Artykuły

Wciąż nieznany świat tańca

- Ten cały nasz wydział powstał z ambicji władz Bytomia. To nie myśmy go wymyślili. My odpowiedzieliśmy na ich marzenie. Nie jestem specjalistą w dziedzinie tańca, więc pozostawiałem Wydziałowi dużą swobodę. I widziałem ich oryginalność - mówi Jerzy Stuhr w rozmowie z Marią Malatyńską z Polski Gazety Krakowskiej.

Znów miał Pan przygodę z tańcem. Od czasu, gdy pracuje Pan w zamiejscowym wydziale krakowskiej szkoły teatralnej, w Wydziale Tańca i Choreografii w Bytomiu, miał Pan tam kilka dyplomowych przedstawień, wypromował Pan sporo dyplomantów. Ale te dwa najnowsze dyplomy, zeszłoroczny "Bal manekinów" i niedawny "Bal w Operze" stały się niespodziewanie wyrazem poszerzenia sceny teatru. Jak to się stało?

- Dobrze nazwała to Pani "przygodą". Ale ta przygoda trwa już kilka lat! I wciąż jest dla mnie interesująca. Ten cały nasz wydział powstał z ambicji władz Bytomia. To nie myśmy go wymyślili. My odpowiedzieliśmy na ich marzenie. Nie jestem specjalistą w dziedzinie tańca, więc pozostawiałem Wydziałowi dużą swobodę. I widziałem ich oryginalność. Nigdy bym nie wymyślił połączenia tak różnych proweniencji, że od hip-hopu może ktoś przyjść i być skojarzonym z gimnastykiem artystycznym, z akrobatą, cyrkowcem i baletnicą klasyczną. Ten melanż dawał niesamowitą energię. To jest dziwne miejsce. Kulturalnie rzeczywiście ubogie, ale studenci przyzwyczaili się do pewnej, niby klasztornej atmosfery. Oni cały dzień są tylko w tym świecie tańca. A środowisko taneczne było i w dalszym ciągu jest tam świetnie rozwinięte. Władze Bytomia o to dbają.

Ten Rozbark, czyli dawna kopalnia, którą władze przekazały na działalność kulturalną, jest fantastycznym miejscem, jest tam cudowny teatr, wspaniale wyposażony technicznie. Ale i determinację kształceniową mają godną pozazdroszczenia. Ta pozorna trudność, że niby jest się odciętym od różnych działań kulturalnych powoduje niezwykłą koncentrację na pracy, ale też sprzyja temu, że zaczynasz szukać różnych wydarzeń sam: od Sosnowca, przez Katowice, Zabrze, nasi studenci są najbardziej ruchliwi.

Specyfika tego wydziału polega na tym, że osiąga się tu ogromną integrację zespołu. Pewnie i dlatego, że tancerz ma dużą odpowiedzialność fizyczną za partnera. Jak go nie złapie, to może być niebezpiecznie. Oni wzajemnie ogromnie o siebie na co dzień dbają. I to tworzy naturalną więź. Widziałem, jak jeden drugiemu pomagał. Nawet, gdy ktoś nie dawał rady, to ćwiczył z nim, pokazywał. Oni są ambitni i perfekcyjni. Np. w związku z "Balem manekinów", wciąż dokonywali korekty, coś doskonalili, co według nich się "rozlazło" rytmicznie. Poza tym mają też swoją widownię. Bo jak do nich przychodzą tancerze, czy choreografowie, to patrzą inaczej, niż zwykła widownia. Patrzą od strony doskonałości technicznej, świadomości ruchu. A im zależy na tych "swoich". I to powoduje niesłychanie ambitny tygiel. Ja nieraz mówię, że już wystarczy, już jest świetnie, ale oni jeszcze ćwiczą, jeszcze udoskonalają ruch, swoją gjbkość.

"Bal w Operze" - niezwykle sobie ten dyplom cenię, choć grupa była trudna: przewaga dziewczyn, nieliczni chłopcy. To, co mi Bronek Maj potwierdził, oglądając, że ruchem i tańcem potrafili dokładnie to wyrazić, co napisał Tuwim, co teatr wyraża słowem, o to mi chodziło.

Ta specyfika polega na tym, że to nie jest taniec czysty. To jest zorganizowany ruch. Ale myśmy się zajmowali nie tylko organizacją ruchu, Wspaniale było to widać w poprzednim dyplomie, w owym "Balu manekinów", który w tej części "manekinowej" zabrałem ze sobą do Warszawy i wystąpili w profesjonalnym przedstawieniu, w moim "Balu manekinów" w Teatrze Polonia, wraz z zawodowymi aktorami. I zachwycili publiczność! A zadanie było takie: żeby każdy przełożył swoje działanie na mentalność Pinokia. Na mentalność! I np. jeden chłopak wymyślił, że on nie może stanąć w pionie. W związku z tym 40 minut przewraca się, albo go ktoś trzyma, ci, co obok mu pomagają, bo wiedzą, że on biedny, bez nóg... To są ich wymyślone etiudy na temat zachowania się manekina o szczególnych cechach. Jeden ma dwie lewe nogi, bo było napisane, na składzie były tylko lewe nogi. I tak wymyśliliśmy, że ten, co nie ma nóg, wylosował tę ludzką głowę. Czołga się do niej, wydaje się, że już, już ją dosięgnie, ale nie... i musi oddać ją komuś innemu. Więc to nie jest tylko taniec. To jest cała logika postępowania w ruchu. I to zostało zauważone. Właśnie to, bo jakby choreografię zrobiono, jak zawsze w "Balu manekinów", to nie byłoby o czym mówić. Tu jest cała akcja ciał!

Niektórzy mówią, że oni po takich studiach nie będą mogli znaleźć pracy. A ja mówię: słaby nie znajdzie. Tak, jak w każdym innym zawodzie. Ale widziałem, jak oni się wspomagają, sami o tym myśląc. To imponujące! Bo nie szukają pracy w tradycyjnych kręgach etatowo-teatralnych. Np. tańczą na wielkich wysokościach. Robią widowiska na wysokich gmachach, przypięci linami dają widowiska i to ma ogromne powodzenie w całej Europie! Takie show robią. I wyłuskują się wzajemnie, znają się i szukają: od Izraela - po Holandię.

Co chwilę się angażują w projekty europejskie, jakby ich tak przymusić do etatu, to by chyba "zwiędli". Ileż ja podpisywałem rekomendacji, gdy zakładali a to fundację, a to stowarzyszenie. Odkąd zacząłem tam pracować, wiedziałem, że ich trzeba traktować osobno. Nie można ich wkręcić w rygory normalnego cyklu nauczania. I tę specyfikę musi się uszanować.

--

Na zdjęciu: po premierze "Balu manekinów" w Och-Teatrze, Warszawa, kwiecień 2018 r.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji