TEATR NARODOWY: Cyd. Tragedia Comeille'a w przekładzie Wyspiańskiego.
Pisanie recenzyj teatralnych w tygodniku jest conieco przysłowiową musztardą po obiedzie. Zwłaszcza, gdy premjery tak są rozłożone, że nie zdąży się o nich dać recenzyj do najbliższego numeru, i trzeba czekać na następny. Wszyscy już napisali, często-gęsto i sztuka zeszła z afisza, a tu pisz, jak o czemś nowem i aktualnem. Oczywiście niesposób. Wystarczy ograniczyć się do krótkiej wzmianki. "Cyd" jest chyba jednem z najgorszych przedstawień sezonu. Tak spudłowanej obsady dawno się już nie zdarzyło widzieć. Żeby w t r a g e d j i powierzyć trzy główne role aktorom przedewszystkiem komediowym - to już przesada. Oczywiście rezultaty musiały być opłakane. Nie znęcajmy się nad Zelwerowiczem, Stanisławskim i Leszczyńskim. Nie ich wina. Jedyna jasna plama w przedstawieniu-to Szimena Eichlerówny, znów wspaniała, do głębi przejmująca rola świetnej aktorki o niesamowitym głosie. Kostjumy, jak chciał Wyspiański, velasquezowskie, zaprojektował Daszewski, tylko że zapomniał zaprojektować do nich odpowiednio szerokich drzwi w dekoracjach. Wszystkie aktorki wchodzić musiały na scenę boczkiem, co stanowiło uzupełnienie komedjowe dla komediowych bohaterów. Dekoracje zresztą pomyślane świetnie - cóż, kiedy bez poczucia wymogów akcji scenicznej. A reżyser (Borowski) nie umiał tego wszystkiego przewidzieć.
Cóż zostaje? Cudny, porywający wiersz Wyspiańskiego, lepszy, sugestywniejszy rytmiczniejszy niż w jakimkolwiek z jego utworów własnych. Wiersz, który brzmi jak muzyka.