Artykuły

Jak Bryndas i Stach o Baśkę się starali

"Cud albo krakowiaki i górale" Jana Stefaniego w reż. Michała Zadary w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Pisze Katarzyna Fryc w Gazecie Wyborczej - Trójmiasto.

XVIII-wiecznej śpiewogry o miłosnych potyczkach nie da się dziś wystawić inaczej, jak biorąc tę archaiczną historię w nawias. Michał Zadara, reżyser "Cudu albo krakowiaków i górali" w Teatrze Muzycznym, zastosował zabieg teatru w teatrze. I wygrał - przynajmniej w pierwszej części i antrakcie.

Powstały w końcu XVIII wieku "Cud mniemany, czyli krakowiacy i górale" z librettem Wojciecha Bogusławskiego i muzyką Jana Stefaniego - uważany za pierwszą polską operę narodową - był już wystawiany w Polsce blisko 50 razy w kilkudziesięciu teatrach.

Ale dziś historii mało ambitnych miłosnych potyczek między Basią, jej ukochanym Stachem oraz jej macochą, Dorotą, której Stach się podoba, więc rękę pasierbicy chce oddać Bryndasowi, nie sposób wystawić w wersji jeden do jednego, bo strasznie trąci myszką i nikt na poważnie odebrać jej nie jest w stanie. Potrzebny jest zatem rodzaj formalnego cudzysłowu czy nawiasu, który tchnie w tę historię nowe życie.

Reżyser Michał Zadara zastosował więc stary i sprawdzony zabieg teatru w teatrze, ostentacyjnie odsłaniając sceniczne fastrygi i budując z nich równoległą historię pechowego zespołu wystawiającego śpiewogrę Bogusławskiego, w której nic nie idzie tak jak powinno.

Ale póki to nastąpi, publiczność dostaje solidną dawkę teatralnej stylistyki spod znaku XVIII-wiecznego teatru: aktorzy swoją nadekspresyjną grę kierują w stronę widza, za sobą mając płaską, malowaną scenografię, a przed sobą budkę suflera w formie muszli. Pierwszy akt jest więc ukłonem w stronę historii teatru, ze świetnie wykonaną muzyką (orkiestrą dyryguje Paweł Kapuła), dużej urody scenografią (efekt fal i scena wpłynięcia łodzi dostała zasłużone brawa!) autorstwa Roberta Rumasa i ciekawie zaprojektowanymi, obiegającymi od schematu postrzegania strojów krakowskich i góralskich kostiumami Henriette Mueller.

Współczesny sznyt

Pierwszy akt przyniósł też ciekawe role w wykonaniu charyzmatycznej Karoliny Trębacz (jako frywolna macocha Dorota), która tym razem zaprezentowała również swój operowy wokal, a także gościnnie występującej w Gdyni Ewy Walczak jako Basi i Mai Gadzińskiej jako dublerki Basi. Na ich tle role męskie wypadły nieco słabiej, choć Jakub Brucheiser jako Bardos, Paweł Czajka roli Stacha i Krzysztof Kowalski jako narcystyczny góral Bryndas spisali się należycie.

Operowe brzmienie nie gości na co dzień na deskach Muzycznego, ale w interpretacji Zadary - który poza klasyczną formą dodał spektaklowi także współczesny sznyt np. za sprawą kostiumów - ma w sobie coś odświeżającego. Już w pierwszym akcie pojawiają się też autotematyczne akcenty w postaci zabawy teatrem, które w pełni wypełnią antrakt między pierwszym a drugim aktem. Część publiczności na czas przerwy nie opuszcza widowni, by śledzić, co na scenie dzieje się z pechową ekipą techniczną, która za moment stanie się kolejnym bohaterem sztuki. A równolegle w foyer toczy się pojedynek dwóch aktorek: jedna broni roli Basi, druga do tej roli aspiruje. Efekt - publiczność bawi się świetnie.

Potem już gorzej

Ale już w drugim akcie, gdy fabuła bardziej niż na konflikcie krakowiaków i górali czy na miłosnych perypetiach Basi, jej kochanka i macochy, skupia się na problemach teatralnej ekipy, spektakl niebezpiecznie zmierza w kierunku coraz mniej zabawnej slapstickowej farsy. Kolejna powtórka ogranego do bólu numeru z drabiną, o którą potykają się tancerze, już mało kogo śmieszy, podobnie jak problemy niesubordynowanej suflerki. Im bliżej finału, tym dowcip staje się cięższy, niestety.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji