Artykuły

40 lat minęło

Jak Pan trafił do Szczecina? Z RYSZARDEM KARCZYKOWSKIM, wybitnym tenorem rozmawia Ewa Podgajna.

Ryszard Karczykowski: Zaczynałem w chórze Opery Bałtyckiej w Gdańsku, ale marzyłem, by zostać solistą. Ruszyłem więc do różnych placówek na przesłuchania, m.in. do Bydgoszczy Warszawy. Nigdzie mnie nie przyjęli. Przyjechałem do Szczecina. Tu przesłuchał mnie ówczesny dyrektor Teatru Muzycznego Edmund Wayda. "No, ładny głos" - mówi. Tak się zaczęła moja praca w Szczecinie.

Jeśli chodzi o operetkę, to w tym czasie były trzy ważne ośrodki - Waydy w Szczecinie, Baduszkowej w Gdyni i gliwicki. To były trzy kuźnie talentów. Teatr Muzyczny miał swoją siedzibę przy Potulickiej. Mówiliśmy, że gramy na amunicji, bo pod spodem podobno były jakieś zbiory amunicji. Na spektakle nie można było dostać biletu.

Dziś czasy operetki właściwie się skończyły. Musiałem wywalczyć studentom możliwość zaliczenia studiów z arii operetkowych [Karczykowski jest profesorem Akademii Muzycznej w Krakowie - red.]. A przecież one są piekielnie trudne, czasami trudniejsze od operowych.

- Poza tym w operetce niezbędne jest doświadczenie aktorskie, trzeba nie tylko pięknie śpiewać, ale i ładnie się ruszać, umieć powiedzieć dialog na scenie. Pan aktorstwa nauczył się właśnie w Szczecinie.

- Zacząłem od partii mówionej w,,Paganinim" Lehara. Poszedłem do biblioteki po nuty, żeby nauczyć się roli. A tam zirytowana pani mówi:,,Po co panu nuty?". Dostałem cieniutki zeszycik z jedną kartką. Spojrzałem i mówię: "Ale to są dialogi, a gdzie nuty do śpiewania?". Usłyszałem:"Pan nic nie śpiewa". Poszedłem do dyrektora i mówię: "Panie dyrektorze, powiedział pan, że mam ładny głos, ale nie obsadził mnie w partiach wokalnych". A dyrektor na to: "Wiesz, synku, jak ja bym cię od razu postawił na tej drabinie u góry i ty byś się ześliznął i spadł, to ty byś nie wiedział, czy są te wszystkie żerdzie w tej drabinie, czy nie. A jak tak po każdej żerdzi wejdziesz, to jak byś spadał, będziesz wiedział, że na którejś się zatrzymasz".

Pierwsza moja śpiewana rola była w, ,My fair lady" reżyserowanej przez Emila Chaberskiego. To był człowiek, który nie pracuje z amatorami. A kim ja byłem w tym czasie? Owszem, umiałem śpiewać, ale co ja wiedziałem o aktorstwie, czego się o nim mogłem nauczyć w chórze? Wszyscy i do domu, a dyrektor Wayda zostawał dla mnie, chodził ze mną po scenie i uczył rzemiosła aktorskiego. 150 razy powtarzaliśmy scenę. Na drugi dzień reżyser Chaber-ski mówił: "No, będzie coś z ciebie, chłopcze". Wie pani, jaki to był dla mnie komplement? Ja myślałem, że świat do mnie należy. Jaka szkoda, że przyszło mi doczekać czasów, w których autorytety wymierają. Stał się Pan ulubionym artystą szcze-cinian, którzy dwukrotnie nagrodzili Pana Bursztynowymi Pierścieniami. Jednak opuścił Pan Szczecin...

- Jak dyrektor Wayda odszedł, przyszedł pan Marzec. Rok pracowałem, ale jakoś się nam się nie układało. Pomyślałem, że może to jest czas, żeby zrobić krok dalej. Bo jak jest się gwiazdorem, trzeba szukać innego gwiazdorstwa, jak to się śpiewa w operetce "Wielka sława to żart". Trzeba cały czas piąć się pod górę. Bo jak człowiek myśli, że wszystko umie, to zaczyna spadać. W Polsce znów nikt nie chciał dać mi pracy. Więc pomyślałem sobie: trzeba jechać do NRD.

Pojechałem skuterem Osa z koleżanką, która władała niemieckim, na przesłuchania do Berlina. Udało się i tam zacząłem na nowo. Jak przyjechali koledzy ze Szczecina, zdziwili się. W Szczecinie miałem piękne mieszkanie naprzeciw filharmonii, wtedy szczyt marzeń. Zarabiałem nieźle, bo śpiewałem mnóstwo koncertów. W Dessau miałem pokoik z piecem, tylko zimną wodę, a do ubikacji musiałem wychodzić przez balkon do innego mieszkania. Jednak dla mnie najważniejsze było jedno: nauka, nauka i jeszcze raz nauka: języka niemieckiego i partii operowych na studiach reżyserii muzycznej.

Szczecin to był bardzo ważny okres w moim życiu. To było odbicie z trampoliny na zupełnie inny świat. Ale gdyby to odbicie tutaj nie było takie dobre, nigdy bym sobie w świecie nie poradził. Rozmawiała Ewa Podgajna

TENOR ŚWIATOWY

Międzynarodową karierę operową rozpoczął w byłej NRD. Tam w 1969 r. zadebiutował jako Ferrando w "Cosi fan tutte", Tarnino w "Czarodztejskim flecie", Leński w "Eugeniuszu Onieginie". W1974 r. został zaangażowany do opery w Li psku jako odtwórca partii mozartowskich oraz roli Fetona w "Falstaf-fie" i Rudolfa w "Cyganerii". Dzięki jego staraniom w operze w Dessau wystawiono "Straszny dwór" Stanisława Moniuszki. W tej inscenizacji artysta kreował rolę Stefana, asystując zarazem przy reżyserii opery, w międzyczasie bowiem ukończył studia reżyserskie w Berlinie. Występy w "Traviacie" na festiwalu w Aix-en-Provence otworzyły mu drogę na wielkie sceny świata. W wieczór sylwestrowy 1976 r. Ryszard Karczykowski zadebiutował w "Zemście nietoperza" pod dyrekcjąZubina Mehty w londyńskiej Covent Garden. 0 udanym debiucie niech świadczy fakt zaproszenia artysty do współpracy z tą operą na okres pięciu lat. Występował niemal na wszystkich najważniejszych scenach operowych i koncertowych świata. Dokonał licznych nagrań dla największych firm fonograficznych.

Od kilku lat Ryszard Karczykowski zajmuje się także pracą pedagogiczną, prowadząc międzynarodowe kursy mistrzowskie (m.in. w Polsce w Radziejowicach, w Japonii) i Katedrę Wokalistyki Akademii Muzycznej w Krakowie. Od jesieni ubiegłego roku jest dyrektorem artystycznym Opery Krakowskiej i jako pierwszy w historii tej sceny nie jest jednocześnie dyrygentem. Ep

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji