Artykuły

Świńskie ryje

Gogolowski "Rewizor" w kieleckim teatrze nie jest tym, czym bywa zazwyczaj: dobrą, farsową zabawą, korowodem mnożących się qui pro quo, klasyczną komedią z gatunku "oszust oszukany". Nie jest także pryncypialną satyrą na system urzędniczy zeszło -wiecznej Rosji. Nie ma tu ani obyczajowego dystansowania się, ani nadmiaru wesołości; teatr pragnie raczej wytrącić widza z równowagi, niż ukoić go beztroskim śmiechem.

Pokazuje więc "Rewizora" jako ciężki, natrętny koszmar senny nękający Horodniczego: urzędnika nie gorszego i nie bardziej zdeprawowanego od innych w bezkresnym imperium głupoty (a może nawet lepszego i mniej zdeprawowanego, skoro jego podświadomość produkuje takie właśnie koszmary - symptom elementarnych odruchów sumienia). Zamiast komediowej intrygi o lekkoduchu omyłkowo branym za rewizora oglądamy groteskowy, afabularny koncentrat marzeń i lęków prowincjonalnego człowieczka. Świat jego Obsesji: zdeformowanych, wykrzywionych, ośmieszonych; one zdaniem twórców spektaklu winny być dla współczesnego widza istotniejsze niż kostiumowa komedyjka.

Mocny prolog: długi, bezsłowny, pantomimiczny obraz. Płyciutka scena przypomina szare wnętrze pudelka po makaronie; ktoś wyciął jedną ściankę, przez którą zaglądamy do środka podświetlonego w tej pierwszej sekwencji złotawo-zielonkawo-fioletowym upiornym blaskiem. W centrum, na fotelu zastygł Horodniczy w stałej pozie oniemiałego zdziwienia: spod nóg wyczołguje mu się człekokształtna postać i kulając się znika w kulisie. Z przeciwnej strony kroczy sztywny urzędnik, w środku sceny nagłe rozdwajając się (świetna sztuczka techniczna); urzędnicy mnożą się teraz wszelkimi szparami, zaludniają scenę. Niesamowita muzyka: co mrocznie jeszcze partie "Obrazków z wystawy" Musorgskiego. Wreszcie kulminacja: na żelaznym łóżku na kolcach (łóżko i fotel to jedyne rekwizyty tego ascetycznego dość przedstawienia) wjeżdża triumfalnie Chlestakow ciągnięty, adorowany, obcałowywany, odprowadzany przez tłum ledwo mieszczących się na scenie postaci; odbywa rundę honorową i znika. Teraz światło przygasa, postacie szarzeją, padają pierwsze kwestie tekstu Gogola.

Ten prolog określa charakter spektaklu, atmosferę, emocjonalną tonację. A takie w gruncie rzeczy streszcza spektakl bez reszty; w dalszym ciągu pozostają już tylko rozwinąć zapowiedzi tu złożona. Reżyser znacznie okroił tekst, przedstawienie jest wartkie, zwarte.

A przy tym bardzo chytrze omija się tu rafy grożące dziś przy wystawianiu "Rewizora". Rafy aktorskie przede wszystkim: nie ma już prawie majstrów potrafiących grać w klasycznym repertuarze komediowym. Aktorzy z zespołów dużo bardziej renomowanych niż Teatr im. Żeromskiego chwytają się w takich rolach środków najtańszych, bo najbardziej zewnętrznych: lepią monstrualne nosy, zakładają komiczne peruki i szarżują, szarżują. Inscenizacja kielecka obchodzi to niebezpieczeństwo: kasuje psychologiem, konieczność indywidualnego charakteryzowania poszczególnych postaci. Miast oddzielnych sylwetek prezentuje całe grupy ludzkie; od aktorów żąda się przede wszystkim dyscypliny (w większości karnie się jej podporządkowują). Do widza spektakl przemaka nie konfliktami czysto aktorskim, lecz wyrazistością groteskowych obrazów, tworzonych notabene również w ryzach dyscypliny intelektualnej i estetycznej. Pomysł reżyserki jest, by tak rzec, wielofunkcyjny: łączy efektowny klucz interpretacyjny z kamuflażem pewnych słabości, które to słabości kielecka scena dzieli większością teatrów małych miast.

Gdyby wszak tylko o chytry pomysł chodziło, spektakl nie byłby zapewne wart szerszej uwagi. Byłby jedną z wielu klasycznych pozycji na polskich cenach, demonstrowanych w miarę sił bardziej lub mniej sprawnie; ten "Rewizor" byłby może sprawniejszy id innych i tyle. Jeśli zatem warto mu się przyjrzeć to ze względu na konsekwencje interpretacyjne, a ściślej ze względu na kryjącą się za nimi postawę wobec teatru: niecodzienną, odrębną.

Punkt wyjścia: koszmar senny Horodniczego, świat jego obsesji. Bogdan Augustyniak rozdziela w tym świecie marzenia i lęki urzędnika. Rozdziela je bardzo prosto: kolorem. Sen Horodniczego, poza prologiem jest niemal całkowicie monochromatyczny z dwoma wszakże wyjątkami. Pierwszym jest sam Chlestakow amarantowo-niebieskim, rewizorskim mundurze, obiekt adoracji śpiącego: to ktoś z niedosiężnych, dworskich sfer, to bóg, co zstąpił między maluczkich. Chlestakow porusza się sztucznym, czaplowatym chodem, wypina karykaturalnie pierś: ma być wyniosły, światowy, na groteskową miarę wyobrażeń Horodniczego. Drugi kolorowy obrazek to ucieleśnienie marzeń. śniącego" o petersburskiej karierze ("Bardzo lubię być generałem"). Tylna ściana na chwilę wówczas się rozchyla i ukazuje się Horodniczy Pantokrator: na tronie, w mundurze, na tle cukierniczego złotka.

Tandetna to, miałkie: Augustyniak nie daje szans swemu bohaterowi ma choćby przebłysk wyższych wartości. Zakreśla mu horyzont pojmowania co nieco wyżej niż innym bohaterom "Rewizora" niemniej przygnębiająco nisko.

Skoro Chlestakow znalazł się w sferze adoracji, musi wyjść ze sfery lęku. I istotnie: to nie kontroler z nieomylnej, niedosiężnej, ubóstwionej centrali budzi koszmarne obawy Horodniczego, budzą je współmieszkańcy: kupcy, urzędnicy. Adam Kilian zaprojektował ich cudownie: każdy ma inną sylwetkę, inny krój surduta, suknię, kapelusz, a wszystkie utrzymane w jednakowym szarozielonkawym kolorycie; twarze także pokrywa warstwa szarej farby. To te groteskowe figurki skaczą wokół pstrokatego przybysza; klimat słynnej sceny wręczania Chlestakowowi nieoczekiwanych łapówek reżyser rozciąga na cały spektakl. Sam rewizor jest bierny, zajęty swym światowym tokowaniem, to oni prześcigają się w nadgorliwości, usłużności, donosicielstwie, całowaniu pańskiego tyłeczka. Augustyniak ich uzwierzęca. Przydaje im (we współpracy z Bohdanem Głuszczakiem, specjalistą od pantomimy) ruchy i postawy psie, żabie, gadzie. Czyni z nich kłębiącą się menażerię, odrażającą, żałosną, wyprzedającą właśnie ostatnie resztki człowieczeństwa.

W finałowym monologu (znacznie tu zresztą skróconym), obok słynnego "Z czego się śmiejecie" Horodniczy krzyczy także: "Nic przed sobą nie widzę, widzę jakieś świńskie ryje zamiast twarzy i nic więcej". I rzeczywiście; otoczenie Horodniczego, które tarzało się przed chwilą po podłodze ze śmiechu podnosi się teraz świńskimi łbami w miejscu twarzy; doskonale zrobione maski umożliwiają niesamowity, iluzjonistyczny efekt.

Zbyt dosłowne? Nie, w tym krótkim, skoncentrowanym przestawieniu ta pointa jest doskonale na swoim miejscu, jest konsekwencją przyjętej poetyki. A nadto jest świadectwem serdecznej pasji z jaką wymyślane było to przedstawienie, pasji tak reliktowo rzadkiej w naszym grzeczniejącym i letnim teatrze, że choćby przez w zasługującej na u wagę. Augustyniaka nie interesuje uogólniające i bezpieczne wyrzekanie na systemowe mechanizmy, nie robi też spektaklu o korupcji i niemoralności na poszczególnych szczeblach urzędniczego imperium głupoty; to uważa, jak się zdaje, za datum, za rzecz nie wartą rozstrząsań. Fakt manipulacji nie jest problemem, o tym wiemy, zdaje się, wszystko, Podatność na manipulację - tak, to, jest problem.

"Rewizor" w Kielcach jest więc nie klasyczną komedią, lecz całkiem współczesnym oskarżeniem; jest wypowiedzią weredyka pełną pasji, żółci, złości i przejaskrawienia - świadomego oczywiście. To też reliktowa rzadkość: dzisiejszy teatr w znakomitej większości swych codziennych dokonań zawsze usiłuje się swojej publiczności, a przynajmniej wybranym adresatom, przypochlebić. Augustyniak pragnie swego widza obrazić, wyprowadzić z równowagi. Nie wiadomo, czy jest to cel w ogóle osiągalny: czy odbiorca jest w stanie przełamać obronną barierę i przyjąć cokolwiek z tego, co się mówi na scenie, do siebie. A także nie wiadomo, czy ów widz pouczany i wychowywany nieustannie przez moralistów telewizyjnych i innych zechce serio rozważać wytykane w teatrze wady. Na szczęście z kieleckiej sceny nikt nikogo nie poucza ex cathedra, nie demonstruje własnej wyższości, nie podsuwa jako niezawodnego panaceum steku wytartych haseł. Bogdan Augustyniak wraz ze swymi aktorami (wyróżnić może warto Horodniczego - Edwarda Kusztala) dzieli się z widzem swym przerażeniem podobnym do przerażenia Horodniczego dostrzegającego wokół siebie świńskie ryje zamiast twarzy. Forma koszmaru sennego znakomicie odpowiada treści; spektakl jest skoncentrowaną, mocną, uderzeniową wypowiedzią. Jeśli publiczność wychodzi z teatru poruszona, dotknięta - to oznacza, że teatr osiągnął swój cel.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji