Artykuły

Fredro w Wybrzeżu

"Damy i huzary albo Play Fredro" wg Aleksandra Fredry w reż. Adama Orzechowskiego na Scenie Letniej Teatru Wybrzeże w Pruszczu Gdańskim. Pisze Katarzyna Sudoł w Gazecie Wyborczej - Trójmiasto.

Rodzinna intryga pisana językiem Fredry i opowiadana stylem Orzechowskiego miała swoją premierę 11 sierpnia. Na scenie gdańskiego teatru powstał spektakl z ambicjami na dopasowanie klasycznego tekstu do współczesnych warunków i był bardzo nierówny.

"Damy i Huzary" to jeden z najpopularniejszych tekstów Fredry. Na scenie pokazywany już wiele razy, wzbudzał zwykle zachwyt publiczności i gromkie wybuchy szczerego śmiechu. Trochę inaczej jest w przypadku wersji gdańskiego teatru. Sztuka w reżyserii Adama Orzechowskiego nabiera tutaj innego wyrazu. To raczej gorzka opowieść o Polsce, kobiecości, męskości, fałszu i cynizmie. Mało tu powodów do śmiechu, więcej do niezbyt budującej refleksji.

Wyśmiewający polskie przywary i stereotypy humor Fredry to coś, co jest znane chyba wszystkim. To tę cechę jego twórczości reżyser próbował pokazać na scenie. Nie zawsze z sukcesami. Spektakl zrealizowany w Wybrzeżu bez wątpienia ma ciekawe momenty, które niestety giną w nadmiarze i kakofonii scenicznych wariacji.

Damy górą

Oto poznajemy tytułowych Huzarów - wojaków, którzy przeszli już swoje i którzy jak powtarzają raz po raz w swoim "pompkowym" rytuale, nigdy nie zdecydują się na małżeństwo. Ich upór i pewność zostają zachwiane w momencie, w którym na scenie pojawią się Damy - mocne, kreślone grubą kreską krzykliwej kobiecości i kolorowe. Ich charaktery podkreślają kostiumy stworzone przez Magdalenę Gajewską.

Każda jest odziana w inną barwę - bo każda jest inna. Choć łączy je jedno - specyficzna, jaskrawa przesada. Ta objawia się nie tylko w strojach, ale też w zachowaniu kobiet. Ich przedziwne okrzyki i gesty dodają całości charakteru. Te wyraziste Damy przeciwstawione są raczej szarym i znużonym Huzarom - wycofani i zakopani w swoim świecie są przekonani, że nic nie jest w stanie zmienić ich podejścia do życia.

Swoje role dobrze odegrali tutaj gdańscy aktorzy. Robert Ninkiewicz w roli Majora, przeznaczonego do ożenku brata Dam, to postać pogubiona i przytłoczona kobiecą siłą. Nie wygląda bynajmniej na wojennego bohatera, a raczej na szpitalnego rezydenta, któremu przypadkiem udało się uciec. Marcin Miodek w roli Porucznika jest zabawny i niezwykle plastyczny - jak zwykle zresztą.

Jaros, również jak zwykle, sprawdza się w roli cynicznego komentatora, Starego Huzara, który sprawia wrażenie wszechwiedzącego cienia. Przyczajony i obdarzony złośliwym uśmieszkiem jest jedną z najlepiej poprowadzonych postaci. Świetne są wszystkie kobiece bohaterki - Józia Justyny Bartoszewicz jako feministka-domina, Magdalena Boć, Monika Chomicka-Szymaniak i Marzena Nieczuja Urbańska jako siostry i wreszcie Agata Woźnicka jako Zosia - na pozór uległa, w rzeczywistości zbuntowana i krnąbrna.

Przesyt, nadmiar, znużenie

Aktorsko spektakl stoi na dobrym poziomie. Świetna jest scenografia Magdaleny Gajewskiej, która stanowi kreatywne połączenie surowej nowoczesności i miękkiej, przytulnej atmosfery epoki. Niepokojąca i ciekawa jest także muzyka Marcina Nenki. Dobrze wypada cały tekst, który na potrzeby spektaklu przygotował dramaturg Michał Kurkowski. Na scenie bowiem słyszymy nie tylko dialogi z "Dam i Huzarów" właśnie, ale również z "Zemsty" (sławetny krokodyl) czy ze "Ślubów panieńskich". Wszystko to sprawia, że gdańska sztuka mogła być naprawdę kreatywną, współczesną odsłoną klasycznego tekstu.

Coś jednak poszło tutaj nie do końca tak, jak powinno. Za dużo się dzieje, zbyt wiele wątków i pomysłów zostało upchniętych w półtoragodzinnym przedstawieniu. Marcin Miodek śpiewa "Wrecking Ball" Miley Cyrus, muzyka zagłusza dialogi.

Jest tu i komentarz odnośnie do polskości, jest feministyczny apel, jest zagubiona męskość, jest próba uchwycenia ducha Fredry i umieszczenia go w nowym, rozczłonkowanym świecie. Jest miłość, walka, intryga. Wszystkiego jest zbyt wiele, a lekka komedia zmienia się nie w gorzki dramat, a raczej w pogmatwaną, przeplataną groteskowymi scenami, opowieść.

Teatr Wybrzeże przyzwyczaił publiczność do sztuki na najwyższym, europejskim poziomie. Takie spektakle jak "Broniewski", "Kto się boi Virginii Woolf?" czy "Płatonow" sprawiały, że w teatrze po prostu chciało się być. Może warto by było na powrót skupić się na przekazie, a mniej angażować się w tworzenie formy - mimo że na wskroś nowoczesnej, to jednak nieco przejrzałej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji