Artykuły

Histeryczka to ja!

W "Madame Bovary " w reżyserii Radosława Rychcika nie widać nawet intencji wplątania się w temat "pani zdradziła pana".

Emma pragnęła wszystkiego. Powieść "Madame Bovary" domaga się eks­tremum, konwencji radykalnej. Obie pozostają niezaspokojone. Bohater­ka umiera w rozczarowaniu, na książ­kę rzucają się cieniem kolejne adap­tacje namiastki. Jean Renoir nakręcił na podstawie Flauberta gęsty, poetyc­ki film niemy (1933), w którym sku­pienie na zmysłowych obrazach i deta­lach przesłoniło historię. Emmanuel Bondeville napisał operę (1951), przed­kładając nad fabułę hołd dla ekstazy życia. Niemy film, opera - skrajne formy, ten sam problem. Okazuje się, że tekst Flauberta to pułapka. Zbyt wiele w nim materialnych opisów, roz­budzonej fizyczności, pragnień, by starczyło miejsca dla kolejnych eta­pów akcji. Historia zawsze zostaje z boku, na pierwszy plan wysuwa się czucie.

W inscenizacji Radosława Rych­cika nie widać nawet intencji wpląta­nia się w temat "pani zdradziła pana". Jest surowa forma i monologi - przy­tłaczające, mocne, raz erotyczne, raz wulgarne. Opisy tkanin, wnętrz, ludz­kiej fizjonomii. Opisy uruchamiające wyobraźnię bardziej niż najwymyśl­niejsza scenografia. Skąd to ciążenie ku przedmiotom, teksturze, zmysło­wym podnietom? Przyglądając się naj­nowszym produkcjom kinowym, co­raz częściej tworzonym nie przez fil­mowców, ale np. kreatorów mody (Tom Ford), można przypuszczać, że właśnie za namacalnością tęsknią dzi­siejsze wirtualne społeczności.

Reżyser zamienił postaci powieści w figury przesuwające się na tle nagie­go fragmentu ściany. Scena nabiera przez to klimatu zimnych, północnych katedr, w których jedyną ozdobą są płót­na z dziwacznymi kreaturami. W ko­stiumach i charakteryzacji czuć echa makabrycznych wizji Breugla czy Boscha. W figurze Emmy (Joanna Droz­da) - dostojeństwo, stateczność i ciężar Królowej Niebios, Matki Pana. Ale tyl­ko z początku. Madame Bovary stop­niowo pozbywa się sztywnych sukni i gorsetu wychowania, oddając się ro­mantycznemu szaleństwu, autoeroty­zmowi, miłosnej histerii. Emma wybucha namiętnościami, eksploduje oskarżeniami, wiesza się na nieśmiałym mężu, Karolu (Piotr Polak) i kolejnych kochankach. Wszystko oka­zuje się jednak przeciętne, banalne, od­rażająco płaskie. "Nienawidzę tego, co mamy w życiu!" - krzyczy między jednym a drugim atakiem. Joanna Drozda gra od krzyku do martwoty, od wyci­szenia do spazmu. Tarza się półnaga po ziemi, wygina w łuk histeryczny. Jej nie­nasycona, niezaspokojona Emma w dru­gim człowieku pragnie przede wszystkim niezaspokojonego pragnienia. Koń­czy w dwuznacznej modlitwie-fellatio, sekstelefonie do Boga. Nawet w nim nie odnajduje jednak nieskończoności. U Flauberta rozdygotana Madame już, już ma odzyskać równowagę we­wnętrzną, gdy trafia do opery. Zalew podniet zmysłowych wtrącają w no­wy romans. Rychcik całość spektaklu podporządkowuje nowoczesnej konwencji opery spod znaku Roberta Wil­sona czy Petera Greenawaya. Ekspre­sja postaci zredukowana do jednego charakterystycznego gestu, ekspresja głównej bohaterki oparta na niepoko­jącym nadmiarze. Ich powolne ruchy kontra jej furia. Ich pokraczne kształ­ty versus jej monstrualne piękno. For­ma, forma, forma: krzyk, śpiew, ele­menty tańca współczesnego, fortepia­nowe pasaże, ścigająca bohaterów muzyka smyczkowa, momenty ciszy roz­ciągnięte w tym krótkim, 1,5-godzinnym spektaklu do granic możliwości.

Reżyser mimo precyzyjnej kon­strukcji pozostawia raczej szkic, wra­żenie, przeczucie tego, o co naprawdę rozbija się miłość. Rychcik, który re­alizował wcześniej w Dramatycznym esej "Fragmenty dyskursu miłosnego" Rolanda Barthes'a, mógł znać także "li­stę Barthes'a". Autor wymienia na niej wszystko, co "lubi/nie lubi", "sałata - tak, truskawki - nie". Pokazuje, że choć upodobania są irracjonalne - często są podstawową barierą między ludźmi. Gdy wyczerpuje się miłosny szał, nic nie irytuje bardziej niż zapach czy gust partnera. Emmę strącają na ziemię wła­śnie takie detale.

W jednym ze swoich tekstów Woody Allen stworzył postać magika, który wni­ka do wnętrza powieści. Jego pierwszy wybór pada na "Madame..." Flauberta, gdyż właśnie tam zapisany jest pierwo­wzór wszystkich Allenowskich kobiet "kochających za mocno". Kobiet roz­czarowanych. Kobiet o wygórowanych, a przecież tak zrozumiałych oczekiwa­niach. Taka jest też Emma z Drama­tycznego. Radosław Rychcik doprowa­dza swoją bohaterkę do granic poniże­nia. Sadystycznie i konsekwentnie. Z po­gardą dla stanu zakochania, ale też z wy­raźną tęsknotą za nim. Jego spektakl to nie inscenizacja "Madame Bovary", ale kolejna adap­tacja porażka. Nieuchronność tej klę­ski zapisana jest w samym tekście. Zbyt zmysłowym. Zbyt szalonym. Zbyt ła­two podsuwającym przekonanie, że hi­steria to jedyna forma wyrazu dla ko­biecej miłości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji