Artykuły

Ocaleni z "Burzy"

Pierwsza "Burza" była zrobiona w remontowanym Teatrze Słowackiego 1 uświadamiała sytuację teatralnej trupy - zespołu prawdziwych rozbitków. Była więc swoistą psychodramą; tak Ją opisałem w grudniu 1990 w "Gazecie".

Od tamtego czasu ruiny zamieniły się znów w Narodowy Przybytek Sztuki. Błyszczą jak nowe i przypominają ów okręt z finału, nie z początku "Burzy", cudownie ocalony i w miarę zdrowy. Jasne więc, że "Burza" Anno '90 nie mogła być prostym wznowieniem pierwszej premiery Golińskiego.

Tamta pokazywała świat w stanic kompletnego rozpadu i nawet finałów o ocalenie wszystkiego i wszystkich brzmiało gorzko i ironicznie; wyspa, dotąd bezludna, zamieniała się najwyżej w wyspę zaludnioną rozbitkami. Obecna "Burza" jest baśnią o teatrze ocalonym. I o drodze do ocalenia przez doświadczenie.

Nie przypominam sobie, szczerze mówiąc, podobnego przedsięwzięcia teatralnego. W nowej "Burzy" gra prawie nie zmieniona obsada aktorska z tamtego spektaklu, eksploatowanego bodaj niespełna pól roku. Ale i aktorstwo, i scenografia, i idea (nie pamiętam jak to jest z muzyką) są teraz kompletnie Inne. Więc niby to tylko wznowienie dawnego spektaklu, ale na dobry lad nowa premiera. Świadectwo specyficznego życia teatru odbite w materii teoretycznie tej samej, ale jakże odmiennie ukształtowanej - wobec zmienionych okoliczności.

Tamta "Burza" była ciemna i drażniąca. Wyczuwało się raz tajoną, raz wybuchającą agresję aktorską, świadectwo pomieszania rozpaczy z nadzieją. Pro sporo (Jerzy Goliński) był wściekłym, zgorzkniałym starcem nie wierzącym nikomu i niczemu. Dziś Jest eleganckim, starszym panem skłonnym do pobłażania splątanej naturze ludzkiej.

Zmalała krwiożerczość i nienawistność Kallbana (Krzysztof Jędrysek). Niepohamowane szarże aktorskie okiełznał, acz nie do końca, Andrzej Grabowski (Stefano). Ariel (Urszula Popiel) zdjął poprzedni kombinezon roboczy i zmienił się w prawdziwego Ducha Teatru o niepokojącej złotej twarzy i pelerynce z fragmentu kurtyny. Nadzwyczajnie zyskała na tzw. wyrazie scenicznym para młodych kochanków, Miranda (Bożena Adamek) i Ferdynand (Wojciech Skibiński), w których dialogu - chyba po raz pierwszy w dziejach moich spotkań z wieloma różnymi "Burzami" - usłyszałem prawdziwie ludzkie tony delikatnej a nagiej miłości.

Ta "Burza" nawet bardziej niż poprzednia dzieje się w TEATRZE. Prospero parokrotnie kontroluje sytuację ze swojej prawdziwej, dyrektorskiej loży. W przeciwległej loży Miranda i Ferdynand grają w szachy. Kaliban wdrapuje się na scenę z teatralnego podziemia. Iris, Ceres i Juno w przekomicznym i pysznym scenograficznie intermedium-fantasmagorii konkurują ze sobą parodiując trzy gwiazdy prowincjonalnej rewii.

Po tamtej chropawej i kalekiej "Burzy" z ruin ta jest niemal pogodnym hymnem o twórczej sile teatru. Jakby na przekór życiu, które patrzy na teatr z poczuciem zadufanej wyższości, a bywa często tylko mamą kopią tego, co zdaje się lekceważyć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji