Artykuły

Wrocław. Teatr Polski w Podziemiu w nowym sezonie

Nawet życzliwi komentowali, że paliwa wystarczy im na krótki dystans. Tymczasem Teatr Polski w Podziemiu wystawił już trzynaście premier i planuje kolejny sezon. Dziś napędza go już nie sam bunt, ale potrzeba robienia dobrego teatru.

Złą wróżbą mogłaby być nie tylko trzynastka, ale także "Makbet", na którym niejeden artysta się wywrócił. Bo tragedia Szekspira to taki teatralny czarny kot skrzyżowany z rozbitym lustrem - ponoć przynosi pecha. A właśnie "Makbet" wyreżyserowany przez Pawła Świątka był trzecią premierą Teatru Polskiego w Podziemiu. Wbrew przesądom nie zakończył jego historii.

A zaczęła się ona 1 września 2016 r., tuż po tym, jak urzędowanie w Teatrze Polskim we Wrocławiu rozpoczął Cezary Morawski, nowy dyrektor, który zastąpił na tym stanowisku Krzysztofa Mieszkowskiego. Wybór Morawskiego został oprotestowany przez większą część zespołu artystycznego i środowiska twórcze z całej Polski. I nie tylko - list w sprawie Polskiego do dolnośląskiego marszałka podpisały m.in. Juliette Binoche i Isabelle Huppert.

Obawy były uzasadnione - oto Polskim, który w minionej dekadzie stał się jedną z najważniejszych scen teatralnych w kraju, miał pokierować człowiek w ostatnich latach znany głównie z ról w serialach, komercyjnych teatralnych komediach i z afery finansowej w ZASP, którego był skarbnikiem. Jako szef Polskiego zasłynął m.in. zdjęciem z afiszy kilkunastu spektakli, które budowały markę Polskiego przez lata, zwolnieniami aktorów i walką z protestującym zespołem. Potem było już tylko gorzej - drogę teatru w ostatnich latach wyznaczały artystyczne porażki i pustki na widowni.

Euforia trwała krótko

Na początku Teatr Polski w Podziemiu był facebookowym fanpejdżem, na którym przedstawiciele zbuntowanej części zespołu odnotowywali kompromitacje Morawskiego i jego postępy w niszczeniu dorobku wrocławskiej sceny.

Z propozycją pierwszej premiery przyszedł do Podziemia Krzysztof Garbaczewsk i. "Tak zwaną ludzkość w obłędzie" w jego reżyserii wystawiono we foyer Teatru Muzycznego "Capitol". Sztuka Witkacego, z której zachował się jedynie tytuł, spis postaci i data rozpoczęcia pracy, stała się pretekstem do opartych na improwizacji działań. Nie mogło być inaczej, skoro na próby było zaledwie kilkanaście godzin. Pierwszy sukces. Performance, w którym oprócz podziemnego zespołu pojawili się gościnnie Agata Buzek, Marta Ojrzyńska i Bartosz Bielenia, zgromadził tłumy.

Kolejne premiery odbywały się przez dłuższy czas co miesiąc, zaczęto mówić o "miesięcznicach" wrocławskiego Podziemia - po "Pluskwie" w reżyserii Michała Borczucha i "Makbecie" Pawła Świątka Podziemie doczekało się pierwszej nagrody. Kamyk Puzyny przyznała zespołowi redakcja miesięcznika "Dialog" za obronę "wartości artystycznych wypracowanych w ostatnich latach i niszczonych na skutek błędnych decyzji administracyjnych".

Kamyk wręczono podczas czwartej premiery - Łukasz Twarkowski wystawił w Centrum Technologii Audiowizualnych "Kształty stałe", patchworkowy, przejmujący spektakl, na który złożyły się fragmenty przedstawień zdjętych z afisza przez Morawskiego. Na widowni było 600 osób. Tego samego wieczora "Mirandolinę" z dyrektorem w jednej z głównych ról w Teatrze Polskim oglądało niespełna 40 osób.

"Kształty stałe" pokazano dwa tygodnie przed datą, która miała przynieść przełom w sytuacji Teatru Polskiego. 26 kwietnia zarząd województwa odwołał ze stanowiska Cezarego Morawskiego. Euforia trwała krótko. Jeszcze tego samego dnia PiS-owski wojewoda wstrzymał wykonanie tej decyzji.

Protest wrocławskich artystów okazał się ważny dla całego środowiska teatralnego, jego echa pojawiały się w spektaklach warszawskiego kabaretu Pożar w Burdelu , krakowskiej Łaźni Nowej czy w "Procesie" w reżyserii Krystiana Lupy, który wystawiono dzięki współpracy kilku polskich scen.

Nie mieliśmy złudzeń: bunt to za mało

A Teatr Polski w Podziemiu pokazywał, że nawet w tej trudnej sytuacji nie przestaje marzyć o lepszym świecie. W lipcu ubiegłego roku na placu Wolności we Wrocławiu pod kierunkiem Sebastiana Majewskiego aktorzy powołali do życia instytucję o nazwie Teatr Polski w Podziemiu. A ponieważ świat teatralnej fikcji był światem idealnym, mogli opowiadać o tym, że inicjatywę wspomógł minister kultury, przyklasnęły jej władze miasta, a wojewoda obiecał, że decyzji nie oprotestuje. 100 najbogatszych Polaków z listy tygodnika "Wprost" zadeklarowało przekazanie 1 proc. swoich dochodów na działalność teatru, listy z gratulacjami przesłały rozmaite stowarzyszenia i instytuty, ba, odezwali się nawet koledzy z Teatru Polskiego, którzy wspierają obecnego dyrektora, i zaproponowali koprodukcję - w nawiązaniu do konfliktu, który podzielił teatr, miałaby to być "Zemsta" Fredry. I tylko tytuł spektaklu sugerował ironiczny nawias - "marzyciele/ku lepszemu".

Energia buntu z czasem się wyczerpała. Ale teatralne Podziemie nie przestaje marzyć. I swoje marzenia wprowadza w życie, dowodząc, że zespół nie jest grupą oderwanych od rzeczywistości lekkoduchów.

- Nie mieliśmy złudzeń, że na sile płynącej z buntu wobec sytuacji w Teatrze Polskim nie zajedziemy daleko - mówi Katarzyna Majewska, zwolniona przez Cezarego Morawskiego była pracownica działu literackiego w teatrze, od początku związana z Podziemiem jako producentka spektakli. - Na fali tej energii udało nam się przygotować kilka spektakli, zyskując sprzymierzeńców we wrocławskich instytucjach, które udostępniały nam przestrzenie, i wśród osób prywatnych, które wypożyczały nam sprzęt, niezbędny chociażby do nagłośnienia czy oświetlenia naszych działań. Ale pojawił się moment, w którym mrzonką było oczekiwanie od wszystkich zaangażowanych w nasz ruch, że będą dalej pracować za darmo. Było nieuniknione, że aktorzy zwolnieni z pracy przez Morawskiego i ci, którzy sami z niej zrezygnowali, znajdą zatrudnienie w innych teatrach. Dziś Anna Ilczuk i Andrzej Kłak pracują w warszawskim Powszechnym, Marta Zięba i Marcin Pempuś w Studiu, Adam Szczyszczaj w Narodowym, Wiesław Cichy we wrocławskim Współczesnym. Trudno byłoby skrzyknąć całą ekipę, nie mając jej do zaoferowania nic poza dobrą atmosferą.

Ostatnią produkcją Podziemia była pokazana przed wakacjami "Postać dnia" [na zdjęciu], wyreżyserowana przez Sebastiana Majewskiego opowieść o Igorze Przegrodzkim (Michał Opaliński), który postanowił zamieszkać na lipie (Agnieszka Kwietniewska) rosnącej w centrum miasta. Ale też o każdym artyście jako o niezależnym, osobnym bycie. W przejmującej scenie rozmowy lipy i Przegrodzkiego dostajemy dialog dwóch postaci scenicznych i dwojga aktorów zarazem, opłakujących swoje role, teatr, sceniczne życie.

Chcemy opowiadać, co się dzieje z nami, z Polską, ze światem

"Postać" można oglądać w Instytucie Grotowskiego, gdzie po wakacjach spektakl wraca na afisz - będzie grany od 14 do 16 września.

- Podziemie ewoluuje, odchodzimy od performatywnych wydarzeń w stronę spektakli, z których chcemy budować stały repertuar - mówi Katarzyna Majewska. - Mamy nadzieję, że uda się kontynuować ten proces we współpracy z Instytutem Grotowskiego, który da nam przestrzeń do działań. Możliwe, że za kilka miesięcy będziemy mogli pokazywać przedstawienia w Starej Piekarni, nowej przestrzeni dla sztuki w mieście. Chcemy sięgać po klasykę i sztuki współczesne, które odpowiadają na to, co się dzieje z nami, z Polską, ze światem. Będziemy to robić we współpracy z reżyserami, którzy byli mocno związani z Teatrem Polskim we Wrocławiu.

Na nowy sezon Podziemie przygotowuje trzy premiery - pierwsza z nich, zaplanowana na grudzień, to "Poskromienie złośnicy" Szekspira w reżyserii Moniki Pęcikiewicz, która w Polskim wystawiła cztery przedstawienia. Na czerwiec "Księcia" Machiavellego przygotuje Paweł Świątek, który w Polskim wyreżyserował "Mitologie" i któremu zmiana dyrekcji uniemożliwiła rozpoczęcie prób do kolejnego spektaklu.

- Nazwisko reżysera trzeciego przedstawienia, którego premierę planujemy na przełom marca i kwietnia, poznamy niebawem - obiecuje Piotr Rudzki, były kierownik literacki Teatru Polskiego, zwolniony dyscyplinarnie przez Morawskiego, jedna z twarzy Podziemia i walki o wrocławski teatr. - Podziemie nie zniknie z mapy miasta - dodaje, tłumacząc, że choć energii płynącej z buntu i sprzeciwu wobec artystycznego upadku Polskiego zespołowi wystarczyło na pierwsze pół roku działalności, to już od dłuższego czasu działa on napędzany dużo istotniejszą potrzebą uprawiania sztuki.

- Wystarczy nam jej na długo, bo to najważniejszy element życia ludzi związanych z Podziemiem - deklaruje Rudzki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji