopracowana w najdrobniejszych szczegółach. Mimo ograniczonej przestrzeni, ogromny dom Addamsów wygląda imponująco. Jak wiadomo rodzina mieszka na bagnach, w nowojorskim Central Parku, w ogromnym, zapuszczonym dworze. Ich dom pełen jest narzędzi tortur, ukrytych przejść i pułapek. I wszystko to dostrzeże spostrzegawczy widz na niewielkiej (jak na potrzeby musicalu) scenie. Już sama fasada drewnianego gmaszyska, rodem z najstarszych, klasycznych horrorów, z trupią czaszką i zwierzęcą kołatką zapowiada jeszcze lepsze smaczki w środku. Garść efektów specjalnych i projekcje oraz gra światłem ( i księżycem...) dodają smaku, podkreślając świetne, wpadające w ucho brzmienia szlagierów. Makabryczna mroczność horroru, w krzywym lustrze satyry, buduje odpowiednią dla Addamsów atmosferę. Dzięki kostiumom członkowie rodziny bardzo przypominają swoje pierwowzory. I tu ukłony w stronę Ilony Binarsch, która trzymając się czarno-szarej stylizacji zaprojektowała niezwykle udane stroje, z rysem humorystycznym i klasą. Czerń przełamuje biel kostiumów przodków i krewniaków Addamsów, całej galerii upiornych dziwaków w stylu wisielców i wampirów.

Scenografia stanowi idealne tło dla udanych choreografii autorstwa Eweliny Adamskiej -Porczyk. Wszystkie roztańczone duchy wykonują taneczne, pokraczne, karykaturalne, a jakże przecież trudne ewolucje z gracją i po mistrzowsku. Tylko jeden element wymagałby moim zdaniem dopracowania - "Tango de Amor" Morticii i Gomeza nie ma takiego ognia, jaki buchać mógłby z tanga argentyńskiego namiętnych kochanków. Jest finezja, zabawa, ale tango to pasja, emocje, erotyzm. A tego zabrakło.

Podsumowując: to prawda, Warszawie daleko do Brodwayu, mimo to stać naszych twórców na wystawienie udanych, porywających musicali. Urocze piosenki w bardzo dobrym tłumaczeniu, wpadająca w ucho muzyka, świetni wokaliści i aktorzy, prowadzeni przez zdolnego reżysera mogą zapewnić sukces każdej produkcji, nawet "upiornie makabrycznej", na miarę Addamsów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji