Artykuły

"Wesele" jak układanka

Niejako w obowiązkowym kanonie lektur jest taka pozycja, którą można czytać rozdział po rozdziale albo też w innym układzie zaproponowanym przez autora. Można też samemu ustalić sobie kolejność czytania rozdziałów. Mam na myśli dzieło Julio Cortazara "Gra w klasy". Nie jest to tylko zabawa literacka czy awangardowy chwyt. Takie podejście do tego wybitnego utworu literatury iberoamerykańskiej stwarza nam różne możliwości interpretacyjne, odmienne rozłożenie akcentów, a nawet nieco inny rozwój wydarzeń pointująćych się w niezwykły sposób.

Oczywiście, nie można tego zrobić z każdą książką czy dziełem literackim, ale jak się niedawno przekonałem w Legnicy można ten zastosować w "Weselu" Stanisława Wyspiańskiego. Autor układu tekstu i reżyser legnickiego "Wesela" Józef Jasielski pociął dramat Wyspiańskiego na poszczególne sceny i ułożył je po swojemu. Ich kolejność jest podporządkowana generalnemu zamysłowi interpretacyjnemu. Jasielski znacznie ostrzej rysuje barierę oddzielającą interesy chłopstwa i inteligencji. Ów konflikt powoli narasta od pierwszych scen i pierwszych spięć. Nie ma w tym "Weselu" nawet pozorów jakiejś więzi czy chęci porozumienia. Są dwa różne stany mające wyraźnie odmienne interesy i odmienny stosunek do biegu historii. Chłopi od początku są zdecydowani przystąpić do czynu, czekają jakby na odpowiednią porę. Przybysze z miasta nie prezentują tak jednolitej postawy i właściwie nie potrafią wyrwać się z nierealnego bytu topionego w poetyckim bełkocie i alkoholu.

W weselnej izbie odbywa się coś w rodzaju nocy dziadów, wywoływania duchów. Uzewnętrzniają się w ten sposób osobowości poszczególnych bohaterów, ich niepokoje czy .psychiczne zadry. Tylko postać Wernyhory zjawia się jakby w innym świetle i nawet innej części przedstawienia. Ale też z Wernyhorą styka się najwięcej postaci, po nim pozostaje najwięcej konkretnych śladów. Wieść o jego przybyciu natychmiast mobilizuje chłopstwo do działania. Goście z miasta odnoszą się z wyraźnym dystansem i kpiną do tego patriotycznego porywu, dopiero pod wpływem postawionych na sztorc kos ze zdwojoną energią ulegają całej metafizyce zdarzenia. Oni teraz najwięcej widzą, najwięcej słyszą. Oni tłumaczą symbole, wytwarza się coś w rodzaju zbiorowej histerii. Wkroczenie chochołów w finale uspokaja wszystkich. Zastygają w i nienaturalnych pozach jakby w przerażeniu i niemocy, niemi i bezsilni.

Trudno odmówić temu pomysłowa pewnej oryginalności i nośności. Z pewnością mógłby on być jeszcze konsekwentniej przeprowadzony. Skoro autor układu tekstu dopuścił się już takiej "zbrodni" iż zaczął brutalnie grzebać w narodowej świętości, to mógł posunąć się jeszcze kawałek dalej i popracować ołówkiem, by jeszcze bardziej wzmocnić swoją koncepcję oczyszczając ją z mniej nośnych elementów. Moim zdaniem można było skondensować sceny Panny Młodej z Panem Młodym, konflikt między Żydem, Księdzem i Czepcem czy scenę Radczyni z Zosią i Haneczką. Ta ostatnia scena odstaje zresztą najbardziej pod względem aktorskim od reszty.

Za parą pomysłów zbierze zapewne Jasielski lanie od wszystkich. Ode mnie więc też mu się coś należy. Wprowadzenie do wszystkich scen z duchami diabłów w roli animatorów tych nadprzyrodzonych zjawisk nie jest pomysłem najgorszym. Diabły w końcu pojawiają się i u Wyspiańskiego w scenie z Hetmanem, ale niektóre działania reżyser, niestety, przedobrzył techniką kawoławizmu. Niektóre sceny z diabłami są po prostu przeinscenizowane w dosłowność i pachną tandetą. By daleko nie szukać, choćby zabawa ze sznurem czy gazetami.

Wyostrzając konflikt wieś-miasto reżyser nie chciał chyba nic stracić z sielskiej atmosfery hucznego weseliska. Po scenie plączą się dzieci, podrygują pary, strumieniami leje się wóda, drużbowie dają akrobatyczno-alkoholowe popisy. Muzyka gra od ucha, nie jest jednak z wyczuciem i konsekwentnie dawkowana. Od czasu do czasu powstają jakby niezamierzone dziury i to zarówno w akustycznej stronie przedstawienia, jak i w ekspresji poszczególnych scen. Nie wszystkim aktorom udało się znaleźć właściwy rytm dla swojej postaci. Niektórzy aż do przesady poddali się skocznej muzyce, inni w ogóle jej nie słyszą.

Scenografia Elżbiety Iwony Dietrych inspirowana chatą zaprojektowaną przez samego Wyspiańskiego z pewnością wspiera inscenizacyjną intensywność reżysera. Inaczej jest z muzyką Tadeusza Woźniaka. która brzmi w finale bardzo no arabsku, nie wiadomo dlaczego. W pewnym momencie zaczyna nawet osłabiać jego siłę.

Przed premierą właściwie nie wierzyłem, by zespół aktorski Legnickiego teatru mógł podołać tej próbie ognia. A jednak się udało. Niewiele jest scen rażących właśnie od strony aktorskiej. Jest to na pewno sukces, bo zdarzyło się to chyba po raz pierwszy w pięcioletniej historii legnickiego teatru, żebym mógł coś takiego napisać.

Bezwzględnie najpełniejszą postacią w tym "Weselu" jest Czepiec Zbysława Jankowiaka. On rządzi tym weselem, gotów do bitki i do wypitki, potrafi również ośmieszyć panów z miasta, trzeźwieje natychmiast na wieść o tajemniczej wizycie. On wreszcie stawia chłopstwo pod bronią i na jedno jego skinienie chłopi są gotowi każdemu zagrodzić drogę postawionymi na sztorc kosami.

Bardzo spokojnie i precyzyjnie prowadzą swoje postaci Elżbieta Miłkowska (Gospodyni) i Sławomir Matczak (Gospodarz), Autentyczny i przejęty swoją misją jest Jasiek Jerzego Szlachcica zwłaszcza w finale gra z dużą dyscypliną i świadomością Charakterystyczną i ciepłą postać Żyda stworzył Obchodzący 35-1 ecie pracy scenicznej Juliusz Dziemski Słabiej niż na to stać tych młodych aktorów zaprezentowała się para Danuta Kołaczek (Panna Młoda) i Tomasz Kwietko-Bedkowski (Pan Młody).

Blado też. jak mi. się wydaje, wypadła para Tadeusz Kamberski (Dziennikarz) i Wojciech Stawujak (Stańczyk) w jednej z kluczowych i najmocniejszych, najbardziej gorzkich scen "Wesela". Ich dyskurs wypadł płasko i mało przekonująco Rachela Lidii Michałuszek cwałem goniąca za mężczyznami popada w pewien schemat. Można ewentualnie dyskutować z koncepcją tej postaci, ale nie do przyjęcia są środki aktorskie, którymi posłużyła się zbyt jednowymiarowe Zastrzeżenia mam również do Mariusza Olbińskiego w roli Poety. Nie potrafił sobie zupełnie poradzić z tą postacią W większości scen wypada papierowo.

W sumie jednak legnickie "Wesele" jest przedstawieniem, które nie tylko dobrze się ogląda, ale swoim ogólnym artystycznym wyrazem ma ono szanse, znaleźć się nawet na Opolskich Konfrontacjach Polskiej Klasyki, co byłoby największym osiągnięciem Teatru Dramatycznego w Legnicy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji