Artykuły

Marionetka z papier mâché

"Dzień świra" w reż. Tomasza Mana Teatru Miejskiego z Gdyni gościnnie w Warszawie. Pisze Temida Stankiewicz-Podhorecka w Naszym Dzienniku.

Gdyby w oparciu o gdyńskie przedstawienie "Dnia świra" Marka Koterskiego chcieć naszkicować wizerunek współczesnego polskiego inteligenta, można by naprawdę ześwirować. Ale na szczęście jest to tylko krzywe zwierciadło satyry. I to satyry, niestety, mającej znamiona odmóżdżającej komedyjki, takiej do śmichu (nie należy mylić ze śmiechem), a nie komedii z tzw. podwójnym dnem, czy wręcz tragikomedii, do czego autor pewnie aspiruje, tylko że poziom tekstu nie wykracza poza owo aspirowanie.Z pewnością istnieje zapotrzebowanie zarówno ze strony teatru, jak i widowni na sztukę podejmującą trudny temat: rodzaj diagnozy współczesnej polskiej inteligencji. Wcale nie musi to być zaraz przedsięwzięcie na miarę dramatu antycznego. Owszem, można rzecz ująć w konwencji satyry, byleby tylko nie odchodzić od warstwy myślowej i nie zakłamywać obrazu. Współczesny polski inteligent rzadko ma okazję być rzetelnie nakreślonym przez autora i takoż zagranym przez aktora bohaterem przedstawienia. Jeśli już się pojawia, to prawie zawsze w jakimś karykaturalnym ujęciu i w kontekście silnie naznaczonym jakąś patologią. Można by powiedzieć, że dobre i to, bo na bezrybiu i rak ryba. Tyle tylko że ta świrowata ryba jest z papier mâché. A skoro jest sztuczna, to problemy, którymi nafaszerował ją autor, nie mogą być wiarygodne dla widza. Nie mogą, bo też są z papier mâché.Podstawowy problem Adasia Miauczyńskiego, głównego bohatera "Dnia świra", to pustka wewnętrzna, która jest jego przekleństwem. No i ten brak widzenia sensu we wszystkich czynnościach, które wykonuje. Owszem, ma nawet jedno marzenie - to tęsknota za Elżbietą, niegdyś szkolną miłością, którą teraz w dorosłym życiu przywołuje we wspomnieniach. Czy rzeczywiście gdyby teraz była z nim, to wszystko potoczyłoby się inaczej? Bardzo wątpię, bo główny problem tkwi przecież w nim samym. Natomiast rozmaite zewnętrzne okoliczności poczytywane przezeń jako utrudnienia, to zaledwie drugi albo nawet trzeci plan problemów, z którymi zresztą wszyscy się stykają i nawet ich nie zauważają.To on sam jest źródłem swoich problemów. Nawet nie próbuje znaleźć motywacji dla swoich działań, nie zadaje sobie żadnych pytań, nie zastanawia się, dlaczego jest w tym, a nie innym miejscu, żyje w tym, a nie innym czasie, nie zastanawia się też, jaką rolę ma do spełnienia w życiu. Bohater Koterskiego żadnych takich pytań nie zadaje ani sobie, ani nikomu innemu. Zachowuje się jak sterowana przez kogoś marioneta ubezwłasnowolniona schematyzmem codziennych zajęć i poruszana siłą rozpędu, ale nie z własnej inicjatywy. Nie ma tu żadnego podejmowania wyzwań, które niesie życie, żadnego dokonywania wyborów, przed którym przecież człowiek staje niemal codziennie zarówno w małych, jak i dużych sprawach. Wszystko wskazuje na to, że Adaś Miauczyński ma tutaj tylko jedno zadanie do wykonania: rozbawić widownię przy pomocy rozmaitych gagów. I to się udało. Owszem, jest śmiesznie. Nic to, że bezmózgowo, ale śmiesznie.Oto zdegradowany inteligent, mężczyzna w średnim wieku, z uniwersyteckim wykształceniem, swoje rozmaite frustracje odreagowuje nienawiścią do świata. Do wszystkich i wszystkiego. Pełny nihilizm i wulgarny język, jakim posługuje się bohater sztuki, to właśnie świat Adasia Miauczyńskiego. A wziąwszy pod uwagę, że jest on nauczycielem języka polskiego, to owe rynsztokowe wulgaryzmy nabierają tutaj szczególnie perwersyjnego charakteru. Na tle zaś pozostałych postaci tworzących bliższe i dalsze otoczenie głównego bohatera on, inteligent, zachowuje się, jak troglodyta, w zetknięciu z którym hydraulik, czyli tzw. złota rączka, to uosobienie wręcz salonowej kultury. Tym bardziej że "Złota Rączka" wie, "skąd Litwini wracali". Wprawdzie rozmyślania nad odpowiedzią na zadane mu przez inteligenta Adasia, mimochodem rzucone, pytanie zajęły mu całą noc, ale rano przybył z trafną odpowiedzią, że Litwini wracali z nocnej wycieczki. Warto też zauważyć, że "Złota Rączka", sepleniąc i pociągając nosem, ani razu nie użył jakiegokolwiek przekleństwa, wulgaryzmu.Oczywiście takie zestawienie inteligenta z hydraulikiem ogromnie bawi widownię, tym bardziej że Piotr Michalski gra "Złotą Rączkę" nadzwyczaj wyraziście i barwnie. Tak zresztą, jak i pozostałe ileś postaci epizodycznych, w jakie wciela się co jakiś czas. Równie mocno i wyraziście akcentuje na scenie swoją obecność Beata Buczek-Żarnecka, zmieniając co chwila charakteryzację i środki wyrazu dla kolejnej postaci, którą prezentuje. Niestety, zawodzi główna rola Adasia Miauczyńskiego w monotonnym wykonaniu Bogdana Smagackiego. Jego monolog przypomina stukot jadącego pociągu. Ten sam rytm wybijany przez półtorej godziny, niczym rapowa kołysanka, może z powodzeniem uśpić widza.Ale najbardziej zawodzi tekst Marka Koterskiego. Powierzchowny, skeczowaty, zasadzający się na gagach, podpierany robieniem min. O ile film powstały wcześniej według tego samego scenariusza częściowo tuszował - dzięki dobremu aktorstwu - słabości tekstu, o tyle inscenizacja teatralna obnaża go w całej okazałości i ukazuje banał sztuki w tych silnych przerysowaniach, grubą krechą kreślonych postaciach i naiwnych, sztucznie wykreowanych sytuacjach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji