Artykuły

Nowe przedstawienia

"To jest teatr na miarę naszych wielkich czasów. Czasy są niby duże, ludzie trochę mali..." (z "Kartoteki" Tadeusza Różewicza)

Dlaczego właściwie ten Bohater wydał mi się najbardziej tragiczny? Dlaczego ta właśnie biografia głębiej mnie poruszyła niż biografia wszystkich jego scenicznych poprzedników? Przemawia to oczywiście przede wszystkim za aktualnością sztuki, która zawsze, mimo upływu lat, potrafi do nas trafić. Pozornie pozbawiona akcji i scenicznych efektów, nabrzmiała w treści bliskie współczesnemu pokoleniu dorosłych, w rękach reżysera i aktora, którzy jej wewnętrzne bogactwo potrafią zrozumieć i przekazać, staje się "Kartoteka" jedną z najbardziej ważkich pozycji w naszym repertuarze. Nawet jeśli wywołuje sprzeciw, nawet jeśli prowokuje do dyskusji, nawet jeśli dobrze wiemy, że przegrana pokolenia nie jest taka oczywista.

Tadeuszowi Mincowi udała się rzecz w teatrze naprawdę trudna. Z dobrze znanego tekstu stworzył spektakl nowy, niesłychanie aktualny, czytelny i - jeszcze bardziej niż przed laty - przejmujący. Czy dlatego, że Bohater Różewicza był tym razem bardziej od innych bezradny, jeszcze bardziej żałosny? Czy dlatego, że był - mimo przewalającej się obok wojny tak dziecięco ufny, pogodny, życzliwy otoczeniu i nam, z tym rozbrajającym uśmiechem na ustach i wyciągniętą do nas ręką? Bo na pewno doznanie takich właśnie silnych wrażeń, takiego wstrząsu po dobrze przed iż znanej sztuce przypisuję -nie umniejszając inwencji reżysera - przede wszystkim Wojciechowi Siemionowi.

Dzięki jego! osobowości artystycznej, którą nie tylko cenimy, ale po prostu i zwyczajnie lubimy, Bohater nabrał pewnych nowych i to ściśle określonych cech. W dodatku idealnie zgodnych z tekstem autora. Jest rzeczywiście "jednym z nas", zwykłym szarym Obywatelem, którego codziennie mijamy na ulicy. Ale jeśli przyjrzeć się bliżej jego biografii z konkretnym rocznikiem urodzenia, iluż zaskakujących rzeczy się o nim dowiemy. W interpretacji Siemiona Bohater nabiega nowych barw, jest dziwnie swojski, bliski i tym boleśniej skrzywdzony przez czasy, w których wypadło mu żyć.

Po raz pierwszy zaakcentowana została tak wyraźnie jego ludowość. Wujek, najcieplejsze wspomnienie z dzieciństwa, nieprzypadkowo wstępuje tutaj, by odpocząć i wymoczyć nogi po trudach pielgrzymki (Janusz Kłosiński, nie tylko ludzki i zwyczajny, ale pełen życzliwego, chciałoby się rzec, prawdziwie "wujkowego" ciepła). Widać, że niejeden raz Siemionowy Bohater przyglądał się w dzieciństwie jego pracy w polu czy ogrodzie, wyczuwamy między nimi ową zażyłość. Stąd u dzisiejszego dyrektora instytutu nagła chęć rozkopania ziemi i wydobycia z niej kilku ziemniaków, stąd tęsknota do cienia jabłonki, w którym tak miło wypoczywać...

Przytłoczony wielkością miasta, do którego mimo upływu lat nie udało się przywyknąć, zmęczony tempem i hałaśliwością tego obłędnego życia nasz Bohater wie jednak, że nie skorzysta z zaproszenia Wujka do powrotu na wieś. Nie skuszą go śpiewające ptaszki i nadciągająca wiosna, bo w mieście ma "dużo spraw do załatwienia, różne sprawy, trudno się od tego oderwać, trudno się połapać. Może później." I tak pędzi z narady na konferencję, z kraju do Paryża, skąd i przywiezie mydełko toaletowe, koszulę, perfumy itp. głupstwa wraz z odkrywczym stwierdzeniem, że "kuchnia tam oczywiście francuska". Tylko wujek z dzieciństwa, jeden jedyny, wydaje mu się po latach prawdziwy. Tylko we wspomnieniu o nim p naprawdę się odpręża i wypoczywa.

W tym ze wszech miar interesującym spektaklu dużą rolę przypisać należy scenografii Andrzeja Sadowskiego. Scenografii, zgodnie z myślą autora, oszczędnej i nienachalnej a przecież wyraźnie akcentującej to, co wydaje się inscenizatorom najbardziej istotne. A więc po pierwsze - owa przysłowiowa już przeciętność i zwyczajność Różewiczowego Bohatera. Jakby nie wystarczała tu sama sylwetka Wojciecha Siemiona, scenograf i a kilku fotelach sadza wśród widzów jego białe kopie. A więc jest nie tylko na scenie, ale między nami. Jest jednym z nas. Aby wyraźniej określić jego metrykę, jeden biały Siemion przez cały czas stoi odwrócony twarzą do muru z podniesionymi do góry rękami To obok niego stanie Bohater w sekwencji wojennej... Ta przynależność Bohatera do Kolumbów wyraźnie pokazana w całym przedstawieniu. I słusznie, skoro od prapremiery "Kartoteki" minęło już kilkanaście lat i coraz więcej w teatrach widzów, którzy czasów wojny nie pamiętają albo jej po prostu nie przeżyli. Stąd rodzice Bohatera w ściśle określonych historycznie kostiumach. Ojciec (Andrzej Bogucki) w szarym mundurze legionisty i Matka (Małgorzata Lorentowicz) w strojnej białej sukni jakby wprost z przedwojennej Adrii. A może ten ojciec-legionista i wystrojony matka rzeczywiście nie potrafili związać się niczym ze swoim jedynakiem, skoro po latach zapamiętał wyłącznie ich łajania?

Ale najbardziej określa go i lokuje w czasie towarzyszący akcji Chór (Roman Bartosiewicz, Wojciech Brzozowicz i Wiktor Zborowski), który w tym spektaklu wcale nie jest Chórem Starców, jak to sugeruje autor. Są to raczej upostaciowane symbole tego, na czym pokolenie Kolumbów wyrastało, symbole bohaterstwa i narodowej tradycji wdzierające się w życie Bohatera niezależnie od jego woli. Widma przeszłości, od której wyzwolić się nie może, a co dobrze rozumie każdy, kto w swą biografię wpisany ma czas wojny. To źródło niespokojnych snów i nagłych przebudzeń, z którego płynie niemożność porozumienia się z młodzieżą nie obciążoną podobnymi kompleksami (świetna scena z niemiecką turystką!).

A że nasz Bohater jest zwykłym przeciętnym człowiekiem, nie brakuje w jego życiorysie i innego rodzaju doznań osobistych. Tu do scen najbardziej udanych zaliczyć trzeba rozmowę z Tłustą Kobietą (wspaniała Bohdana Majda!) czy końcowe partie sztuki z Sekretarką (Elżbieta Borkowska-Szukszta). I znów erotyzm tych scen podkreśla strój Sekretarki, ale... erotyzmu w tym wszystkim nie ma. Jest za to przejmująca samotność człowieka, jego znużenie i tęsknota za wypoczynkiem. Nie towarzyszą mu już nawet symbole młodości górnej i durnej, które sam unicestwił. Stąd tak silne wrażenie pozostawia scena układania Bohatera do snu w sposób w jaki przewija się niemowlę. Wreszcie - w białej koszuli nocnej i drewniakach na bosych stopach - schodzi Siemion ze sceny, żałosny i opuszczony, a my żegnamy go ze ściśniętym sercem.

Mądry i przejmujący to spektakl, dobrze, że znalazł się właśnie na scenie Teatru Małego. Przy pewnych zrozumiałych ustępstwach repertuarowych na rzecz określonej publiczności, warto pokazywać jej od czasu do czasu również pozycje, które burzą spokój i zmuszają do myślenia. Zwłaszcza gdy ich kształt jest tak doskonały.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji