Artykuły

Światowy poeta chroni się w Krakowie

Akurat o nim można to powiedzieć: Zbigniew Herbert był obywatelem Europy. A jeszcze celniej: światowej kultury. Było w tym jednak miejsce i na Kraków - pisze Krzysztof Burnetko po lekturze książki Andrzeja Franaszka "Herbert. Biografia".

"Miastem jestem zdumiony jak objawieniem i do dziś nie mogę sobie z nim dać rady jak młodzieniec, który pierwszy raz ubrał sztywny kołnierzyk. Otóż zastanawiający jest tu spokój (w zestawieniu z ruchem we Lwowie), a przez Starowiślną (jedna z głównych ulic) w ciągu jednego dnia nie przejeżdża tyle pojazdów, ile przez Łyczaków w ciągu godziny. Nastrój miasta, od którego wojna toczy się tysiąc km. Atmosfera odmienna niż u nas, rozpanoszone burżujstwo, wypoczęte twarze, elegancki tłum (przed kinami), coś co nas zasadniczo od nich różni. Wieczór, miasto jasno oświetlone, znów elegancki tłum (ci ludzie nie widzieli bolszewików), dużo sklepów, powaga zapięta na ostatni guzik, coś przedwojennego, ale dla nas dziwnego i śmiesznego zarazem" - pisał o Krakowie pod koniec marca 1944 roku Zbigniew Herbert. W liście do przyjaciela z rodzinnego Lwowa Zdzisława Ruziewicza relacjonował swoją (i rodziny) ucieczkę w głąb Generalnego Gubernatorstwa przed zbliżającymi się bolszewikami. Decyzja o wyjeździe musiała być trudna i to nie tylko z racji sentymentów czy konieczności pozostawienia dobytku. Wszak konspiracyjna prasa nawoływała do "trwania na posterunku" i przekonywała, że pozostanie we Lwowie jest obowiązkiem "Kresowego Polaka wobec Państwa i Narodu, historii i Polski". Ulica kpiła zaś, powtarzając dowcip, że w Krakowie można tanio kupić futra z przebywających tam "tchórzów lwowskich".

Dwudziestoletni wtedy Herbert znalazł w Krakowie schronienie. Dzięki miejscowym krewnym Herbertowie głodem nie przymierali. Mieszkali najpierw na Wielopolu (a Zbigniew także na Wiślnej), potem w podmiejskich Proszowicach. Stamtąd jednak wciąż często jeździł do Krakowa, bo - jak napisze - tęsknił za nim "jak niemowlę za piersią".

Rekonstrukcja tego etapu życia wielkiego poety okazuje się dziś znakomitym przykładem skomplikowania polskiej historii, a zwłaszcza ludzkich losów. Dokonał jej - na ile to po tylu dekadach możliwe - biograf wyborny, bo Andrzej Franaszek. Uznanie (i warsztat w tej branży) zdobył, pracując latami nad opisem wielowątkowych losów Czesława Miłosza. Teraz (znowu po długiej kwerendzie) ogłosił dwutomową aż biografię Zbigniewa Herberta (Herbert. Biografia I. Niepokój/Herbert. Biografia II. Pan Cogito, Znak 2018). Opisuje w niej życie swojego bohatera (a jest też przenikliwym analitykiem jego wierszy) nie w poszukiwaniu obyczajowych, towarzyskich, artystycznych czy politycznych sensacji, lecz by zrozumieć rozmaite - obyczajowe, towarzyskie, artystyczne, polityczne czy moralne - wybory Herberta. A w efekcie, by pokazać jego pełną sylwetkę - nie tylko w jedynie słusznej dziś wersji: wieszcza zawsze niezłomnego, niczym nieskalanego, do bólu antykomunistycznego itd.

Ot, choćby właśnie ów pierwszy - z kilku - krakowski epizod. Niełatwo odtworzyć tamte dni Herberta - przyznaje Franaszek. Zaznacza jednak, że wyjątkowym źródłem jest gruby plik listów, jakie poeta wysyłał, czasem codziennie, do Ruziewicza. I zauważa: "Zwraca w nich uwagę prawie zupełny brak tematów związanych z kolejami wojny, polskimi lękami i nadziejami". Herbert sam określa się wtedy mianem "narkomana życia". I zwierza się przyjacielowi nie tylko z wizyt w krakowskich kościołach i patriotycznych rozmyślań (choćby na widok hitlerowskiej zmiany warty przed Wawelem), ale też z nocnej wizyty pewnej panny "w przewiewnym stroju, lat osiemnaście", rowerowych eskapad z innymi dziewczętami do lasku Wolskiego czy ostro zabawowych (i mocno zakrapianych) majówek. Wprawdzie sam Herbert co jakiś czas usprawiedliwia się słowami w rodzaju: "nie bierz mi za złe, że się trochę bawię - to z desperacji", lecz czy z korzystania nawet w okupacyjnych warunkach z uroków wiosny i młodości można czynić zarzut?

Rzecz w tym, że Herbert wykreował potem zupełnie inny swój wizerunek czasu wojny. W efekcie miesiące spędzone wówczas przez niego w Krakowie zyskują na wadze - a to w związku z wątpliwościami, na ile głęboko był on zaangażowany w konspirację AK-owską, oraz dyskusją, po co miałby tworzyć wokół siebie taki mit. Franaszek i te kwestie w swoim Herbercie drąży - bez żadnej wszak napastliwości, a raczej z dobrą wolą.

"Herbert" Andrzeja Franaszka to nie tylko nieretuszowany portret wielkiego poety, ale też między innymi Krakowa i jego mieszkańców.

Złożone były i następne krakowskie epizody Herberta. Chociażby jego związki z kręgiem "Tygodnika Powszechnego" i czas uwielbienia, jakim w końcu Herberta darzyć zaczął cały inteligencki Kraków - symbolem stało się wystawienie "Powrotu pana Cogito" na deskach Starego Teatru w pięknym 1981 roku (reżyserował Tadeusz Malak).

A za każdym razem prócz portretu poety dostajemy także portret miasta i jego mieszkańców.

**

Krzysztof Burnetko

niegdyś wieloletni dziennikarz "Tygodnika Powszechnego", później tygodnika "Polityka" (z którym współpracuje do dziś), pasjonat nart i autor wielu książek, z których najmilej wspomina te o Marku Edelmanie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji