Artykuły

Spojrzał z góry

Po setkach lat ewoluowania form literackich sporym krokiem w tył wracamy do pierwszej połowy XIX wieku. Jacek Chmielnik (dramaturg jak najbardziej współczesny) napisał dramat romantyczny "Giewont". Jego prapremiera odbyła się właśnie w Teatrze Nowym w Łodzi. Autor i jednocześnie reżyser przedstawienia, reklamując swoje dzieło, zapowiadał z demaskatorskim zacięciem, że utwór stawia pewne pytania: m.in.: Jakie jest samopoczucie Polaków u progu zjednoczonej Europy? Dlaczego stajemy się narodem małych cwaniaków? Kim jesteśmy? Pytania tak ważkie (szczególnie to drugie), że chciałoby się poznać odpowiedzi. Oczywiście, dzieła wielkie nigdy nie dają gotowych odpowiedzi, ale zmuszają odbiorcę do myślenia. Przyznam się, że "Giewont" do niczego specjalnie mnie nie zmusił. Nie zauważyłem też pytań o naszą tożsamość czy samopoczucie. Czy wystarczy pokazać małego cwaniaka, żeby butnie twierdzić, że utwór stawia jakieś pytania?

Dużym uproszczeniem wydaje się być również określenie "Giewontu" jako dramat romantyczny. Do tradycji romantycznej nawiązuje on poprzez aluzje i znane motywy, z których głównie się składa oraz formy wypowiedzi i jedenastozgłoskowy wiersz. Jeszcze jedna sprawa kojarzy się z romantyzmem. Jacek Chmielnik spojrzał na nas maluczkich z wysoka, niczym narodowy wieszcz. Zabawił się w sędziego, sam pozostając ponad. Przy tym Chmielnik pyta: Czy potrzebna i czy możliwa jest dziś postawa romantyczna? Odnieśmy to pytanie do samego autora i jego dzieła: Czy dla narodu małych cwaniaków wielkie słowa literata będą miały jakiekolwiek znaczenie?

Zastanawiam się, co dało autorowi sięgnięcie po romantyczny sztafarz. Oczywiste, że nic już przecież nie może być tak naprawdę z gruntu romantyczne (wyłączając potoczne rozumienie tego słówa). Jacek Chmielnik wykorzystał doskonale znane widzom motywy i literackie postawy. To, co oglądałem na scenie Teatru Nowego bliskie było raczej pastiszowi - wieszcz Słowacki przetrawiony przez parodystę Chmielnika. Choć wiele sytuacji potraktowanych zostało serio czy refleksyjnie, to ów romantyczny kostium wielu poważnym sentencjom (próbom rozliczenia czy współczesnego zinterpretowania myśli wieszczów) narzucał żartobliwy dystans. Mamy więc na scenie gnębiącego naród Szatana i jego piekielną sforę, a z drugiej strony zastępy anielskie. Jest też charci kocioł, w którym na zgubę Polakom uwarzono Demona (tym razem w czarnym mundurze SS). Nie zabrakło Poety w imieniu narodu mierzącego się z Bogiem i tradycją. Wszystko to z kolei przemieszane zostało z wieloma akcentami współczesnymi - gościmy w Piwnicy Pod Baranami, poznajemy amerykańskiego biznesmena - Polaka. Szatan i Poeta monologują niczym Kordian. Sen miesza się z jawą. Pierwszy akt sztuki rozgrywający się w Krakowie, wypełniony romantycznymi aluzjami, buduje napięcie. Coś ma się wydarzyć. Grozi nieokreślona katastrofa. Wszystko jednak rozmywa się gdzieś w drugiej części spektaklu na szczycie Giewontu. Istotne dla akcji dramatu treści przechodzą w taką abstrakcję, że nie wiadomo, o co chodzi i co się właściwie dzieje (jakąś rolę z pewnością odgrywa tu stojący na Giewoncie krzyż). Bańka mydlana - nadęta w pierwszym akcie ideami (marazm, "dekadencja, impotencja") - pęka. Pozostaje nicość, z której autor przewrotem "deus ex machina" wyprowadza przekonanie, że "będzie dobrze". i Pierwszy akt jest również o wiele ciekawszy pod względem inscenizacyjnym. Dużo się w nim dzieje. Reżyser zgrabnie przeprowadza nas z wieży mariackiej na rynek do podziemi, aż w końcu do krypty w katedrze wawelskiej, gdzie Poeta "rozmawia" z wieszczami. Skromnymi środkami osiągnięto bardzo dobre teatralne efekty - wystarczyło podświetlić kocioł, puścić dym, rozjaśnić witraż. Przestrzeń sceniczna niezwykle plastycznie zmienia się na naszych oczach. Mimo statyczności drugiego aktu, "Giewont" to bardzo sceniczna, efektowna sztuka i dobrze się ją ogląda. Na ogół naturalna gra aktorów nie razi nadmierną afektacją. Wyczuwa się u nich poczucie humoru w podejściu do ról. Dobrze też poradzili sobie z wierszem, który gładko się toczy (duża to również zasługa autora). Z autentyczną swobodą zagrał Szatana Wojciech Poradowski. Dość naturalnie (mimo pewnej maniery) wypadły monologi i improwizacje Poety w wykonaniu Ireneusza Czopa.

Choć idea sztuki Jacka Chmielnika jest mętna i nie mówi nic odkrywczego o naszej rzeczywistości, to (przynajmniej w pierwszej części) jest ciekawym, nieźle wyreżyserowanym przez autora, prawdziwie teatralnym widowiskiem z dobrą muzyką Bolesława Rawskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji