Artykuły

W klatce

"Szewcy" Witkacego należą do tych wdzięcznych sztuk, które dają się interpretować na sto. rozmaitych sposobów. Twórcy inscenizacji jeleniogórskiej próbują udowodnić, że każdy system ma zadziwiającą zdolność nie tylko do wytwarzania, ale wręcz odtwarzania elity. Nowa arystokracja wraz z resztkami obalonej epoki dziedziczy nie tylko jej snobizmy, ale również bakterie społecznego rozkładu, które stają się fermentem kolejnej rewolucji. Szewc Sajetan Tempe, prokurator Robert Scurvy i księżna Irina Zbereżnicka pochodzą ze społecznych antypodów, ale łączy ich ta sama niszczycielska żądza władzy i użycia. W ten sposób po każdym przewrocie zmieniają się sztandary i uniformy, ale istota władzy, zwłaszcza jej korumpująca siła, pozostaje bez zmiany. Wystawia się na sprzedaż ideały, stanowiska i słowa, które przekształcają się w swoje przeciwieństwo: niosą i chaos i przestają cokolwiek znaczyć.

Tak, w tym ujęciu "Szewcy" to także sztuka o degradacji słowa i niemożności prawdziwego porozumienia między ludźmi. Amplituda możliwości politycznych jest przerażająco niewielka od podejrzanego liberalizmu po zdziczały totalitaryzm. I tylko ta ograniczona skala wyboru jest w tym spektaklu tragiczna, zamyka bowiem istotę ludzką - jak Sajetan Tempe - w klatce politycznej impotencji, reszta zaś jest śmiechem. Nieustanną groteską. Karuzelą prestidigitatorskich przeinaczeń, haseł i politycznych sylogizmów. A także erotyką, która w tym spektaklu jest nie tyle biologią, co przekleństwem. Rozłożonym na szereg scenicznych czynności koszarowym gestem pod adresem wszelkich establishmentów, zastępczą definicją społecznego rozkładu. Wszystko bowiem - zdaje się mówić Witkacy, a za nim skrzętnie powtarza reżyser Michał Ratyński - ulega sprostytuowaniu. Ale nie nazwałbym tego obrazu erupcją nihilizmu , jest to raczej rachunek wystawiony czasom, w których - zanim się dokona rewindykacji wartości elementarnych - trzeba ich falsyfikaty wystawić na urągowisko i niczym źle podrobione weksle wyrzucić na śmietnik.

Jeleniogórska inscenizacja "Szewców" jest artystycznie nośnym, a przy tym filozoficznie mądrym spektaklem. Michał Ratyński - mimo czyhających zewsząd pokus - broni się przed prymitywną aktualizacją tekstu, ufając przede wszystkim jego zdolności budowania głębszej metafory. W ten sposób powstaje raczej alegoria społecznego rozkładu niż prostoduszna satyra na "epokę wilegiatury", choć pewnie i na tak pojętą zabawę znalazłoby się trochę materiału. Niemniej spektakl jest wystarczająco uniwersalny, żeby zaspokoić rozmaite oczekiwania, cioć wyraźny priorytet uzyskała w nim moralno-filozoficzna analiza społecznego rozkładu.

Zgadzam się bez trudu z filozofią widowiska, rozczarowała renie natomiast jego konstrukcja. Odsłona pierwsza, inscenizacyjnie nie nawet ciekawa, jest zarazom nudna. Sprzeczność? Tak, ale raczej w spektaklu niż w rozumowaniu recenzenta. Aktorzy całkiem zręcznie aranżują sytuacje, z pewnym wysiłkiem natomiast przedzierają się przez gąszcz Witkiewiczowskiego wolapiku, w rezultacie ginie jego dowcip, a pozostaje jedynie dość abstrakcyjny i scenicznie mało płodny dowód na szalbierstwo politycznej frazeologii. Myślę, że kilka śmielszych skreśleń łub trochę odmienne, bardziej przenikliwe aktorstwo mogło i ten fragment widowiska ocalić nie tylko dla "morału", ale również dla zabawy, choć nie ona była głównym przesłaniem spektaklu. Rozumiem całą naiwność tej alternatywy - skreślać lub grać lepiej - ale autopsja podpowiada mi i takie rozwiązanie. W końcu potknięcia zawsze pozostają w pewnej proporcji do skali przeszkód i trudności.

Tak czy inaczej odsłona pierwsza mnie nie zachwyciła, dopiero w drugiej, a zwłaszcza w trzeciej obserwujemy coś w rodzaju jedności intencji i ostatecznego skutku: przedstawianie zyskuje nerw dramatyczny, a gra aktorów, warstwa werbalna, scenografia i układ sytuacji tworzą organiczną i nawzajem dopełniającą się całość. Przedstawienie, nie rezygnując z dowodzenia racji, staje się także zabawą. Rej w niej wodzą Andrzej Kempa (Robert Scurvy), Edward Kalisz (czeladnik

Józef), zwłaszcza zaś Ewa Milde firma Zbereźnicka) i Ryszard Wojnarowski (Sajetan Tempe), którzy Witkiewiczowski abstrakcyjny "komizm formy" umiejętnie łączą z psychologiczną żywotnością na scenie. Inaczej mówiąc, są wprawdzie znakami pewnych | postaw, ale równocześnie ludźmi którzy z grymasem wewnętrznego niepokoju odrzucają kolejne mutacje idei jak niewygodne, uwierające buty. Ogromna pryzma, takich właśnie butów aż po horyzont zabudowuje scenę. Rzadko kiedy scenografia, będąc architekturą, robrze rozplanowanym miejscem scenicznych działań, wreszcie pełnią wizją plastyczną, jest zarazem tak czytelnym symbolem, jak to widać w interesującym projekcie Łukasza Burnata.

Z tych i kilku innych jeszcze względów sądzę, że jeleniogórscy "Szewcy" są jakby ekspresją stanu psychicznego, w jakim znaleźliśmy się my i - powiedzmy - nasi sąsiedzi: sami wobec ruiny złudzeń.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji