Stary Teatr w rękach aktorów
Minister kultury Piotr Gliński spełnił warunki aktorów ze Starego Teatru i zgodził się na usunięcie dyrektora ds. artystycznych Jana Polewki. Do Krakowa mają wrócić uznani reżyserzy, m.in. Monika Strzępka, Paweł Miśkiewicz, Krzysztof Garbaczewski. Ale czy to koniec kryzysu narodowej sceny? - pisze Witold Mrozek w Gazecie Wyborczej.
Dlaczego Piotr Gliński zrobił krok do tyłu? Dotąd się nie cofał, był zdeterminowany jak maratończyk i twardy jak bokser.
Podstawowym celem politycznym wicepremiera, jeśli chodzi o Stary Teatr, było usunięcie Jana Klaty. Gliński niespecjalnie ukrywał, że to żądanie jego betonowego elektoratu, środowisk skrajnej prawicy. Ich propagandyści przez prawie cztery lata - od Marszu Niepodległości w 2013 r. i zadymy na widowni w Starym - dorabiali Klacie gębę skrajnego lewaka. Dla nich nie było ważne, jaki będzie teatr; ważne, by nie było Klaty jako symbolu, jako wroga.
Z perspektywy Glińskiego to ustępstwo jest teoretycznie niewielkie - przecież niespodziewanie wybrany przez ministerstwo w konkursie dyrektor Marek Mikos zostaje, odchodzi jedynie jego zastępca. Państwowe instytucje kultury mają często wielu wicedyrektorów, prawie nikt nie zna ich nazwisk i nie poświęca uwagi roszadom na tych stanowiskach.
Stary bez dyrektora artystycznego
Jednak w teatrze wicedyrektor ds. artystycznych to ktoś więcej niż tylko kolejny zastępca. To on układa repertuar.
I tu dochodzimy do drugiej doniosłej - obok pierwszego kroku wstecz Glińskiego - zmiany. Następcy Polewki bowiem nie będzie, zastąpi go złożona z aktorów Starego Rada Artystyczna wspierana przez reżyserów. Należą do niej: Anna Dymna, Roman Gancarczyk, Ewa Kaim, Radosław Krzyżowski, Anna Radwan, Dorota Segda i Krzysztof Zawadzki.
To oznacza, że teatrem zarządzać będą pracujący w nim artyści o mocnych osobowościach. A to przecież nie Komuna Warszawa czy inny teatr niezależny, ale duża, szacowna, narodowa scena z wielkimi tradycjami, na którą zwrócone są oczy całego środowiska i miłośników teatru w Polsce.
To będzie eksperyment tyleż ciekawy, ile ryzykowny. Gildia Polskich Reżyserek i Reżyserów Teatralnych kierowana przez Pawła Miśkiewicza - konkursowego oponenta Klaty, Mikosa i Polewki - może uznać zmianę w Starym za swój sukces. I choć ostatni komunikat Starego mówi: "w nowym sezonie za kształt artystyczny odpowiedzialny będzie dyrektor Marek Mikos wraz z Radą Artystyczną", to tajemnicą poliszynela jest, że warunkiem kompromisu było niewtrącanie się Mikosa w decyzje artystyczne.
Mikos z kolei ma szansę częściowo odbudować swój wizerunek. Bilans jego pierwszego roku jest katastrofalny. O tym, że konkursy dyrektorskie stają się farsą, mówiło się w środowisku od dawna. Program zgłoszony przez Mikosa to nie pierwszy dokument tego typu nazywany "spisem pobożnych życzeń" czy "ulotką wyborczą". Jednak Mikos pobił w Starym wszelkie rekordy. Nie zrealizował ani jednej z ośmiu sztuk zapowiadanych na pierwszy sezon. Nie pracował z ani jednym reżyserem z listy 32, których zaproszenie do współpracy deklarował. Zero procent skuteczności. A co do tego, że Stary Teatr przeżywa upadek artystyczny, zgadzają się krytycy niezależnie od światopoglądu.
Frekwencja w dół, ceny w górę
Również menedżerskie obietnice Mikosa nie zostały spełnione. Nowy dyrektor zapowiadał przeistoczenie Starego w hipersprawny teatralny kombinat. Zarzucał poprzednikom m.in. to, że nie wykorzystują każdego dnia wszystkich dostępnych przestrzeni. Tymczasem teatr Mikosa na wszystkich trzech scenach jednocześnie zagrał w dokładnie tyle samo dni co w ostatnim sezonie Klaty - 10. Frekwencja z kolei spadła. Jedyne, co się udało, to podnieść ceny biletów. Za te "sukcesy" Gliński wynagrodził Stary Teatr Mikosa zwiększeniem dotacji.
Co będzie dalej? Z Ministerstwa Kultury dochodzą sygnały, że resort może postawić w Starym na twardszy reset - wymianę dyrektora naczelnego. Mikos, były dziennikarz "Wyborczej" i dyrektor TVP Kielce za poprzednich rządów, nie jest człowiekiem z obozu PiS, lecz osobą, która znalazła się w niewłaściwym miejscu i niewłaściwym czasie oraz podjęła niewłaściwe wybory.
Jeśli nowa formuła się nie sprawdzi, Staremu nadal grozi chaos. Pojawiło się jednak światełko w tunelu.