Artykuły

Nad wielkością Jagiellonów - w Gdańsku

"Śmierć białej pończochy" Mariana Pankowskiego w reż. Adama Orzechowskiego w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Wojciech Owczarski w Odrze.

Jadwiga Andegaweńska ma dwanaście lat, jest zabiedzona, przezroczysta, ogolona na łyso i terroryzowana przez matkę -dziwkę. Sześć lat wcześniej wydano Jadwigę za mąż za księcia Wilhelma, którego, mimo młodego wieku, kocha. Teraz każą jej poślubić Władysława Jagiełłę. Jagiełło to nieokrzesany litewski dzikus, hulający po stepach na czarnym ogierze z ogromnym przyrodzeniem w stanie wzwodu. Towarzyszy mu zgraja brudasów z czarnym futrem zarostu na klatkach piersiowych. Przed zawarciem kontraktu z Polakami macają i obwąchują Jadwigę, żeby sprawdzić jej przydatność do królewskiego łoża. Sam król gwałci ją podczas poślubnej nocy, w czym pomagają mu demoniczny biskup (rewelacyjny Robert Ninkiewicz) i matka prowadząca dziewczę jak cielaka na postronku. Tenże biskup, brutalnością nieustępujący pogardzanemu litewskiemu barbarzyńcy, unieważnił właśnie poprzednie małżeństwo królowej w imieniu Kościoła-Matki Naszej, która przecież zawsze wie, co najlepiej służy Koronie. Żeby ofiara (z) Jadwigi dla politycznego sojuszu była pełna, musi ona skończyć w wykopanym własnoręcznie dole, zadeptana przez wszystkich w majestacie królewskiego rozkazu.

Taką wizję polskiej historii (a raczej mentalności) proponują w Teatrze Wybrzeże reżyser Adam Orzechowski i dramaturg Radosław Paczocha, na kanwie sztuki Mariana Pankowskiego Śmierć białej pończochy. Wizja to mocna i chwytająca za gardło, choć rysowana grubą krechą. Jest to potężny kop w organizm PiS-owskiej - nie tylko historycznej - polityki i pedagogiki bezwstydu, mimo że nie ma tu żadnych aluzji, tanich odniesień do konkretnych, dzisiejszych polityków czy wydarzeń. Dramat młodej królowej (intrygująca Magdalena Gorzelańczyk o nieco transgenderowej cielesności) wybrzmiewa serio i boleśnie, i nie jest wyłącznie echem niedawnych scen z pacyfikacji kobiecych protestów. Cynizm biskupa to nie satyra na polskich hierarchów, lecz pocisk najcięższego kalibru - tak jak niesiony przez niego, monstrualnych rozmiarów krzyż, nad którym aktor w każdej chwili może stracić panowanie, tak że widzowie w pierwszych rzędach boją się o swoje głowy.

Teatralny język tego przedstawienia nie jest może oryginalny (znamy go już z przedstawień Klaty, Kleczewskiej czy Strzępki), ale na pewno żywy i użyty bardzo umiejętnie. Opowieść o wzlotach Wielkiego Narodu chłoszcze nas od pierwszych do ostatnich minut w rytm huku wojen, wrzasku bohaterów i płaczu niewiast, nie tracąc na chwilę napięcia ani tempa.

Życzyłbym sobie, żeby w tym tempie polski teatr zasadził Prawdziwym Polakom jeszcze niejednego kopa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji