Wojciech Pszoniak mieszka w Paryżu, ale nadal czuje się przede wszystkim Polakiem
Kiedy miał trzynaście lat, chciał popełnić samobójstwo. Los chciał jednak, aby przeżył i został jednym z najwybitniejszych polskich aktorów. Sławę przyniosły mu występy w filmach Andrzeja Wajdy przede wszystkim w "Ziemi obiecanej". Od ponad trzydziestu lat z powodzeniem robi karierę w Polsce i we Francji.
To jeden z tych aktorów, którzy nie rozmieniają się na drobne. Choć wszyscy pamiętamy jego wspaniałe role w kinie, to od początku kariery najważniejszy jest dla niego teatr, któremu do dziś pozostaje wiemy.
- Nie zmęczyłem się pracą. Żeby tak było, trzeba dbać o swoje sprawy. Nie wyskakiwałem z lodówki, bo nie musiałem. Nie chciałem. Kiedy proponowano mi bardzo podobne do siebie role, rezygnowałem. A to dlatego, że pragnąłem być długo aktorem i nie tracić zainteresowania wobec mojej pracy. Gdybym szybko się zużył, w tym sam dla siebie, to co by pozostało? - pyta retorycznie w Onecie.
***
Wychował się w inteligenckiej rodzinie, która przed wojną mieszkała we Lwowie. Ojciec był państwowym urzędnikiem i jak przystało na głowę domu, dbał o to, by jego synowie -młodszy Wojtek i starszy Antek - przejęli od niego najważniejsze wartości: uczciwość i odpowiedzialność. Z kolei matka zajmowała się domem - i to jej synowie zawdzięczają artystyczne zainteresowania. Zawsze dbała, aby na stole były świeże kwiaty, a na kredensie - piękne przedmioty ocalałe z wojny.
- Jako najmłodszy z synów spędzałem z mamą dużo czasu, także w kuchni. Ona gotowała, a ja pod jej bacznym okiem ćwiczyłem grę na skrzypcach. Musiałem też próbować wszystkich potraw, doradzać, czego trzeba dodać. Nie znosiłem tego. Ale kiedy matka zachorowała i nie mogła sama gotować, ja pod jej dyktando przygotowywałem posiłki. I polubiłem to - przyznaje w Onecie.
Tuż pod koniec wojny Pszoniakowie zostali przesiedleni ze Lwowa do Gliwic.
Ojcu nie było dane długo cieszyć się życiem w nowym miejscu. Zmarł, kiedy jego młodszy syn miał zaledwie trzynaście lat. Nic więc dziwnego, że Wojtkowi wydawało się, iż świat wali mu się na głowę. Tym bardziej że w tym samym czasie miał jeszcze inne problemy.
- Do serii nieszczęść, która mnie wtedy spotkała, doszło jeszcze to, że nie przyjęto mnie do gimnazjum z powodu złej oceny ze sprawowania. Miałem powtarzać ostatnią klasę podstawówki: To było straszne poniżenie. Wpadłem w czarną dziurę. Poszedłem na tory, położyłem się i czekałem. Napięcie jak u Bergmana. Pociąg przeleciał po torze obok. Wstałem, otrzepałem się i postanowiłem żyć! - wyznaje w "Playboyu".
***
Młody chłopak zdecydował szukać sensu życia w wojsku. Zaciągnął się do orkiestry wojskowej w Gliwicach, gdzie grał początkowo na werblu, a potem na klarnecie. Polska armia zadbała o dalsze losy swego dobosza - i niedługo potem Wojtek trafił do szkoły muzycznej w Bytomiu. Ponieważ na klarnecistów był wówczas urodzaj, musiał się uczyć grać na oboju. Szło mu całkiem nieźle, ale powoli zaczęło w nim dojrzewać powołanie do aktorstwa. Kiedy zwierzył się z tych marzeń swojemu profesorowi, usłyszał: "Prędzej się ożenisz niż to ci się uda".
- Nie dostałem się za pierwszym razem do Warszawskiej Szkoły Teatralnej. Dowiedziałem się, że nie mogę przystąpić do drugiego etapu egzaminów, bo nie mam warunków zewnętrznych, wrażliwości i mam wady wymowy. Wtedy otworzyłem drzwi do sali i krzyknąłem w kierunku komisji: "Niech się wam, k..., nie wydaje, że nie będę aktorem" -śmieje się w "Playboyu".
Ostatecznie jednak udało się - i młody chłopak trafił do krakowskiej PWST. Tutaj zdobywał swe aktorskie szlify - ale ponieważ postanowił traktować swój zawód jako powołanie, nie brał "chałtur". Z czegoś żyć jednak trzeba było, więc imał się różnych zajęć: strzyżenia psów lub noszenia uboju w rzeźni. Szkołę skończył jednak z opinią wielkiego talentu, stąd niemal od razu dostał etat w Starym Teatrze. Tam przeżył pierwsze swe aktorskie koszmary - zapomnienie tekstu podczas przedstawienia oraz spóźnienie się na spektakl.
- Zrobiłem sobie popołudniową drzemkę i niestety budzik nie zadzwonił. Wszyscy byli przyzwyczajeni, że ja w teatrze jestem zawsze bardzo wcześnie, w związku z czym inspicjentka mnie nie sprawdzała. Spostrzegli się dopiero, gdy spektakl się zaczął. Telefon, potem sprint z ulicy Warszawskiej. Można powiedzieć, że prosto z łóżka wskoczyłem na scenę. Tego, co wtedy przeżyłem, nie życzę największemu wrogowi - opowiada w Onecie.
***
Wielkie sukcesy przyszły, kiedy Wojtek zaczął współpracę z Andrzejem Wajdą. Zagrał najpierw w "Piłacie i innych", potem w "Weselu" i w końcu w "Ziemi obiecanej". Podobnie było w następnej dekadzie, kiedy stworzył wspaniałe kreacje w "Dantonie" i "Korczaku".
- Wajda ma właśnie to coś, czego wielu artystom brakuje. Jak to ktoś kiedyś powiedział: "Robię filmy, żeby żyć, Wajda żyje, żeby robić filmy". To artysta z pasją młodego człowieka. Jego entuzjazm często przechodził na nas. Nie jest jednak typowym reżyserem, dającym techniczne czy warsztatowe wskazówki, dlatego wielu aktorów nie może z nim pracować. On jest malarzem duszy - tłumaczy w Onecie.
Na początku lat 80. Wojciech Pszoniak przeniósł się na stałe do Paryża. Mimo początkowych kłopotów z akcentem, został zaakceptowany przez tamtejsze środowisko teatralne i filmowe. Do grona jego znajomych należy sam Gerard Depardieu. W 2008 roku został nawet odznaczony Oficerskim Orderem Zasługi za swe osiągnięcie aktorskie nad Sekwaną. Mimo to nie sprzedał mieszkania w Warszawie - i często bywa oraz pracuje również nad Wisłą.
- Paryż fascynuje nie tylko turystów, ale jest też miły do życia. Ja po kolei opuszczałem wszystkie miasta, jakie miałem. Począwszy od Lwowa, w którym się urodziłem. Potem Gliwice, Kraków, Warszawę. Dziś czuję się i jestem paryżaninem. Choć nawet przez chwilę nie przestałem być Polakiem - tłumaczy w "Twoim Stylu".
***
WOJCIECH PSZONIAK
W 1968 ukończył studia aktorskie w PWST w Krakowie. Występował na scenach Starego Teatru w Krakowie oraz Teatru Narodowego i Teatru Powszechnego w Warszawie. W latach 1974-1980 był wykładowcą w warszawskiej PWST Występował także w kabarecie Pod Egidą. W latach 80. wyjechał na stałe do Paryża. Od tamtego czasu grywa w filmach i przedstawieniach zarówno francuskich, jak i w polskich. Największą sławę w Polsce przyniosła mu rola Moryca Welta w "Ziemi obiecanej" Andrzeja Wajdy, a we Francji - Maksa w "Latach sandwiczach". Od prawie czterdziestu lat jest żonaty z Barbarą. "Istotą długiego związku jest dobry wybór. Liczy się dopasowanie. Trzeba też mieć świadomość, że nic nie jest dane na zawsze. My się doskonale rozumiemy i choć bardzo się od siebie różnimy, lubimy ze sobą być. Nie mamy dzieci, przez co jesteśmy bardziej nastawieni na siebie" - deklaruje w Onecie.