Artykuły

Poczet aktorów krakowskich: Sławomir Sośnierz

- W Krakowie zrozumiałem, jak ważne są: Rynek i Sukiennice. W zależności od tego, w jakiej odległości od tych centralnych punktów toczy się twoje życie, tak kształtują się twoje losy. To miasto kocha swoich Bogów, choć świat niektórych już obalił bądź narodzili się nowi - mówi SŁAWOMIR SOŚNIERZ, aktor Teatru Bagatela.

W ciągu 31 lat mojej pracy w teatrze zrozumiałem, do czego należy podchodzić z pokorą, a przed czym trzeba się bronić. Na pewno przed nieprzygotowanym reżyserem, przed słowami: Jakoś to będzie, przed traktowaniem teatru od 10 do 14. Natomiast musimy znać swoje miejsce.

W Krakowie zrozumiałem, jak ważne są: Rynek i Sukiennice. W zależności od tego, w jakiej odległości od tych centralnych punktów toczy się twoje życie, tak kształtują się twoje losy. To miasto kocha swoich Bogów, choć świat niektórych już obalił bądź narodzili się nowi.

W 2003 roku otrzymał Nagrodę im. Wojtka Szawula za najlepszą rolę komediową stworzoną w spektaklu "Kolacja dla głupca". Oprócz teatru ma jednak kilka innych pasji: nauczanie w krakowskiej PWST, której jest absolwentem, jazz i dobre kino.

Po ukończeniu szkoły porzucił Kraków na rzecz Teatru Współczesnego we Wrocławiu, bo czuł, że jak najszybciej musi wyjechać z miasta, w którym się wychował i wyuczył. - Wiedziałem, że zerwanie jest konieczne. Dołączyłem do teatru prowadzonego przez Kazimierza Brauna, młodego wówczas i gorącego reżysera. Niestety, jak się okazało, nie trafiłem najlepiej, bo na jego bezinteresowną niechęć do mnie. Przez cztery lata zagrałem jedną dużą rolę w "Matce Courage" - reszta to były epizody. Postanowiłem zaryzykować i przenieść się do Teatru Polskiego Jerzego Grzegorzewskiego.

To był dla Stawka czas obfitujący w role charakterystyczne: Wiktor w "Panu Jowialskim", Bałandaszek w "Onych" czy tytułowy Wacław w sztuce Mrożka. Zakosztował też smaku ról dramatycznych grając obłąkanego kalekę Karla w "Woyzeku" czy poplątanego psychicznie Rzeźnika w "Opowieściach Lasku Wiedeńskiego". Współpracował z uznanymi reżyserami tak: Zatorski, Minc, Kochańczyk, Tomaszewski, Grzegorzewski.

- Ten czas był dla mnie bardzo ważny, bo uświadomił mi wiele istotnych prawd. Sporo młodych aktorów popełnia na początku błąd, którego i ja się nie ustrzegłem: staramy się lojalnie i układnie wmontowywać w wyobraźnię ludzi, którzy nami kierują. W ten sposób ograniczamy swoją spontaniczność i odwagę. Dopiero w Polskim zacząłem słyszeć siebie. Pracowałem nad tym kilka lat. Znalazłem miejsce pośród znakomitych aktorów, reżyserów i nabrałem odwagi. Przypieczętowała ją nagroda Brązowej Iglicy dla najpopularniejszego młodego aktora.

Po dziesięciu latach spędzonych we Wrocławiu Sławomir Sośnierz wrócił do Krakowa, choć to Wrocław dał mu lokalną popularność. Podjął tę trudną decyzję, bo, jak sam twierdzi, poczuł, że zaczyna biec w miejscu. Powrót z ugruntowaną pozycją artystyczną do rodzinnego miejsca nie okazał się początkowo szczęśliwy. - Poległem na tym polu bitwy. Okazało się, że Kraków nie zna życiorysów obcych, a wyłącznie swoich. Znalazłem się w świecie, którego nie znałem, choć znalem tu wszystkich. Zaangażowałem się do Teatru im. J. Słowackiego, zagrałem w "Pocałunku kobiety pająka", zaraz potem dużą rolę w "Kuszeniu" Havla i nic dla mnie z tego nie wyniknęło. Trafiłem na czas, w którym sprawy personalne, administracyjne i zmiany teatralnej dyrekcji były ważniejsze od artystycznych. Kiedy od nowego dyrektora usłyszałem, że nie jestem potrzebny, cała moja artystyczna pewność, której nabierałem przez lata, legła w gruzach. To nie był pierwszy życiowy nokaut, ale pierwszy tak mocny. Wtedy znalazłem pracę w Teatrze Ludowym. Pokazałem dyrektorowi Fedorowiczowi taśmy z teatrem TV i moim pierwszym filmem, gdzie grałem ze znanymi aktorami. To zadecydowało.

Trudny krakowski czas Sławka wspomina Bożena Adamek, koleżanka z roku i aktorka Teatru Słowackiego. - Kiedy wrócił z Wrocławia, spotkaliśmy się w zespole "Słowackiego". Jego dość szybkie zwolnienie było dla mnie szokiem i czymś zupełnie niezrozumiałym. Ale decyzje dyrektorów bywają czasem absurdalne. Pomijam już sprawę talentu, bo tego Sławkowi nawet najwredniejszy krytyk nie może odmówić, ale on - dusza towarzystwa, serdeczny, dobry chłopak, mądry i oczytany - w każdym zespole byłby skarbem. Myślę, że niebanalne aktorstwo Sławka to ciężka praca, ale także cechy osobowości. Ma niezwykłe poczucie humoru, zdrowe, krytyczne spojrzenie na rzeczywistość i duży dystans, wręcz sceptycyzm wobec własnych osiągnięć. I ten jego sceptycyzm w zderzeniu z osobistym urokiem, wrażliwością na sztukę, tolerancją dla ludzkich słabości czyni go aktorem niebanalnym. Sławek jest prawdziwym artystą, wolnym od próżności, zakłamania i bylejakości.

Po nieudanym czasie w "Słowackim", po odmowie zatrudnienia w teatrze Bagatela aktor zaangażował się do "Ludowego". I tam spędził osiem pięknych lat. Nie tylko dlatego, że grał sporo ważnych ról, ale przede wszystkim odzyskał utraconą akceptację. - Byłem już bogatszy o wrocławską bojaźń i o krakowskie poczucie zera. Myślę, że w "Ludowym" nie zmarnowałem lat, ale też wiem, że jest to bardzo niewdzięczne miejsce pracy. . Wszystko, co "tam" ma dużą wartość artystyczną - bliżej Sukiennic pozostaje niesprawiedliwie zaledwie przyzwoite. Miejsce, w którym jesteś, ma ogromne znaczenie.

Bliżej Sukiennic aktor znalazł się dzięki gościnnie zagranej roli Łatki w "Dożywociu" zrealizowanym w teatrze Bagatela. Potem, też gościnnie, zagrał w "Kursie mistrzowskim" w reżyserii Waldemara Śmigasiewicza, a Dunkan w "Makbecie" przypieczętował związki aktora z "Bagatelą", gdzie otrzymał angaż. - Wszystko zaczęło się od Łatki, jako czterdziestoletni facet zagrałem starca, którego kreowało wielu mistrzów teatru. A potem już poszło. Teraz osiągnąłem stan, w którym mam świadomość posiadania pewnej bazy, na niej mogę budować. To jest najprzyjemniejsze uczucie w naszej pracy. Wiem, że mam tzw. vis comica. Marzeniem każdego aktora jest łączenie dramatycznej głębi z komediową lekkością. Ufam, że czasami i mnie się to udaje. Po ostatnich latach pracy w "Bagateli" czuję, że to miejsce nie straciło na atrakcyjności. Wręcz przeciwnie, również za sprawą naszej nowej sceny na Sarego. Ona też jest blisko Rynku. Co prawda nie miałem jeszcze szczęścia tu zagrać, ale wyreżyserowałem sztukę "Naczelny", co było dla mnie niezwykłym doświadczeniem. Przede wszystkim, stojąc po drugiej stronie rampy doświadczyłem na własnej skórze, jak my, aktorzy, bywamy nieznośni.

A co do mijającego sezonu - zagrałem jedynie w "Nocy Walpurgii" w reżyserii Waldka Śmigasiewicza, z którym współpracę bardzo sobie cenię. I choć sztuka nie odniosła sukcesu "Szalonych nożyczek", praca nad nią była dla mnie bardzo ważna. I wcale nie narzekam, że ten sezon nie był dla mnie tłusty wzorem ubiegłych lat. Dzięki temu miałem szansę wziąć udział w filmie .Jan Paweł II". Spędziłem cudowny tydzień we Włoszech, zdjęcia kręciliśmy w Rzymie, Narnii i w Amelii. Grałem po angielsku w dwuosobowej scenie z Kerrym Elwesem, odtwarzającym postać młodego Karola Wojtyły. Wspaniałe było to, że nikt mnie nie pytał, jaką skończyłem szkołę, z jakimi pracowałem reżyserami - ważne było, co potrafię zagrać i jaki jestem tu i teraz. Skromny sezon teatralny zrekompensowały mi dni zdjęciowe u Macieja Wojtyszki, który zaprosił mnie do serialu "Pensjonat Pod Różą". Zacząłem również serial w towarzystwie Bożeny Adamek i Andrzeja Kozaka. Miała to być nasza krakowska saga. W jednym i drugim przypadku żywiłem nadzieję na dalszy rozwój wydarzeń, ale na tym się skończyło. Jak widać nie jest mi dane być artystą ekranowym, bo z kolei po wcześniejszym serialu "Palce lizać", kiedy poczułem to "coś", co niesie popularność - serial po pięciu odcinkach padł. To się nazywa mieć fart.

Sławek Sośnierz zarabianie pieniędzy w serialach i reklamach zamienił na dorabianie się pedagogicznych tytułów. Od ponad dwudziestu lat uczy w szkole teatralnej, gdzie dochrapał się tytułu profesora. Ma też wspomniane inne pasje: jazz, muzykę poważną i komedie filmowe. Słuchania jazzu uczył go Piotr Baron, zaś filmy Woody Allena, Monthy Pytona, Billy'ego Cristala może oglądać dniami i nocami. - Jestem niewolnikiem telewizora, mam 100 kanałów i oglądam wszystko, nie tylko komedie. Lubię je, bo zahaczają o odwagę.

Ostatnio kolejna pasja Sławka, malarstwo, zaprowadziła go do Berlina na wystawę "Melancholia i szaleństwo w sztuce". - Dürer, Chirico, Ernst, Picasso, Friedrich, Munk, Carpaccio, Breughl, Warchol, Malczewski, Stuck. Ernst, Piranesi - zobaczyć tylu wielkich z tak różnego czasu zdarza się niezmiernie rzadko. Nie wierzę w kiedyś. Nie wierzę, że jutro przeczytam nieprzeczytane książki, zwiedzę niezwiedzone kraje, obejrzę nieobejrzane wystawy i filmy. Wierzę w teraz i dlatego staram się jak najwięcej przeżyć, zobaczyć. Dociera do mnie świadomość, że jestem już trzydzieści lat na scenie. I gdybym miał podsumowywać, to powiem: nie jest źle. Ta trzydziestka była dla mnie szczęśliwa, aczkolwiek ostatnie badanie EEG wykazało ogromną ilość fal stresowych w moim mózgu. Zdziwiłem się, bo sądziłem, że wypracowałem w sobie spokój. No cóż, medycyna brutalnie uświadomiła mi nieco inną prawdę. Ale ona, broń Boże, nie wpędziła mnie ani w melancholię, ani w szaleństwo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji