Artykuły

Madame Drozda

Najnowsza premiera w Teatrze Dramatycznym to przekombinowany ekspery­ment. Warto jednak obejrzeć ten spektakl dla znakomitej roli Joanny Drozdy. To wschodząca gwiazda war­szawskiego teatru

"Madame Bovary" w reżyserii Radosława Rychcika w Teatrze Dramatycznym wzbudziła skrajne reakcje. Część widowni wychodzi­ła, trzaskając drzwiami. Sporo by­ło też takich, którzy zgotowali pre­mierze gorącą owację. Mimo wielu zaskakujących rozwiązań i interpretacyjnej odwagi spektakl pozostaje nieudanym eks­perymentem. Nie do wytrzymania okazuje się sama forma, którą re­żyser określił mianem "opery krzyczanej". Sprawia ona, że już od po­czątku jasne staje się główne zało­żenie przedstawienia - pokazać sztywną, duszącą konwencję, w której nie mieści się histeryczne, przepełnione seksualnością ciało. Podkreślają to kostiumy - stylizo­wane na połowę XIX wieku, które wręcz duszą bohaterów, a przede wszystkim formalna, wystudiowa­na gra aktorów. Jednak ta statycz­na, operowa forma szybko staje się nieznośną manierą i zamiast ży­wych ludzi, obserwujemy na sce­nie wampiryczne manekiny, które czyhają na biedną Emmę. Chyba każdy wpadłby w histerię w ze­tknięciu z takim światem. Wielobarwność czynów głównej bohaterki zostaje ograniczona do walki z nudą codziennego życia, przez co obserwujemy jedynie jej trwanie w różnych stanach emocjonalnych. Nie bardzo wiadomo, co te stany po­woduje, co prowokuje Emmę do działania, co popycha ją do choro­by. Być może to wszystko dzieje się jedynie w wyobraźni bohaterki?

Nie byłoby tego spektaklu, gdyby nie pełna oddania, brawurowa ro­la Joanny Drozdy, dla której manie­ryczna konwencja stała się okazją do zdemaskowania porządku świa­ta narzuconego przez mężczyzn. Powiedzmy też szczerze, że jako je­dyna dostała w tym spektaklu szan­sę na pokazanie żywego człowieka. Aktorka, właściwie nie używając słów, znakomicie pokazała rozpa­dającą się osobowość i stopniową nieumiejętność odróżnienia fikcji od rzeczywistości. Kolejne roman­se lub marzenia o romansach od­krywają w tej wyniosłej kobiecie pragnienie perwersji. Nigdy się jed­nak nie dowiemy, czy to pragnienie jest w niej czy też prowokowane jest przez otaczających ją mężczyzn. Są w tym spektaklu przebłyski wielkiej wyobraźni początkujące­go reżysera, jest wysmakowana gra świateł, jest ciekawa choreografia. Jednego zabrakło - życia. Być mo­że powieść z połowy XIX wieku, au­torstwa Gustawa Flauberta, śred­nio znosi konwencję "opery krzy­czanej"? A może po prostu, mając do dyspozycji zdolnych aktorów, warto pozwolić im działać na sce­nie, a nie zmuszać do wymyślonej konwencji?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji