Artykuły

To były czasy!

Na 13 listopada Teatr Dramatyczny w Legnicy wyznaczył premierę "Balladyny" Juliusza Słowackiego. Scena zbudowana została pseudosurrealistyczną niezbyt czytelną scenografią. Punktem centralnym swej wizji Elżbieta Iwona Dietrich uczyniła drzewa - ręce z oczami, które świecąc w zapadających od czasu do czasu ciemnościach były "świdrującymi" widzów oczami sumienia, przeznaczenia (wszystkich metafor nie sposób nazwać). W tej niesamowitej oprawie pojawiają się na tle "żywego" lasu postacie dramatu u-brane jednak nieco dziwacznie. Józef Gmyrek, czyli sceniczny Kirkor odziany został 10 zbroję rycerską (rodem z "Cepelii") z doczepionymi husarskimi skrzydłami (?) Smęcący Marian Czerski - Filon błąkał się po lesie w stroju rasowego punkowca z kolorowym cukrzonym czubem na głowie oczywiście. Owej postaci nie przebiły już ani Fon Kostryn Zbysława Jankowiaka z trupią czaszką na pelerynie, ani Grabiec w waciaku, ani nawet Wdowa - Jadwiga Derzyńska ubrana jak XIX-wieczna mieszczańska kurtyzana, uczesana to kosmicznie trzęsący się rudo-siwy kok. Bardziej jednorodne i współgrające z pejzażem scenicznym były kostiumy postaci duchów leśnych. Pomysłowe i zabawne odzienia Chochlika i Skierki nie zostały, niestety, ograne przez aktorów - Krystynę Wójcik i Mariusza Olbińskiego.

Józef Jasielski, inspirując zapewne scenografa, chciał dorównać "Balladynie" Adama Hanuszkiewicza i zrealizował komiks, wyśniony tym razem w okrutnej wyobraźni dziecka. Pojawia się ono nawet na scenie w co drażliwszych momentach, śpiewa i chichocze. Gdyby spektakl poprowadzony został przez reżysera przewrotnie, dowcipnie i w zawrotnym tempie, kpiąc z baśniowości Słowackiego, to może inaczej zaistniałyby kostiumy, Grabiec na rowerze, czy nawet jaskółka zwisająca na sznurku, a "prowadząca" Kirkora do chaty Wdowy Tymczasem absurdalne zestawienie kiciu i "przyciężkawego" symbolizmu zdewaluowało oba zabiegi.

Aktorzy sza winą reżysera miotają się "od kulisy do kulisy", wygrywając z powagą i do ostatka każdy szczegół (np. Alina przeskakująca przez nieistniejące kępki fiołków). Najbardziej ucierpiała na tym tytułowa rola Izabeli Laskowskiej. Zaginęły w natłoku inscenizacyjnych smaczków niezłe role Pustelnika - Sławomir Matczak czy Grabca - Adam Wolańczyk. Reżyser zaś faktycznie nie szczędził widowni efektów: a to wspaniałomyślnie zastosuje jakąś sztuczkę pirotechniczną, to znowu z wyczuciem, ,no i "symbolicznie" utopi scenę siostrobójstwa w czerwonym świetle reflektorów... Jednak wyraźnie najlepiej czuł się w scenach na zamku, gdzie roiło się od widm - ofiar krwawej królowej, a świeczniki nosiły bezgłowe upiory, z których jednemu, ku uciesze widzów, nie udało się trafić w sceniczną kieszeń i nieszczęśliwie zderzył się te ścianą (pechowa trzynastka!).

Spektakl ciągnął się przez bite trzy godziny, jeżeli nie dłużej. Aktorów oklaskiwana nieco już spustoszona widownia. Przy ukłonach niestety, nie pojawił się autor spektaklu, a szkoda...

Pod koniec dziewiętnastego wieku wystawiono w Paryżu właśnie "Balladynę" (niestety, w złym tłumaczeniu i pewnie źle graną), toteż kiedy tytułowa bohaterka błądziła po lesie, szukając malin i mówiąc o tym namiętnie, któryś ze zniecierpliwionych widzów zawołał:

- Kelner, proszę podać wreszcie ten deser!

Oczywiście o dalszym graniu nie modło być mowy. To były czasy...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji