Artykuły

Seans szalonej pamięci

Bardzo mieszane wrażenia krytyki i widzów po ostatnich polskich pokazach spektakli Eimuntasa Nekrošiusa, Rimasa Tuminasa, Jonasa Vaitkusa czy Oskarasa Koršunovasa dowodzą, że estetyka teatru litewskiego sprawia dziś kłopot. Prace wymienionych reżyserów charakteryzuje bardzo specyficzny, wyrazisty język: zgrzebna, organiczna scenografia i kostiumy, skłonność do alegoryzacji, sformalizowane aktorstwo, demonstracyjna, patetyczna teatralność. Nie wydaje się, żeby poziom ich inscenizacji znacząco obniżył się od lat 90., kiedy spektakle te budziły zachwyt polskich recenzentów; jednak teatr wokół zmienił się na tyle, że mogą dziś wydawać się tak archaiczne (w najmniejszym stopniu dotyczy to obdarzonego niezwykłą wyobraźnią sceniczną Nekrošiusa).

Problem ten jaskrawo widać w przypadku najnowszej premiery wrocławskiego Teatru Współczesnego. "Król Lear" w reżyserii Cezarijusa Graužinisa to spektakl konsekwentny i spójny, oparty na wyrazistym, logicznie rozwiniętym pomyśle, grany z zaangażowaniem i podobający się publiczności - a jednak wydaje się, że powstał o dekadę za późno.

"Przecież umiem odróżnić umarłych od żywych" - deklaruje rozpaczliwie Lear, niepewny realności świata i własnego istnienia. Błazen (Maria Czykwin) przyjmuje rolę celebransa rozwijającego przed jego oczami spektakl teatru pamięci i śmierci. Na scenę wpływają osobliwe postaci - ni to żywi, ni to umarli, ubrani w spłowiałe szmaty rodem z teatralnego magazynu, o pobielonych twarzach. To nieomal teatr marionetek, które mechanicznym ruchem, nienaturalnym głosem próbują odtworzyć historię. Wyłaniają się z udręczonej starością i szaleństwem pamięci Leara w kształtach pokracz-nych, jakby niedokończonych. Zdecydowanie najlepiej wypada to w scenach o zabarwieniu absurdalnym, jak wariacko-tragiczne monologi Szalonego Tomka (Tomasz Cymerman) lub w momentach makabrycznych jak oślepienie Glostera (Szymon Czacki).

Nienaturalna ekspresja młodych aktorów jest irytująca i męcząca - ale takie jest zamierzenie reżysera, konsekwentnie realizowane na scenie precyzyjnie zagrane. Upiory pamięci dręczą bohatera i widzów, przedstawiają historię rozpadu dawnego świata we fragmentarycznej, achronologicznej formie, która rządzi się raczej prawidłami szalonych asocjacji niż logiki przyczynowo-skutkowej. Zrazu niepewne swej tożsamo i postaci krzepną, teatralna rzeczywistość zagęszcza się, staje się coraz bardziej zrytmizowana, jak gdyby maszyna destrukcji wciągała w swoje tryby postaci.

Słabością spektaklu jest niestety rola tytułowa w wykonaniu Bogusława Kierca. Gdy siedzi na brzegu scenyy i ze skupioną, ściągniętą bólem twarzą obserwuje odgrywający się za nim teatr, jest poruszający - także w związku z kontrastem, jaki rodzi się pomiędzy jego starością, doświadczaniem i zmęczeniem, a młodością i energią reszty obsady. Gorzej, gdy wkracza do akcji - jego nadekspresja i bardzo sztuczny sposób gry sprawiają, że zaciera się granica między dwoma poziomami scenicznej rzeczywistości: realnością Leara i groteskowością seansu jego pamięci.

Nawet jeżeli - zgodnie z tekstem - założymy, że starzec jest kabotynem, i że coraz mocniej utożsamia się z okrutnym snem, który snuje mu Błazen, nie zmienia to faktu, że jest to po prostu nieudana rola, z obojętnością przyjmowana przez widzów - nawet w najbardziej dotkliwych momentach przejmujących Szekspirowskich monologów o absurdzie ludzkiej egzystencji, obezwładniającym i odbierającym rozum okrucieństwie starości i śmierci. Wielka szkoda - bo właśnie o tych tematach teatr litewski potrafi mówić bodaj najbardziej dotkliwie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji