Artykuły

Pożegnanie Joanny Puzyny-Chojki

To stereotyp pisać o kobiecie (teatrolożce, krytyczce), że była bardzo kobieca. A przecież taką Ją widzę, w nasyconych kolorach: miodowy blond, kwieciste spódnice, spojrzenie spod rzęs. Poważne i ciepłe spojrzenie, czasem kpiące.

Nie znałyśmy się dobrze, spotykałam Joannę głównie na czytaniach sztuk podczas finałów Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej, której była pomysłodawczynią. I świetny miała ten pomysł - powinnam Jej była to powiedzieć, podziękować. Byłyśmy też kiedyś w tej samej komisji, oprócz nas sami mężczyźni. Zaimponowała mi swobodą, z jaką broniła swojego stanowiska: miękko, nikogo nie urażając, ale stanowczo. Pomyślałam, że na tym polega asertywność i że nie trzeba ze swojej kobiecości niczego poświęcać, że ona właśnie dodaje autorytetu, jeśli idzie w parze z odwagą. A odwagę Joanna miała, czego dowiodła choćby w Rzeszowie, gdzie przez cztery ostatnie lata odpowiadała programowo za Festiwal Nowego Teatru, na który wbrew oponentom sprowadzała śmiałe, nowoczesne przedstawienia.

Była też w tym roku członkinią Komisji Artystycznej w Konkursie na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej. W miniony wtorek [26 czerwca] podpisała w Warszawie ostateczne rozstrzygnięcia i pojechała z mężem i dwójką dzieci dalej na Południe, na bałkańskie wakacje. Dwa dni później zginęła tragicznie na granicy Serbii z Bośnią, podobno kierowca tira nie zaciągnął hamulców.

Wspominano Ją na sobotniej gali Konkursu, jeszcze z niedowierzaniem, że to się stało. Dopiero co jeździła z innymi po kraju. Zawsze po spektaklu starała się wracać do Trójmiasta, choćby nawet koszmarnymi nocnymi pociągami, żeby wyprawić rano dzieci do szkoły.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji